"Nastolatki rządzą... kasą" to telewizyjny eksperyment, w którym dzieciaki na miesiąc przejmują rodzinny budżet. Pomysł? Świetny. Problem w tym, że program TVN (a przynajmniej trzy z czterech pierwszych odcinków) ma mało wspólnego z finansową rzeczywistością większości Polaków. Jednak niezależnie od kwoty, którą dysponują bohaterowie, "Nastolatki rządzą... kasą" pokazują uniwersalny i palący problem: dzieciaki nie uczy się o pieniądzach.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pamiętacie, jak jako dzieciaki marzyliśmy, że mamy dużo pieniędzy? Jasne, jako dorośli też o tym fantazjujemy, jednak wtedy, lata temu, wydawało się, że możliwości są nieograniczone – nawet z kwotą, która dziś wydaje się śmiesznie mała. Kupimy wszystko, co chcemy, pojedziemy, gdzie chcemy, a kasa nigdy się nie skończy (gdyby tylko rodzice oddali nam tę fortunę z komunii, bylibyśmy bogaczami...).
Dziś wiemy, że to mrzonka. Nawet jeśli pieniądze są spore (a umówmy się: zazwyczaj takie nie są), to wydatki są jeszcze większe. Kolejne setki i tysiące pożerają raty kredytów, opłata za wynajem mieszkania, rachunki, lekarze i lekarstwa, domowa "chemia", coraz droższe jedzenie... Nie mówiąc o niespodziewanych wydatkach: kolega zaprasza cię na ślub, psuje się pralka, telefon rozwala się o chodnik.
Jako dzieciaki większość z nas nie miała pojęcia, jak wygląda świat (chociaż "za naszych czasów" koszty życia nie były tak niebotyczne), bo skąd mieliśmy wiedzieć? Rodzice nas nie wtajemniczali, nikt nas tego nie uczył, przedsiębiorczość w szkole była na ogół godziną nicnierobienia, czyli słowem: nie istniała.
Ci z nas, którzy nie znali realiów, mieli w sumie szczęście: jak najdłużej mogli pozostać dziećmi. Tyle że miało to swoją cenę: wpadaliśmy w dorosłość na ślepo i od razu zaczynaliśmy marzyć, że znowu jesteśmy dziećmi, które nie muszą płacić rachunków, brać kredytów i podejmować przyszłościowych decyzji. I oczywiście pracować.
O czym są "Nastolatki rządzą... kasą"? Dzieciaki przejmują domowy budżet
"Nastolatki rządzą... kasą", nowy program TVN, przenosi nas, dorosłych widzów, właśnie do tych nastoletnich czasów. Przynajmniej tych bezdzietnych, bo ci, którzy mają własne dzieci, utożsamią się już raczej z rodzicami bohaterów. Telewizyjny eksperyment, bo tak przedstawia go stacja, w każdym odcinku skupia się na innym nastolatku, który na miesiąc otrzymuje do dyspozycji miesięczny budżet całej rodziny (a wraz z nim całą decyzyjność w domu).
Dla dzieciaków (przynajmniej początkowo) to ogromna frajda i poczucie władzy, a dla rodziców, jak możemy się spodziewać – stres. To oni do tej pory dysponowali przecież pieniędzmi, niektóre nastolatki nie dostawały nawet kieszonkowego. Powierzenie im całego budżetu (i życia całej rodziny) na miesiąc jest więc ryzykowne. Zwłaszcza gdy ich pociecha wydaje się szczególnie rozrzutna i mało rozsądna.
Każdy odcinek ma podobny format. Poznajemy nastoletniego bohatera, jego rodziców i rodzeństwo, a ich dom odwiedza prowadzący, pedagog z powołania i nauczyciel, Marcin Józefaciuk, który przynosi srebrną walizkę z gotówką. Nastolatek liczy banknoty, dostaje kartkę z comiesięcznymi wydatkami rodziców, a następnie ustala własne zasady na nadchodzący miesiąc.
