Jeszcze przynajmniej przez miesiąc Zakopane będzie zimową stolicą Polski. Później miasto zaleje fala szkolnych wycieczek. Kulminacja przypadnie w majowy weekend. A później już tylko do wakacji. We wrześniu i październiku przyjadą studenci. Chwila oddechu i przygotowania do Świąt, Sylwestra, ferii zimowych. I tak na okrągło. Biznes się kręci. Czy miasto jest jednak warte tak częstych odwiedzin?
Kto chce mieszkać w Zakopanem? Zakochany w zimie i w pełni „świadom” uroków trwającej 300 dni śnieżnej pory roku wrocławianin. Uwielbiający góry taternik, którego największym osiągnięciem jest przejście trasy od górnej stacji kolejki do punktu widokowego na Kasprowym Wierchu. Wreszcie, kolega, który nigdy nie postawił nogi na Dworcu PKS lub PKP w Zakopanem, ale słyszał od innych, że to fajna miejscówka.
Pokoje, Zimmer, Room
Próbujesz wyjść z autobusu i natrafiasz na opór. Desek, tektury, pleksi. Na których w trakcie obierania gruli (ziemniaków – przyp. Red.) na obiad dla „ponów”, ktoś wysmarował niezdarnie napisy „pokoje, Zimmer, room”. To jeden z najbardziej stresujących momentów, zarówno dla tych, którzy kwatery mają zarezerwowane już od dawna, jak i tubylców, wciąż nieprzyzwyczajonych do dworcowego ataku. - Wracam do domu. Chcę odpocząć, a pierwsza rzecz, jaką słyszę, to przekrzykujące się baby. Są tam zawsze, nieważne, czy na dworzec przyjeżdżasz w środku nocy, czy w południe. Koczują, nocują, czatują na ciebie jak przestępcy – mówi 25-letnia Ala, zakopianka z urodzenia, krakowianka z wyboru. Po licznych próbach kulturalnej odmowy, znalazła inny sposób na uciążliwych naganiaczy. - Pewnego dnia nie wytrzymałam. Podeszłam do jednej z wyjątkowo nachalnych góralek i wykrzyczałam jej w twarz: „Jestem stąd, tak jak ty, rozdarta babo!”. Poskutkowało. Ze spokojem mogłam wyciągnąć walizkę z bagażnika autobusu i oddalić się od zgiełku.
A „rozdarta baba” szybko upatrzyła sobie kolejną ofiarę.
Są jednak tacy, którzy decydują się na opcję wakacji w ciemno i ulegają dworcowym naganiaczom. A wtedy mogą na własne oczy zderzyć się z typowym dla tubylców problemem z oceną odległości. I smykałką do upychania pokoi na niewyobrażalnie małej powierzchni. - Już sama myśl sprawia, że uaktywnia mi się klaustrofobia, która jest najtrwalszą pamiątką tamtych wakacji. Pokoje w centrum okazały się pokojami w centrum... Murzasichla, oddalonego od Zakopanego około 15 kilometrów. Nasze gniazdko znajdowało się na samym szczycie 7-piętrowego „domku”. Do komórki, bo tak nazywaliśmy naszą "izbę", wchodziliśmy niemal na kolanach, bo drzwi były wielkości otworu w budzie dla psa – mówi 33-letnia Kasia z Lublina.
Czy na miejscu znalazło się wszystko, co było obiecywane? Oczywiście! Nawet łazienka. Ale ta także miała proporcje domku dla lalek. - Siadając na toalecie, podkulałam nogi i wołałam chłopaka, żeby zamknął za mną drzwi. Tak naprawdę załatwiając swoje potrzeby mogłam jednocześnie brać prysznic – opisuje Kasia.
Prysznic, który był wężem przymocowanym do mikroumywalki. Ale na kąpiel także nie można było pozwolić sobie w każdym momencie. Ponieważ gospodyni oszczędzała opał, ciepła woda była dostępna tylko dwa razy dziennie – o 7 i 18. Wakacje w ciemno wyrabiają więc refleks. Bo ten, kto zaspał, lub przedłużył sobie górską wycieczkę, mógł liczyć jedynie na zimny prysznic. Który otrzeźwił umysły Kasi i jej chłopaka. - To nasze ostatnie spontaniczne wakacje na Podhalu. Teraz bez rekomendacji znajomych, nigdzie się nie wybieramy.
Białe szaleństwo z kitlem w tle
Śnieg. Wizytówka Tatr, z którą tubylcy sobie nie radzą. Przeprawa przez Krupówki nawet w ten weekend była koszmarem. Już po pierwszych trzech krokach na najbardziej reprezentacyjnej ulicy zimowej stolicy Polski, „prasło mnie” na ziemię. Co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że wyrżnęłam jak długa. Kiedy już się pozbierałam i okazało się, że szczęśliwie mam wszystko na miejscu, przypomniałam sobie kultowy, sylwestrowy upadek mojego znajomego.
