Piotr Głowacki: Mentzen jest zgodny z filozofią TikToka opartą na umysłowym rozwolnieniu
Oskar Maya
04 lipca 2023, 18:35·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 04 lipca 2023, 18:35
Co ukształtowało go jako młodego chłopaka? Dlaczego media społecznościowe są rodzajem nowoczesnej cenzury? Czym jest dla niego rodzicielstwo? Rozmawiamy z Piotrem Głowackim o muzyce, romantyzowaniu lat 90-tych oraz o tym, dlaczego Marszałka Sejmu powinny zastąpić ... maszyny.
Reklama.
Reklama.
Oskar Maya: Radiostory to z jednej strony film o muzyce, ale również obraz pokazujący
dziki kapitalizm początków lat 90-tych. Co Tobie się w nim podobało?Piotr Głowacki: Ja go rozczytuję jednak jako głębokie wspomnienie autora, czyli Maćka Hydra. Maciek jest 52-letnim debiutantem, który postanowił rzucić wszystko i wyreżyserować film, tak jak trzydzieści lat temu zakładał radio. I używa do tego takich samych środków, bo „Radiostory” jest zrobiony trochę ze sznurka, dykty i pasji, tak samo jak wyglądały początki radia właśnie w latach 90-tych. Maciek ma w sobie cały czas ten wyjątkowy rodzaj energii.
W twojej rodzinie muzyka jest ważna?
Kiedy moje dzieci urodziły się sześć lat temu, puszczałem im różne kawałki, które sam lubiłem. Wśród nich były np. „Elektryczne Gitary” czy „Kwiat Jabłoni”. Po raz pierwszy mieliśmy wspólne doświadczenia muzyczne. Dopiero po pewnym czasie zorientowałem się, że zespół „Kwiat Jabłoni” tworzony jest przez dzieci Kuby Sienkiewicza.To było dla mnie zaskakujące odkrycie, że najpierw słuchałem ojca, a później razem z moimi dziećmi zacząłem słuchać drugiego pokolenia muzycznego i znam słowa piosenek obu.
„Radiostory” trochę romantyzuje okres lat 90-tych, chociaż pokazuje też korupcję,
nieczystą grę tworzących się w tamtych czasach pierwszych rozgłośni radiowych.
Film stara się nie oceniać tych sytuacji, ale raczej przywołuje wspomnienia momentu zmiany, która nie ma kategorii politycznych, tylko ma wymiar życiowy. Jest cezurą dla tych wszystkich, którzy zmierzyli się z transformacją i musieli sobie z tą zmianą jakoś poradzić. Mam wrażenie, że najwięcej filmów opowiadających o tamtych czasach jest przede wszystkim natchnionych politycznie. Wynosi się na sztandary różne symbole takie jak „Solidarność”, a komunistów zawsze przedstawia się jako „tych złych”.
To sprawia, że filmy opisujące początki demokracji i wolności ekonomicznej są z założenia polaryzujące. Powodują, że musisz się opowiedzieć za jakąś tezą, używają pewnego rodzaju propagandowych pieczątek, które często są generalizujące i wykluczające. Mnie interesują ludzkie historie, indywidualności wtłoczone w pewien kontekst historyczny, z którym muszą sobie poradzić. Na tym tle „Radiostory” bardzo się wyróżnia. Rozmawiałem z ludźmi po pokazach. Wychodzili z kina z jednej strony rozluźnieni, ale także zwracający uwagę na to, że ten film nareszcie nie każe im się opowiadać po żadnej ze stron.
Historia rozgrywa się w 1991 roku. Miałeś wtedy jedenaście lat. Jak zapamiętałeś okres
transformacji?
W tym czasie przeprowadziłem się z rodziną ze wsi do Torunia. Miasto było dla mnie
spełnieniem moich marzeń, którymi byłem naładowany patrząc w telewizor. Były to wyobrażenia chłopaka, który z przejęciem oglądał zarówno mecz w tenisa, koncert zespołu Gawęda czy film „Siedem życzeń”.
Planowałem, jak Darek z mojego ulubionego wtedy filmu, że zamiast z kanką do sąsiada, pójdę do sklepu kupić mleko w butelce i przyniosę je w siatce do domu. Po przeprowadzce okazało się, że mleka w butelce już nie ma w sklepach, za to są foliowe worki. Kapitalizm wyparł szklane butelki.