Jakie? Zależy. 15-letnia Kornelia, która zauważyła, że jej rodzice wydają sporo na kawę i jedzenie na mieście, zadecydowała, że przez kolejne 30 dni będą jeść i pić tylko w domu. Początkowo rodzice nie byli niezadowoleni, ale gdy dziewczyna w ramach przyszłościowego oszczędzania kupiła im ekspres do kawy, pochwalili jej trzeźwe myślenie. Nastolatka ustaliła też kieszonkowe dla swojego brata, czemu dotąd sprzeciwiali się dorośli – na koniec eksperymentu zgodzili się jednak na dawanie swoim dzieciom konkretnej sumy.
Z kolei prawie 18-letnia Jessica ustaliła harmonogram domowych obowiązków... wraz z cennikiem. Pomysł się sprawdzał: nagle wszyscy palili się do sprzątania, mycia okien i wyciągania naczyń ze zmywarki. Jednak okazało się, że dziewczyna musiałaby wypłacić bliskim naprawdę zawrotną sumę, a to nie spinało się w budżecie.
Najważniejsze jednak, aby pieniędzy starczyło "do pierwszego". Bohaterowie muszą płacić rachunki, kupować jedzenie dla całej rodziny, a przecież chcą jeszcze spełniać swoje marzenia i zachcianki, na co nie pozwalali im rodzice. Taka okazja przecież się nie powtórzy. To będzie jednak oznaczało, że muszą zdecydować, na co przeznaczyć kasę: na ubezpieczenie na samochód czy nową torebkę? Raty na kredyt czy imprezę urodzinową? W tym wieku to wcale nie jest takie oczywiste.
"Nastolatki rządzą... kasą" to potrzebny eksperyment, który uczy nie tylko dzieci
"Nastolatki rządzą... kasą" to naprawdę ciekawy eksperyment, a już pierwszy odcinek pokazuje, jaki był potrzebny. Wiedza o pieniądzach naprawdę jest w polskim społeczeństwie słaba: większości dzieci nie przekazują jej ani rodzice, ani szkoły. Głównie dlatego, że nie mają narzędzi, czyli po prostu nie wiedzą jak.
Dlatego nawet jeśli bohaterowie programu podejmują nierozsądne decyzje (z naszego punktu widzenia), to czy trudno im się dziwić? W ich wieku też moglibyśmy postąpić podobnie. Skąd nastolatek ma wiedzieć, że niespłacenie rat za kredyt w terminie wpływa na zdolność kredytową? Zdziwienie młodych dziewczyn i chłopaków w eksperymencie TVN na widok sumy wszystkich rachunków do spłacenia albo ceny suszonych grzybów w supermarkecie jest naprawdę szczere: to ich pierwszy krok ku dorosłości. Nie mieli pojęcia, jak to wygląda.
Niektórzy bohaterowie "Nastolatki rządzą... kasą" nie wiedzą nawet, co właściwie robią zawodowo ich rodzice. Wystarczy im, że dostają od rodziców kasę na przyjemności, a w lodówce zawsze jest jedzenie. Program TVN pozwala zajrzeć "za kulisy" codziennego życia, co dla dziecka jest zwykle szokiem. Bo przecież trudniej jest wydać swoje pieniądze niż te, których nigdy nie widziałeś.
"Nastolatki rządzą... kasą" nie tylko pokazują, jak ważne jest stopniowe wprowadzanie dziecka w finanse i uczenie go odpowiedzialności, ale zacieśnia też rodzinne relacje. Nagle olewczy nastolatek zaczyna się interesować, co robią jego bliscy, z kolei zapracowani rodzice w końcu zaczynają słuchać, poznawać i traktować swoje dziecko jak "prawdziwą" osobę.
