"Batman" Tima Burtona okazał się hitem. Co jednak ważniejsze, film ten udowodnił, że można pokazać historie o superbohaterach w bardziej poważny i mroczny sposób. Producenci zaczęli więc dawać zielone światło dla innych herosów chcąc powtórzyć sukces wspomnianego "Batmana", tyle że bez Batmana. Z różnym skutkiem.
Reklama.
Reklama.
Postać Batmana była inspirowana Cieniem, jednak ten zamaskowany bohater nie zyskał już takiej popularności, co Człowiek-nietoperz
"Człowiek rakieta" może nie był finansowym sukcesem, ale przynajmniej zaserwował widzom jedną z najbardziej kuriozalnych scen w historii kina superbohaterskiego
Kto mógł podejrzewać, że Fantom – heros przypominający wielkie winogrono – nie zdobędzie serc widzów
"Spawn" może nie poradził sobie jako solidna ekranizacja komiksu, ale był to pierwszy film superbohaterski z czarnym bohaterem w roli głównej
"Cień" (1994)
Mający swoją premierę w 1994 roku "Cień" sprawiał wrażenie następcy Batmana – a przynajmniej postaci zbliżonej do zamaskowanego mściciela z Gotham City.
Akcja filmu działa się w latach 30. ubiegłego wieku w Nowym Jorku (wspomniane Gotham początkowo było wzorowane na tym mieście). Film przedstawiał przygody tajemniczego obrońcy uciśnionych, który grasuje po nocach i wymierza sprawiedliwość przestępcom.
Reżyserem obrazu został Russell Mulcahy, twórca jednego z najlepszych filmów fantasy "Nieśmiertelny" oraz jednego z najgorszych sequeli w historii kina "Nieśmiertelny 2". Za scenariusz odpowiadał David Koepp, mający już wtedy na końce "Park Jurajski". W głównej roli wystąpił Alec Baldwin. Budżet produkcji opiewał na 40 milionów dolarów. To się musiało udać.
No i się nie udało.
Film wszedł do kin w krótkim odstępie czasowym od "Króla lwa" i "Forresta Gumpa". Nie zmienia to jednak faktu, że widzów raczej nie przekonała ciut bardziej bootlegowa wersja Batmana. Jest w tym pewien chichot historii.
Jeżeli ktoś bowiem mi powie, że twórcy Batmana (było ich dwóch: pomysłodawca Bob Kane oraz Bill Finger, który dopełnił i ulepszył pierwotny zamysł Kane'a) przy wymyślaniu postaci Mrocznego Rycerza nie czerpali inspiracji z Cienia, toodpowiem mu: NIE.
Cień to tak naprawdę milioner i filantrop znany jako Lamont Cranston. Kiedy jednak nastaje noc, zakłada na siebie czarny garnitur, pelerynę, kapelusz i zasłania twarz czerwoną chustą, by wyruszać w mrok i zwalczać czyhające w nim zło. Brzmi znajomo?
Żeby było jeszcze ciekawiej Bill Finger, scenarzysta pierwszego komiksu z Batmanem ("Detective Comics" #27), przyznał się później do tego, że jego fabuła została ściągnięta z innej historii "Cienia" (mowa dokładnie o "Partners of Peril" z "The Shadow" #113).
Cranston – podobnie jak Bruce Wayne – był zwykłym człowiekiem i nie posiadał nadprzyrodzonych mocy. Jednak w trakcie swoich licznych podróży po najdalszych zakątkach świata pobierał tajemne nauki od napotkanych mistrzów. Dzięki temu zyskał umiejętność hipnozy i "zaciemniania" umysłów innych ludzi. Dzięki temu mógł sprawić, że stawał się dla nich prawie niewidzialny.
Warto w tym miejscu jednak podkreślić, że z biegiem lat jego geneza i moce (a nawet samo imię i nazwisko!) ulegały zmianom – w zależności od tego, w jakim medium przedstawiano jego przygody.
Cień to postać wymyślona w 1930 roku przez Waltera B. Gibsona, autora pulpowych powieści oraz profesjonalnego iluzjonisty. Debiutował w radiowym słuchowisku "Detective Story Hour", rok później doczekał się drukowanej wersji swoich przygód w "The Living Shadow".
Jako ciekawostkę warto dodać, że w 1937 roku Cień doczekał się własnego programu radiowego "The Shadow", gdzie głosu użyczył mu sam Orson Welles – twórca m.in. "Obywatela Kane'a", który w 1938 roku za sprawą innej audycji w radiu przekonał Amerykanów, że Stany Zjednoczone zostały zaatakowane przez Marsjan.