Byłem dzieckiem, które bardzo chciało korzystać ze zmian. Lata dziewięćdziesiąte to lata wyzwań i podejmowania wyborów ekonomicznych. Moi rodzice dowiadywali się, co to są pożyczki, na czym polega inflacja, co trzeba robić, żeby nie tylko utrzymać się na powierzchni, ale także popłynąć w zupełnie nowym kierunku. Widziałem ludzi, których możliwość wyboru przerastała i upadali, ale również takich, którzy robili wielkie pieniądze sprzedając białe skarpetki na bazarze. Ten czas wspominam jako czas wolności ze wszystkimi jej konsekwencjami. Zapamiętałem, że każdy aspekt życia był dyskutowalny, wszystko nagle było tworzącą się na naszych oczach historią, bo nic jeszcze nie zostało
ustalone.
Nowy świat musiał być inspirujący dla nastoletniego umysłu.
I trudno było mu nie ulec. Byłem zafascynowany światem magnetowidów, wypożyczalni kaset wideo, MTV, odbiorników satelitarnych. To wszystko we mnie się umocowało i
ukształtowało, chociaż nie do końca potrafiłem to nazywać. Dzisiaj jako aktor
przygotowując się do roli przede wszystkim zajmuję się osobnością człowieka, jego punktem widzenia. Bardzo trudno znaleźć wspólny punkt nawet pokoleniom wychowanym w tamtych czasach. Przecież narracja każdego z nas jest zupełnie inna, indgywidualna. Mój mózg zapamiętał zupełnie inaczej tamten świat niż np. percepcja mojego ojca.
Co najbardziej interesuje cię w nowym scenariuszu, który dostajesz?
Człowiek w starciu z rzeczywistością, której nie jesteśmy pewni. Dlatego sztuka tak bardzo różni się od polityki. Polityka każe się określać, mieć zdanie na każdy temat, a sztuka mówi „stop, przecież nie wiemy, co się wydarzy za chwilę”.
A co ci się najbardziej spodobało w postaci Waldemara?
Zawsze staram się znaleźć jedną główną myśl mojej postaci. Dlaczego ona jest opowiadana. W tym przypadku Waldemar wraca do Polski z walizką pieniędzy dającą mu możliwość wejścia na falę nowej rzeczywistości i to powoduje u niego spontaniczną radość. Trwa ona tak długo, dopóki udaje mu się na niej utrzymać . W „Radiostory” obserwujemy zbiór postaci, które próbują utrzymać się na fali zmian. Jednocześnie dokonując małych wyborów, które determinują ich przyszłość – i to słowo przypisałbym Waldemarowi w trójce głównych postaci, gdzie pozostali odpowiadają za przeszłość i teraźniejszość.
Twój bohater podejmuje wiele decyzji, które trudno nazwać etycznymi. Czy to
okoliczności powodują, że czasami dokonujemy niemoralnych wyborów?
Okoliczności zadają pytania o jakość naszej natury, a my na nie odpowiadamy. Przy czym nie mając wszelkich danych potrzebnych do podejmowania racjonalnych decyzji najczęściej się mylimy.
Pamiętasz początki pirackich rozgłośni, które później stały się wielkimi medialnymi
koncernami. Tak sobie to wyobrażałeś?
Obserwowałem, jak powstało Radio Toruń czy Radio Gra. Będąc w siódmej lub ósmej klasie podstawówki chodziliśmy po ulicach zbierając podpisy pod tym, aby władze nie odbierały koncesji lokalnym rozgłośniom. Podejrzewam, że mogły się tam rozgrywać podobne historie, jak ta pokazana w „Radiostory”. Korupcja była na porządku dziennym. Dzisiaj może nikt nie załatwia sobie koncesji przychodząc z walizką pieniędzy, ale nie mam wątpliwości, że pewne korupcyjne mechanizmy wciąż istnieją.
Śledzisz co się dzieje np. z dzisiejszą „Trójką”? Daleka jest od romantycznej wizji radia.
