Zdawalność egzaminów na prawo jazdy spadła do kilku procent, ich ceny poszybowały tymczasem ostro w górę. Gdy zdający muszą teraz nawet po kilka razy wracać do WORD-ów na samą teorię, czeka ich więc spory wydatek. Dlatego pojawia się oburzenie podobne do tego, z jakim spotkały się fotoradary. Niedoszli kierowcy mówią, że państwo ich łupi w ten sposób, a nowe zasady zamknęły powszechny dostęp do kierowania autem.
Czy po fotoradarach państwo znalazło sobie nowy sposób na łatwy zarobek na kierowcach i to nawet tych przyszłych? Tak twierdzi coraz więcej osób, które zetknęły się już z nowymi egzaminami na prawo jazdy. W większości miast zdawalność na nowych zasadach spadła nawet do 10 proc. I mowa tu tylko o egzaminie teoretycznym! Spadającej liczbie zdających towarzyszy natomiast wzrost opłat za każdy egzamin.
- Jak jest ze zdawalnością? We wtorek do egzaminu stanęło 30 osób. Zdały dwie – mówi dzisiejszemu "Faktowi" egzaminator z Koszalina, gdzie po zdawalność części teoretycznej spadła do 7 proc. Podobnie, jest od Bydgoszczy po Kraków i od Jeleniej Góry po Nowy Sącz. Jeszcze niedawno przerażeniem napawał dopiero egzamin praktyczny, ale przystąpić do niego miało szansę nawet 80 proc. tych, którzy wcześniej podeszli do części teoretycznej. Tymczasem od 19 stycznia, gdy w życie weszły nowe przepisy, nie zdaje prawie nikt.
Na pamięć egzaminu już nie zdasz
Bo pytań już nikt wcześniej nie zna, a na odpowiedź jest zaledwie kilkadziesiąt sekund. Nie ma więc co się zastanawiać nad teoretycznymi regułami, tylko szybko zrobić to, co zrobiłoby się na drodze. A tego większość osób wychodzących ze szkół jazdy nie wie. Między innymi dlatego, że instruktorzy też mają problemy z egzaminami wewnętrznymi, po zdaniu których powinno się opuszczać szkołę jazdy. Jednak pytania są teraz tak tajne, że szkoły nie mają pojęcia, w jaki sposób przeprowadzać swoje testy.
Jeden z czytelników naTemat w liście do redakcji zwraca uwagę, że dawne testy zazwyczaj były dość mylące. Na przedstawionym obrazku np. auta wyglądałby, jakby się mijały, a tymczasem autor pytania miał na myśli, że jadą one obok siebie. Jak więc odpowiedzieć na pytanie, kiedy w przedstawionej sytuacji włączyć światła drogowe? "Kiedy człowiek zna takie "kwiatki", to je zapamięta. W nowym teście ich nie zna, bo pytania są z założenia nieznane. Pytań jest więcej, więc dwuznaczności pewnie też" - sugeruje.
Nowy sposób na łupienie?
Inni niedoszli kierowcy żalą się w sieci, że obowiązujące zaledwie od kilku dni przepisy już są dla państwa podobnym narzędziem łupienia obywateli, jak fotoradary. Bo każdy egzamin teoretyczny to wydatek rzędu kilkudziesięciu złotych, a teraz większość zdających nie zaliczy go raczej za pierwszym ani drugim razem. Sama teoria może więc kosztować kilkaset złotych. A zgodnie z nowymi przepisami, część praktyczna też podrożała o 25 proc. Jeszcze więcej zdrożało upragnione wydanie prawa jazdy, za które trzeba już zapłacić 100 zł.
- Ja aż tak złej woli państwa bym się tu jednak nie doszukiwał - komentuje dla naTemat Roman Dębecki, zastępca redaktora naczelnego magazynu motoryzacyjnego "Auto Świat". - Cały problem leży w tym, że zmieniono egzamin, nie zmieniając zasad szkolenia. Dotąd teoria była fikcją. Składała się z kilkuset powszechnie znanych pytań, których można było się nauczyć na pamięć. I gdy ktoś nie miał IQ 50, przez te 20 minut mógł na nie łatwo odpowiedzieć - mówi ekspert.
"Trzeba się po prostu uczyć"
Roman Dębecki jest jednak zwolennikiem nowych zasad, ponieważ naprawdę zmuszają one do nauczenia się prawidłowego zachowania na drodze. Dziennikarz rozumie natomiast rozgoryczenie tych, którzy wychodzą z ośrodków egzaminacyjnych sfrustrowani tym, że nie mieli pojęcia, jak rozwiązać test. - Teraz potrzeba zupełnie nowego szkolenia. Pokazywania przykładów podobnych do tych, które mogą zdarzyć się na drodze i na egzaminie. Tak, by kursanci byli w stanie intuicyjnie zachować się w danej sytuacji. Trzeba się po prostu uczyć - stwierdza.
Ten apel o prawdziwą naukę nie dotyczy jednak tylko kursantów. Przede wszystkim powinien być bowiem skierowany do instruktorów ze szkół jazdy, którzy dotąd stawiali na praktykę właściwie całkowicie bagatelizując przygotowanie teoretyczne. Zdaniem naszego rozmówcy, ich uczniowie mają prawo być teraz rozgoryczeni, bo przecież zapłacili za kurs. Mieli więc pełne prawo oczekiwać, że będą do niego właściwie przygotowani.
- Nie ma jednak sensu domagać się, by znowu złagodzono wymogi, tylko trzeba lepiej uczyć jazdy. To tak, jak ze słabą klasą w szkole. Jeżeli wszyscy dostają dwóje, to chyba problem nie leży w uczniach, a w tym, że nauczyciel jest kiepski - podsumowuje Dębecki.
Reklama.
Roman Dębecki
"Auto Świat"
Nie ma jednak sensu domagać się, by znowu złagodzono wymogi, tylko trzeba lepiej uczyć jazdy. To tak, jak ze słabą klasą w szkole. Jeżeli wszyscy dostają dwóje, to chyba problem nie leży w uczniach, a w tym, że nauczyciel jest kiepski.