Powyżej można usłyszeć jedno z archiwalnych nagrań przygód Cienia, datowanena 26 września 1937 roku.
Postać jest obecna w popkulturze po dziś dzień, chociażby za sprawą licznych komiksów (na kartach jednego z nich doszło nawet do spotkania Cienia z Batmanem).
"Człowiek rakieta" (1991)
Jeżeli wspomniany wcześniej Cień był istotą nocy, tak Rocketeer (pozwólcie, że będę używał jego oryginalnej nazwy zamiast "Człowieka rakiety") latał po niebieskim niebie blisko słońca.
Tytuł wszedł do kin w 1991 roku i był połączeniem widowiska superbohaterskiego z kinem przygody. Akcja filmu przenosi nas do Los Angeles w Kalifornii. Jest rok 1938. Nazistowskie Niemcy przygotowują się do wojny w Europie, ale w Stanach Zjednoczonych nie brakuje ich szpiegów, piątej kolumny.
Cliff Secord, młody pilot wyczynowy, przez przypadek staje się posiadaczem futurystycznej plecako-rakiety, dzięki której można wznieść się w przestworza. Naziści bardzo chcą zdobyć ten cud techniki, który niewątpliwie wpłynie na losy przyszłej wojny.
Tym samym główny bohater nie posiada żadnych nadprzyrodzonych mocy. Przypomina raczej nieco uboższą wersję Iron Mana (postaci stworzonej w 1963 roku), tyle że bez super zaawansowanej zbroi, a jedynie z możliwością latania podobną do tej, jak u bohatera Marvela.
"Rocketeer" debiutował w magazynie komiksowym "Starslayer" #2 w kwietniu 1982 roku. Pomysłodawcą postaci był scenarzysta i rysownik Dave Stevens, który już w '83 sprzedał prawa do postaci na ekranizację.
Historię Rocketeera udało się jednak przenieść na ekran dopiero osiem lat później m.in. dzięki Walt Disney Pictures, czego efektem był film, który nie był ani dla dzieci, ani dla dorosłych. Chociaż obraz nie utopił pieniędzy, nie zarobił też tak dużo, by ktokolwiek chciał stworzyć kontynuację.
Nie zmienia to faktu, że w film oferuje jedną z najbardziej kuriozalnych scen w historii kina o superbohaterach, gdy amerykańscy gangsterzy łączą siły z agentami FBI, by wspólnie pakować serie z karabinów maszynowych w oddział nazistów.
Jako ciekawostkę warto dodać, że reżyser "Człowieka rakiety" Joe Johnston wrócił do świata superbohaterów w 2011 roku. Nakręcił "Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie" dokładając swoją cegiełkę do kreującego się wtedy MCU.
"Fantom" (1996)
Mający swoją premierę w 1996 roku "Fantom" jest idealnym przykładem na to, że niektóre komiksowe historie radzą sobie świetnie, ale głównie w obrębie własnego medium (i są produktem przypisanym do swoich czasów).
Reżyserem obrazu został Simon Wincer, mający na koncie m.in. prace przy serialu "Młody Indiana Jones", co miało zapewnić produkcji odpowiedni sznyt kina przygody.
Główną rolę zagrał amerykański aktor Billy Zane. Jego bohater musi powstrzymać szaleńca Xandera Draxa (w tej roli zmarły tragicznie na początku czerwca Treat Williams) przed zdobyciem mitycznego artefaktu, dzięki któremu osiągnie władzę nad światem.
Jednak mimo tak wielkiej stawki ciężko było zaangażować się emocjonalnie w tak odrealnione przygody herosa – zwłaszcza takiego z wyglądem przypominającym wielkie winogrono, które zostawia na szczękach poturbowanych opryszków... znak czaszki.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Fantom debiutował w gazetowym komiksie (comic strip) w lutym 1936 roku. Później doczekał się już własnej komiksowej serii.
Pomysłodawcą postaci był Lee Falk, amerykański rysownik i scenarzysta. W 1943 roku po raz pierwszy przeniesiono tę postać na ekran za sprawą serialu wyprodukowanego przez Columbia Pictures.
Fantom to w rzeczywistości nazwa tajemniczego obrońcy dżungli fikcyjnego afrykańskiego kraju Bangalla. Legenda głosi, że to "Chodzący duch", który jest nieśmiertelny.