Nie mam w sobie takiej mocy ani potrzeby, aby jednoznacznie określić, kto w tej sytuacji się myli, a po czyjej stronie znajduje się prawda. Wydaje mi się, że wszyscy znowu znaleźliśmy się w historycznie trudnym momencie. Pozytywne w dzisiejszych czasach jest akurat to, że właściwie każdy może założyć sobie prywatne radio, kanał, czy podcast. Samodzielnie tworzysz swój świat, ale również zderzasz się z własnymi ograniczeniami, cenzurą, czy autocenzurą.
Pierwszy post, który przynosi pieniądze, może określić w którą stronę zechcesz pójść, żeby zdobyć nowych słuchaczy lub reklamodawców. Ale też uczysz się jakich mechanizmów należy używać, aby skutecznie komunikować się poprzez zarządzane algorytmem social media. W ten sposób sam na siebie zakładasz cenzurę.
Nie zamykasz się na media społecznościowe, wręcz jesteś jednym z bardziej aktywnych
w tym zakresie aktorów. To jest rodzaj twojej zawodowej wizytówki?
Przede wszystkim w ten sposób komunikuję się z ludźmi. To jest moje okienko do
rzeczywistości wirtualnej, gdzie pokazuję mój punkt widzenia. Media społecznościowe
pozwalają mi lepiej rozumieć ludzi, a to z kolei przekłada się na moją pracę w teatrze czy filmie. A z drugiej strony próbuję wciągnąć widzkę i widza w mój świat, w mój dialog na dłużej niż piętnaście sekund, które zazwyczaj poświęca się informacjom w mediach społecznościowych.
Narzędzia, których używamy w mediach społecznościowych, precyzyjnie pokazują, jakimi tematami jesteś w stanie zainteresować followersów.
Jest to rodzaj nowoczesnej cenzury, który jednak wyznacza pewien kierunek myśli i prowadzi nas do jakichś narzuconych przez algorytm wartości. „To” nam ustawia naszą rynienkę z myślami, zakupami, czy sposobem życia. Czy to tak bardzo różni się od przekazu płynącego z Telewizji Publicznej? Różnicą jest właściwie tylko to, że tam wciąż mamy widoczną konkretną osobę, która mówi nam, komu mamy wierzyć, a kto jest czarnym charakterem.
Obawiasz się, że sztuczna inteligencja zmieni Twój zawód?
Staram się AI zrozumieć, nauczyć się z niej korzystać i jednocześnie jak najmniej być przez AI wykorzystany. Mogę sobie wyobrazić, jak to wpłynie na mój zawód, ale tak naprawdę nie wiem, w którym kierunku się rozwinie. Słowo „nie wiem” związane jest również z rodzicielstwem.
To, co jest dla mnie najtrudniejsze w wychowywaniu moich dzieci, to że ja nadal nie wiem, jakim powinienem być ojcem. Automatycznie jestem dla nich wzorem, od którego wymagane jest, aby znał odpowiedzi na wszystkie pytania, a ja nie znam tych odpowiedzi. Nikt mnie do tej sytuacji nie przygotował. Latami uczyłem się w szkole wielu niepotrzebnych rzeczy, a do najważniejszej roli w życiu nikt mnie nie przygotowywał. To jest potwornie obciążające uczucie, że każda sekunda mojego życia również odciska się na życiu drugiej osoby.
Nie każdy radzi sobie z taką odpowiedzialnością.
Dlatego bardzo często dochodzi do przemocy domowej. Wielu rodziców nie potrafi sobie dać rady z sytuacją, że są najważniejszymi osobami w życiu swoich dzieci. Nie potrafią być tym wzorem i zaczynają iść na skróty poprzez stosowanie przemocy. Do dzisiaj wciąż jest wiele osób, które nie uważają klapsa za zachowanie przemocowe.
Każda zmiana wymaga czasu. Trzydzieści lat temu, w czasach w których rozgrywa się
rownież akcja „Radiostory”, klaps był elementem „zdrowego” wychowania. Podobnie
transformacja języka wymagała procesu. Mój siedmioletni syn np. już używa feminatywów w
sposób zupełnie naturalny.
