Reklama.
Reklama.
Władze Rosji twierdzą, że w nocy z 2 na 3 maja w budynek Kremla uderzyły dwa drony, a celem miała być rezydencja prezydencka. Incydent ten został uznany za „planowany atak terrorystyczny” i próbę zamachu na Władimira Putina. „Strona rosyjska zastrzega sobie prawo do podjęcia działań odwetowych tam, gdzie uzna to za stosowne i w czasie, jakim uzna za stosowny” – przekazały władze Rosji. Prezydent Wołodymyr Zełenski oznajmił podczas wizyty w Helsinkach, że jego kraj „nie zaatakował Putina ani Moskwy”. Podobnie wypowiadał się jego rzecznik prasowy Serhij Nikiforow. Przekazał on, że Ukraina nie posiada żadnych informacji o „rzekomym ataku” na Kreml. „Ukraina wszystkie środki wykorzystuje do uwolnienia swoich terytoriów, a nie atakowania cudzych” – przekazał. Z kolei Anton Heraszczenko, doradca szefa MSW Ukrainy, wysunął teorię, że Kreml został zaatakowany przez „rosyjskich partyzantów”. Amerykański Instytut Studiów nad Wojną w swojej najnowszej analizie zauważa natomiast, że Rosja prawdopodobnie zainscenizowała ten atak, by sprowadzić wojnę do domu i własnego społeczeństwa oraz stworzyć warunki do szerszej mobilizacji społecznej. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow przekazał, że rzekome ataki nie wpłynęły na harmonogram spotkań Władimira Putina i pozostaje on bez zmian. Dodał, że rosyjskiego prezydenta w momencie uderzenia nie było na Kremlu, ponieważ ma on przebywać w swojej rezydencji w Nowo-Ogarowie pod Moskwą.