Wojtek Nowy Rok kilka lat temu przywitał wyjątkowo. W morzu krwi, bólu i opuchliznie.
- Pamiętam, że w tamten dzień padał deszcz, który wieczorem zamienił się w marznący śnieg. Temperatura spadła na tyle, że Krupówki zamieniły się w gigantyczną ślizgawkę. Której służby porządkowe najwyraźniej nie zauważyły. - opowiada 40-letni Wojtek z Gdańska.
Warstwa lodu nie była posypana nawet piaskiem. To nie zraziło jednak turysty do wieczornego spaceru. Miał świetne zimowe buty, więc stwierdził, że nic mu nie grozi. Poślizgnął się po 5 minutach przechadzki. Oczywiście udało mu się wyhamować. 20 metrów dalej, kiedy jego nos zaliczył bliskie spotkanie z murkiem okalającym ozdabiające deptak drzewka.
Wojtek pomocy medycznej nie uzyskał od razu. Na oddziale ratunkowym był w kolejce za pułkiem krupówkowych weteranów z wykręconymi kolanami, połamanymi rękami i rozbitymi głowami. Na szpital jednak nie narzeka. I poleca usługi zakopiańskich chirurgów. Po ich niezbyt sprawnej, ale skutecznej akcji ratunkowej, jego nos jest zgrabniejszy niż przed zabiegiem. Trening czyni mistrza.
Nie mniejsze lodowisko jest też na drogach, zwłaszcza tych prowadzących na wyciągi narciarskie. W Małem Cichem podczas tegorocznych ferii w rowie codziennie lądowało kilka samochodów. Dlaczego? To proste! Cepry po prostu nie umieją jeździć.
Polska stolica gości ze Wschodu
Jest taki okres w życiu Zakopanego, kiedy polscy turyści schodzą na dalszy plan. I nie chodzi o tak zwany "martwy sezon", ale czas sylwestrowo-noworoczny. Wtedy Zakopane atakują Ukraińcy i Rosjanie. Nie masz co liczyć na to, że bez znajomości języka sąsiadów zza Buga, uda ci się coś załatwić. - Chciałam tylko kupić rajstopy. Przede mną stała Rosjanka w limonkowym kombinezonie. Już zabierała się do płacenia, kiedy w jej oczy rzuciły się ohydne różowe getry z cekinami. Musiała je mieć. Poprosiła więc o doliczenie ich do rachunku. Już miała wychodzić, gdy zobaczyła ohydną piżamę. I wepchnęła się w kolejkę. To samo powtarzało się z majtkami, stanikiem i skarpetami z wełny. Cała transakcja wydłużyła się o pół godziny - opowiada zniesmaczona Dagmara, 27-latka z Kościeliska. I dodaje, że nie pomagały błagania, bluźnierstwa mamrotane pod nosem, a nawet pogwizdywanie. Ekspedientka zamknęła świat dla siebie i Rosjanki. Bo gdy przyjeżdżają, góralskie oczy przybierają kształt euro.
Kotwica z Zakopanego
Hurtownia szkła. Jedna z najsłynniejszych góralek, która koło Białki Tatrzańskiej ma swoją smażalnię pstrągów, zwraca się do ekspedientki. - Daj mi więcej tych glinianych kubków. Wymaluję na nich jakieś g..., te głupie cepry jak się napiją i nażrą, to wszystko kupią.
I ma w tym trochę racji. Do kultowych już pamiątek należą miecze z wydłubanym „byle jak” napisem „Zakopane 2012”, strzelające diabełki i jęczące na Krupówkach świstaki. Turyści dostają oczopląsu na widok gadżetów. Ale i górale często gubią się w swoim morzu pamiątek z Chin. Jeden z moich kolegów poświęcił cały dzień na turnusie, by przy każdym straganie zapytać o kotwicę z napisem „Zakopane”. Zaskoczeni, ale zdeterminowani sprzedawcy zanurzali się w kartony z niewypakowanym towarem. Bo a nuż w którymś z nich zaplącze się nadmorski towar? Wtedy tylko szybko dorobi się dłutkiem napis i kolejne dutki w kieszeni!
Obowiązkowo trzeba też spróbować oscypka. Oczywiście z owczego mleka. Nawet zimą. To nic, że włochate stworzenia dają mleko tylko latem, kiedy są wypasane.
Jeśli ktoś stawia na ciekawe wrażenia artystyczne, w Zakopanem znajdzie coś dla siebie. Pod Giewontem dorabiają prawdziwe wizytówki miasta: Czesio, Kubuś Puchatek, a ostatnio nawet najsłynniejszy tatrzański stwór – Tołdi.
Trudno powiedzieć, kto jest winny zamieszaniu w stolicy Tatr. Może cepry są naprawdę głupie, a górale po prostu cwani? Bo skoro spartańskie warunki nie zniechęcają Polaków do tego, żeby kolejny raz wrócić do zimowej stolicy, to po co inwestować w odśnieżarki i sól, toalety i większe pokoje?