Staram się wprowadzać język do pracy ze studentami i studentkami. Język daje ci
możliwość wzięcia odpowiedzialności za własny proces twórczy. Interesuje mnie mieszanie
końcówek, w sytuacji kiedy jesteśmy w grupie chłopaków i dziewczyn. Dziś taką grupę należy określać płynną płciowo. W języku polskim płynność płciową możemy uzyskać poprzez wymyślenie nowej końcówki i łamanie tego języka. Na razie uważam, że słowo „ono” na określenie człowieka nie jest idealnym rozwiązaniem. Dlatego wolę używać określenia istota ludzka, bo wtedy płciowość również nie ma znaczenia, a brzmi jakoś przyjaźniej.
To byłoby uniwersalnym rozwiązaniem, jednak nawet liberalny TVN nie uniknął wpadki.
Oczywiście mówię o nieudanym żarcie Krzysztofa Daukszewicza na temat
transpłciowości. Konflikt podzielił nie tylko stację, ale również opinię publiczną.
To jest konsekwencja tego, że nie potrafimy nadal posługiwać się językiem w sferze publicznej. Obserwuję to podczas moich rozmów w mediach społecznościowych z piszącymi do mnie ludźmi. To jest bardzo ciekawe doświadczenie, bo nigdy nie wiesz, z kim rozmawiasz, kto jest ukryty pod wymyślonymi nickami. Dialog ma sens wtedy, kiedy próbujemy się nawzajem zrozumieć, przy założeniu, że nie wiemy wszystkiego. Punktem wyjścia jest sytuacja, kiedy mamy na jakiś temat swoje wyobrażenie, aż wspólnie dochodzimy do momentu, kiedy uznajemy, że obaj nie jesteśmy doskonali i również w tym temacie nie wiemy wszystkiego. To jest dla mnie idealny rodzaj dyskusji.
Warto byłoby wprowadzić takie standardy na przykład do polityki.
Mam nawet pomysł, który mógłby usprawnić komunikację w Sejmie. Uważam, że zamiast
marszałka/marszałkini powinien obrady prowadzić profesjonalny moderator, lub nawet grupa moderatorek. Przecież ludzie, którzy trafiają do Sejmu, nie są wykształceni w tym kierunku. Moderator nie tylko zapanowałby nad dialogiem, ale byłby odpowiedzialny za dążenie do ustalenia wspólnego zdania. Dzisiaj polityk, zamiast czuć odpowiedzialność za to, że jest reprezentatem narodu, stawia się w pozycji filozofa, mówiącego „jak mamy żyć”.
Ale ten polityczny coaching nie jest specjalnie skuteczny, skoro blisko połowa Polaków
w ogóle nie chce głosować. Mam wrażenie, że w latach dziewięćdziesiątych i na początku
dwutysięcznych Polacy byli bardziej społecznie odpowiedzialni.
Oddanie głosu za wejściem do Unii Europejskiej było pokoleniowym ruchem. Odbierałem go jako gest naszych rodziców, abyśmy mogli robić to, o czym oni zawsze marzyli. Głosując za wejściem do Unii Europejskiej tak naprawdę oddawałem głos na Stany Zjednoczone Europy. Chciałem, aby Polska była zależna od wspólnego rządu. Miałem w sobie radość i autentyczne poczucie wspólnoty, przez to, że wybór zależał do nas, młodych ludzi.
Dlaczego teraz młodzi ludzie częściej odwracają się od wspólnej Europy w kierunku idei
głoszonych np przez Konfederację i jej lidera Sławomira Mentzena? W dodatku to
Konfederacja najlepiej potrafi wykorzystywać media społecznościowe do budowania własnych zasięgów
To dość zabawne, że Mentzen mówi o wolności akurat na TikToku, należącym do Chinczyków... Ja patrzę na kwestię jego oglądalności przez pryzmat mojego zawodu. Mentzen jest zgodny z filozofią TikToka, która jest oparta na rodzaju umysłowego rozwolnienia. TikTok żyje złudzeniem prawdy, a Sławomir Mentzen również niekonsekwentny, zaprzeczający sam sobie, w pewnym sensie w tej niekonsekwencji jest prawdziwy.
Dostrzegasz rodzaj gry aktorskiej w wystąpieniach polskich polityków?