W rzeczywistości Fantom to tytuł przekazywany wraz z powinnościami od pokoleń w obrębie jednego rodu (trochę tak jak to jest Desmondem Milesem w serii gier "Assassin's Creed").Pierwszym Fantomem był marynarz o nazwisku Christopher Walker, którego statek został napadnięty przez piratów i on jako jedyny uszedł wtedy z życiem, trafiając na plaże nieznanego mu wtedy lądu (Bangalla). Wydarzenia te miały miejsce jeszcze w XVI wieku.
To właśnie wtedy Walker poprzysiągł, że poświęci swoje życie na walkę z piratami i wszystkim tym, co reprezentują. Natomiast, gdy sam znalazł się już na łożu śmierci, przekazał te obowiązki swojemu synowi, ten zaś swojemu itd. W tajemniczy sposób zachowując przy tym od pokoleń białą skórę.
Polscy czytelnicy komiksów mieli szansę zapoznać się z tym bohaterem na początku lat 90. za sprawą wydawnictwa TM-Semic. Natomiast w 2018 roku zrobiło się o nim na chwilę głośno w naszym kraju za sprawą szwedzkiej edycji jego przygód "Fantomen".
Wtedy bowiem pojawił się on na okładce dziewiątego numeru, jak bije tęczową flagą po twarzy polskiego nacjonalistę podczas warszawskiej Parady Równości.
"Spawn" (1997)
Lata 90. w amerykańskim komiksie superbohaterskim cechowało to, że wszystko musiało być bardziej "edgy" i "over the top" – a taki właśnie był styl Todda McFarlane'a, amerykańskiego rysownika i scenarzysty komiksów, twórcy postaci Spawna.
"Spawn" debiutował w maju 1992 roku na łamach nowo powstałego wydawnictwa komiksowego Image Comics będącego skupiskiem młodych i utalentowanych twórców chcących być alternatywą dla wielkiej dwójki: DC Comics i Marvel.
Technicznie rzecz biorąc Spawn to antybohater – pomiot piekielny, jeden z generałów Melabolgii, władcy piekła.
Spawn jest szalenie niebezpieczny i nawet jego demoniczny strój to integralna część jego ciała, która służy mu za broń lub osłonę przed niebezpieczeństwem. Wcześniej jednak był on jedynie człowiekiem – Alem Simmonsem, tajnym cynglem walczącym na zlecenie amerykańskiego rządu, który został zdradzony i zabity.
Po tym, gdy jego dusza trafia do piekła, otrzymuje możliwość wrócenia na Ziemię i spotkania się ze swoją żoną, miłością jego życia, Wandą. Zgadzając się na taki układ Al nie wie jednak o konsekwencjach – o tym, że stanie się niewolnikiem demona piekieł mającego przybliżyć koniec Nieba.
Spawn oczywiście nie ma zamiaru grać w tym piekielnym chórze i nie tylko planuje zerwać się ze smyczy Melabolgii, ale i zemścić się na tych, którzy wbili mu nóż w plecy.
Reżyserem filmu został Mark A.Z. Dippé, wcześniej odpowiedzialny głównie za efekty specjalne przy takich produkcjach jak "Powrót do przyszłości II", "Polowanie na Czerwony Październik", czy "Terminator 2: Dzień sądu".
Efektów specjalnych rzeczywiście w filmie nie brakowało – chociaż widać teraz, jak bardzo źle się zestarzały. Niestety zabrakło spójnego kierunku fabuły, w której znalazło się zbyt wiele wątków. Klasyczny przykład próby upchnięcia ogromnej ilości historii, które wcześniej dostały niezbędne do tego miejsce w komiksie, w trwającym półtorej godziny filmie.
W roli tytułowego Spawna wystąpił Michael Jai White, a w roli jego demonicznego przeciwnika Violatora wystąpił John Leguizamo – obaj panowie byli nie do poznania przez ogrom nałożonej na nich charakteryzacji. Na ekranie towarzyszył im także Martin Sheen, jako Jason Wynn – ten, który zdradził Ala Simmonsa.
Po latach ogląda się to raczej jako film tak zły, że aż dobry. Todd McFarlane raz po raz przypomina w swoich mediach społecznościowych, że nie porzucił nadziei, że powstanie nowa ekranizacja jego komiksowego dzieła (przez chwilę krążyła nawet plotka, że projektem zainteresowany był Michael J. Fox).
Mimo klapy filmu nie zmienia to jednak faktu, że był to pierwszy film superbohaterski z czarnym bohaterem w głównej roli. Tak więc należą się za to słowa uznania. Traf chciał, że ta postać pochodziła akurat z piekieł.