Zresztą w każdym odcinku również błędy rodziców są widoczne jak na dłoni. Nadopiekuńczość, odmawianie nastolatkowi decyzyjności, żartowanie z jego pasji, spełnianie każdej zachcianki albo odmawianie zbyt wielu rzeczy... Gdy Nicole, bohaterka czwartego odcinka, wprowadza na miesiąc zasadę "każdy ubiera się jak chce", widzimy, że to kwestia, która jest dla niej ważna. Co ciekawe, decyzje niektórych bohaterów są rozsądniejsze niż ich rodziców, a młodsi mają często trzeźwe, świeże spojrzenie, które usprawnia domowe życie.
Uczą się więc i dzieci, i rodzice, chociaż łatwo nie jest. Wspomniana Nicole wydała kilka tysięcy na wystawne urodziny, jednak skąpiła domownikom na życie i unikała płacenia rachunków, a w rezultacie nie zapłaciła rat za kredyt. Dopiero potem, po rozmowach z prowadzącym i koleżankami, doszła do wniosku, że popełniła błąd i drugi raz rozdysponowałaby budżetem inaczej.
Jasne, możemy mówić o porażkach i krytykować nastolatki, ale to wciąż dzieci. W jaki sposób nauczy się dziecko, jeśli nie na błędach? Brak rozmowy o finansach w wielu rodzinach niestety pokutuje. Zresztą program TVN robi kolejną dobrą rzecz: łamie tabu wokół pieniędzy, o których niektórzy wciąż nie potrafią mówić.
Budżet w programie "Nastolatki rządzą... kasą" może zaskoczyć
"Nastolatki rządzą... kasą"mają ciekawy koncept, a ogląda się go przyjemnie i z zainteresowaniem. Krindżu jest mało, chociaż niektóre sceny są wyjątkowo sztuczne (jak to w tego typu programach). Musimy też liczyć się z tym, że miesiąc zmieszczono w 40 minutach, dlatego nie obejdzie się bez skrótów i ogólników. Czasem tracimy już rachubę, czy nastolatek w końcu zapłacił rachunki i ile mu jeszcze właściwie zostało.
To również program nastawiony na edukowanie, dlatego Marcin Józefaciuk (sympatyczny, chociaż pozbawiony charyzmy w stylu słynnej Superniani) co jakiś czas rzuca wychowawczymi mądrościami. Te niestety są dosyć mdłe i papkowate, ale trudno jest skondensować wszystko, co ważne w jednym krótkim odcinku. Najważniejsze, żeby do kogoś coś dotarło i jest na to szansa.
Jest jednak jeden problem. Na razie na Playerze dostępne są cztery odcinki programu i aż w trzech miesięczny budżet rodziny pozostaje w strefie marzeń większości Polaków. Program wydaje się w większości hołdować "TVN-owskim standardom": domy jednorodzinne, zajęcia dodatkowe, kosmetyczka i fryzjer co miesiąc.
Oczywiście niektórzy mają do dyspozycji 15 tysięcy (jak Kornelia), 18 tysięcy (Jessica i Nicole) i znacznie więcej, jednak w tego typu programie powinna być finansowa różnorodność. Na razie tylko jeden bohater, 14-letni Kamil, miał do dyspozycji mniejszą sumę: nieco ponad 7 tysięcy złotych.
To czy, jakaś suma jest duża czy mała, jest wartością względną: zależy od liczby członków rodziny, wydatków, miejsca zamieszkania. Nie nam o tym decydować, a zarządzania pieniędzmi można nauczyć się na każdej kwocie. Jednak miejmy nadzieję, że pozostałe odcinki wprowadzą również mniejsze budżety, bo właśnie tak wygląda rzeczywistość większości widzów i ważna jest reprezentacja ludzi żyjących na różnych stopach finansowych. Do tego powiedzmy wprost: zarządzanie mniejszym budżetem szczególnie wymaga kombinowania.
Podsumowując, "Nastolatki rządzą... kasą" to rozrywka z przesłaniem, która wciąga (od razu masz ochotę obejrzeć kolejne odcinki). Większa różnorodność i byłoby naprawdę dobrze.