W pracy aktora jest takie bardzo trudne narzędzie, które nazywa się przyznaniem. Prowadzi zawsze to tego, że na końcu przyznajemy się do niewiedzy. Trudno politykom jest uwierzyć, że przyznanie się do niewiedzy na jakiś temat może być pociągające. Mam
przekonanie graniczące z pewnością, że kiedy pojawi się polityk lub polityczka, którzy będą potrafili szczerze publicznie powiedzieć, że czegoś nie wiedzą, to będzie tym lub tą, która skupi wokół siebie zainteresowanie. Na razie jednak politycy stali się aktorami, a ich występy są transmitowane w programach publicystycznych. Tworzą seriale, postaci, które mówią napisanym przez kogoś tekstem. Bo kim jest polityk, który dostaje SMS-em zdanie, które później ma publicznie powtarza? Jest aktorem w spektaklu politycznym. Zazwyczaj niestety o wątpliwym warsztacie.
Uważasz, że kino znalazło się w trudnym momencie? Zostanie wyparte przez platformy
streamingowe?
Kino znalazło się w podobnej sytuacji, w jakiej kiedyś było malarstwo i fotografia. Kiedy stawała się popularna, wielu portrecistów zaczęło obawiać się o swój los, wydawało się, że malarstwo umrze. I co się wydarzyło? Malarstwo nie tylko przetrwało, ale uwolniło się od konieczności replikowania rzeczywistości w stylu akademickim. To samo było z teatrem, kiedy pojawiło się kino. Teatr został uwolniony od przedstawiania obyczajowej rzeczywistości 1:1, więc kino stało się tym najmniej wymagającym narratorem rzeczywistości. Później tę rolę zaczęła pełnić telewizja, a dzisiaj platformy streamingowe.
Dzięki platformom „Mistrz”, film w którym zagrałeś pięściarza Tadeusza
Pietrzykowskiego, można było zobaczyć w USA, bez konieczności organizowania
premiery kinowej.
Znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce zestawień filmowych na amerykańskim Netflixie. W dodatku „Mistrz” jest pierwszym na świecie filmem, gdzie zastosowano technologię AI do dubbingu. Filmowaliśmy nasze dialogi po angielsku w studio i nasze usta zostały później wklejone w wersje polską. To jest fantastyczne, dopóki jestem twórcą w tym procesie. Ale nie mam wątpliwości, że to pójdzie dalej.
Zautomatyzowany świat, w którym ludzie zostają zastąpieni przez maszyny, wciąż budzi
niepokój.
Ja widzę to trochę inaczej. Między okresem 2030-2050 dojdzie do sytuacji, że będzie coraz więcej ludzi wymagających opieki. Wynika to z rozwoju medycyny, cywilizacji, zmiany modelu rodziny. Jednocześnie do zawodów wymagających pracy fizycznej zostaną oddelegowane roboty. Mogą się wydarzyć sytuacje, że ludzie, którzy stracą pracę na rzecz maszyn, zaczną się zajmować swoimi starymi rodzicami. Myślę, że prawdziwą rewolucją technologiczną będą sytuacje, kiedy ludzie będą mogli rozmnażać się w maszynach. Ale nadal dziecko będzie wymagało opieki, a to nadal jest naszym zabezpieczeniem. Mimo rewolucji technologicznej szczęśliwie jesteśmy skazani na wspólnotę.
Podobno pierwszy pseudonim nas określa na całe życie. Ty od zawsze byłeś „Głową”?
Jeśli ta teza jest prawdziwa, to moją pierwszą ksywą był „Urban” jak ówczesny błyskotliwy i
wszechwładny rzecznik rządu. Ale to prawda, że ostatecznie już od przełomu 1989 roku
większość osób mówi na mnie „Głowa”. Jednak wracając do zagadnienia kilka lat temu
poznałem Jerzego Urbana osobiście, kiedy graliśmy razem w filmie „Disco Polo”. Był już wtedy odchodzącym, ekscentrycznym, bezbronnym starcem w westernowym pasiaku, ze złotym rolexem na ręku, a ja, po wylądowaniu prywatnym helikopterem-taksówką w murach więzienia, grałem dla niego na kibordzie „Niech żyje wolność”.