Na nazwisko, na koligacje, lub stając wbrew najbliższym - każdy z tych sposobów jest dobry, by zabłysnąć w polityce. Historia ostatnich lat pokazuje, że uprawianie polityki z powodzeniem może uchodzić za zajęcie rodzinne. Gdy poseł Łukasz Gibała przechodził do Ruchu Palikota, jego wuj Jarosław Gowin musiał się nieźle zdenerwować. Duma z powrotu nazwiska do wielkiej polityki musi tymczasem rozpierać ojca i wuja ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza, który z powodzeniem idzie w ich ślady. To nie jedyne przykłady politycznych dynastii.
Wszyscy dobrze znamy najsłynniejsze przykłady tego, jak politycy z pierwszych stron gazet trafili do polityki kontynuując pasję i dorobek rodziców. Nie jest nowością, że europoseł Jarosław Wałęsa jest synem byłego prezydenta i lidera pierwszej "Solidarności" Lecha Wałęsy, a Jacek Kurski to dziecko znanej prawniczki i senator Anny Kurskiej. W polskiej polityce bez problemu można znaleźć jednak sporo innych przypadków, które każą zastanowić się, czy z biegiem czasu polityką nie zaczynają rządzić koligacje rodzinne.
Brzemię nazwiska
Przy okazji jesiennych wyborów parlamentarnych najbardziej głośnym rodzinnym transferem do wielkiej polityki był kandydat SLD Cezary Olejniczak. Wsparcie brata Wojtka - eurodeputowanego i byłego ministra rolnictwa pomogło mu zdobyć przepustkę do gmachu przy Wiejskiej z ostatniego miejsca na sieradzkiej liście Sojuszu. Choć doświadczony samorządowiec nie musiał zawdzięczać sukcesu tylko nazwisku wypromowanemu przez słynnego brata, do dziś mówi się, że było to klasyczne "wejście na nazwisko" i by temu zaprzeczyć, będzie musiał pracować w tej kadencji dwa razy ciężej, niż inni.
Podobny problem ma poseł Platformy Obywatelskiej Mariusz Grad. Choć jest obecny w parlamencie już drugą kadencję i pierwszy raz zdobył mandat w 2007, gdy nikt nie znał szerzej jego wpływowego kuzyna Aleksandra, on również zawsze trafia na listę tych, których podejrzewa się, że weszli do polityki dzięki rodzinnym koligacjom. To one miały sprawić, że ten pracownik spółek skarbu państwa i działacz turystyczny, trafiał na listy wyborcze tak długo, aż udało mu się zdobyć mandat.
Przez Gowina koalicja będzie się gibała?
Brzemienia nazwiska nie musi się natomiast obawiać najnowsza szabla Ruchu Palikota, a były reprezentant PO, Łukasz Gibała. Choć jeszcze podczas minionej kampanii ten krakowski polityk lubił wspominać, że jego wujem jest sam Jarosław Gowin, dzisiaj ten nie ma raczej powodów do dumy z siostrzeńca. - Nie jest zaskoczony przejściem Gibały do Ruchu Palikota, ale - ze względów rodzinnych - czuję się po ludzku rozczarowany - stwierdził minister sprawiedliwości w piątek na antenie Polsat News. Lider platformerskich konserwatystów teraz musi podobno wysłuchiwać niewybrednych żartów, że przez jego krewnego "koalicja będzie się gibała"...
Skoro mowa o koalicji, także u ludowców nie brakuje wręcz dynastycznego podejścia do polityki. I jak to z PSL bywa, wszystko to dzieje się gdzieś w cieniu, poza pierwszym szeregiem, ale pozwala na obecność nazwiska Kosiniak-Kamysz na najwyższych szczeblach władzy od początku historii III RP. Jeżeli zastanawialiście się kiedyś, skąd w rządzie Donalda Tuska nagle pojawił się urodzony zaledwie w 1981 roku Władysław Kosiniak-Kamysz, warto poznać bliżej historię Polskiego Stronnictwa Ludowego. I zwrócić uwagę, że młody wilk, który ma przeprowadzić jedną z najbardziej rewolucyjnych reform ostatnich lat, to syn Andrzeja Kosiniaka-Kamysza - ministra zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego i bratanek Zenona Kosiniaka-Kamysza, wpływowego dyplomaty, obecnego ambasadora Polski w Kanadzie.
Wbrew wszystkim
Na Wiejskiej znajdziemy też kilka osób, które pochodząc ze związanych z polityką rodzin, już od początku własnej kariery postanowiły być w całkowitej kontrze wobec rodziców. Jak na przykład senator Andrzej Szewiński, który do wielkiej polityki z ramienia Platformy wchodził tuż po tym, gdy jego słynna mama, Irena w komitecie honorowym popierała prezydenturę ówczesnego prezesa PiS, Lecha Kaczyńskiego.
Jeszcze bardziej jaskrawym przykładem jest jednak Paweł Olszewski. Syn wieloletniego wojewody bydgoskiego, który w czasach, gdy syn poczuł powołanie do polityki uchodził za jednego z SLD-owskich baronów. Może dlatego Paweł był od początku do lewicy tak bardzo zrażony. - Ojciec mnie zna i wie, że gdy mam swoje zdanie, to trudno mnie przekonać, a SLD to taka formacja, która nigdy nie przyciągnęłaby mojej uwagi - mówił przed laty w rozmowie z "Polityką".
Przez moment, sam był tymczasem bliski przekonania swojego taty do Platformy. Jeszcze w 2002 roku obaj zasiadali w bydgoskiej radzie miejskiej po dwóch stronach barykady. Gdy jednak w 2005 roku syn starał się pierwszy raz o mandat poselski, ojciec nie mógł go nie poprzeć. Płacąc za to wykluczeniem z partii. Na swoje łono SLD pozwoliło mu wrócić dopiero przed rokiem.