W 2023 roku mija 35 lat od premiery "Oni żyją" – filmu science-fiction Johna Carpentera, twórcy m.in. oryginalnego "Halloween" i "Ucieczki z Nowego Jorku". Sam reżyser określił kiedyś swoje dzieło jako "dokument". To przerażające, jak wiele przedstawionych tam rzeczy stało się naszą codziennością.
Reklama.
Reklama.
Jak podaje strona Fathom Events, firmy działającej w branży rozrywkowej w Stanach Zjednoczonych, na początku września (tylko w ciągu dwóch dni) będzie można zobaczyć w amerykańskich kinach kultowe dzieło Johna Carpentera "Oni żyją". Pomimo upływu lat od jego oryginalnej premiery, obraz ten wciąż budzi emocje.
Oni żyją i wygrali
Fabuła "Oni żyją" wydaje się banalnie prosta, to jednak wciąż aktualny komentarz społeczny, a dla niektórych także pożywka dla teorii spiskowych. W skrócie jest to historia o tym, że kosmici opanowali Ziemię. Nie wiadomo, kiedy i jak to się stało, bo nikt na Ziemi jednak nie zauważył inwazji.
Przybysze z innej planety żyją wśród nas, wyglądają i zachowują się jak ludzie, będąc przy tym przedstawicielami klasy wyższej – to wpływowi politycy, prezesi wielkich korporacji, to celebryci i media. To także służby porządkowe, dbające o "spokojne społeczeństwo", które ma nie sprawiać problemów i skupiać swoją uwagę na kupowaniu i konsumpcji. Brzmi znajomo?
Jedynie garstka osób, formująca oddolny ruch oporu wie, że świat już od dawna nie należy do ludzi. – Hoduje się nas jak bydło! – krzyczy jeden z członków ruchu w nielegalnym przekazie telewizyjnym. Jedynym sposobem na poznanie prawdy są specjalne okulary.
Po ich założeniu nie tylko dostrzegamy prawdziwe oblicze kosmitów, ukrywających się w tłumie ludzi – w miejsce wielkoformatowych reklam, opakowań produktów i przekazów medialnych pojawia się prawdziwy, podprogowy przekaz wysyłany do ludzkiego mózgu.
Ten zaś sprowadza się do podstawowych komend: "Bądź posłuszny", "Dostosuj się", "Kupuj", "Konsumuj", "Żeń się i rozmnażaj". To ukryte hasła, którymi jesteśmy atakowani 24/7 w świecie, gdzie po założeniu okularów pieniądze zmieniają się w papier z napisem: To jest twój bóg.
– "Oni żyją" był filmem, który nakręciłem pod koniec lat 80., dotykającym kwestii wartości, jakie wtedy zauważałem w konserwatywnej reaganowskiej rewolucji – mówił w jednym z wywiadów Carpenter. – Panowała wtedy obsesja na punkcie chciwości i robienia wielkich pieniędzy, przez co niektóre wartości, przy których dorastałem, zostały zepchnięte na bok. Ten film był moim krzykiem sprzeciwu – przyznał wtedy reżyser, który był też autorem scenariusza (chociaż w filmie podpisał się pod pseudonimem Frank Armitage).
Głównym bohaterem jest tu bezdomny włóczęga, przedstawiający się jako John Nada (słowo "nada" w hiszpańskim języku oznacza "nic", natomiast w chorwackim "nadzieja"). Widzimy, jak mężczyzna próbuje dostać zatrudnienie jako pracownik fizyczny na budowie, byleby zdobyć pieniądze na podstawowe przetrwanie.
Jego życie zmienia się, gdy będąc w jednym z pobliskich opuszczonych kościołów, przez przypadek odnajduje pudło z czarnymi okularami. Po ich założeniu wreszcie zaczyna dostrzegać świat takim, jaki jest naprawdę.
– "Oni żyją" to niewątpliwie jedno z zapomnianych arcydzieł Hollywood, jakie jeszcze zostały – mówi Slavoj Žižek, słoweński filozof. – W chwili, gdy zakładamy takie okulary, zaczynamy dostrzegać dyktaturę w demokracji. To niewidzialny porządek, który podtrzymuje naszą pozorną wolność – zauważa uczony.
"Matrix" lat 80.
"Oni żyją" Carpentera w rzeczywistości opiera się na motywach krótkiego (ma niecałe pięć stron!) opowiadania Raya Nelsona "Eight O'Clock in the Morning", które w kwietniu 1986 roku zostało przeniesione na karty komiksu pt. "Nada" w piśmie "Alien Encounters" #6.
To właśnie ten komiks miał być inspiracją dla Carpentera, który w latach 80. nakręcił też inne kultowe dzieło science-fiction na podstawie literatury fantastyczno-naukowej. Mowa oczywiście o filmie "Coś" z 1982 roku (na podstawie opowiadania "Who Goes There?" Johna Wooda Campbella Jr.).
Oglądając film Carpentera, łatwo doszukać się podobieństw z innym dziełem science-fiction – "Matrixem".
W obu przypadkach główni bohaterowie sąwypadowymi kapitalistycznego społeczeństwa – jednostkami, które w jakimś stopniu czują się pokrzywdzone przez panujący system. Jeden (Nada) podejmuje się pracy na budowie, bo nikt inny nie chce go zatrudnić; drugi (Neo/pan Anderson) jest szeregowym pracownikiem w korporacji, wciśniętym w identycznie zaprojektowane boksy – żaden z nich nie utożsamia się z wykonywanym zawodem.
Obaj też nagle dowiadują się, że cały ich świat opiera się na kłamstwie, sztucznym obrazie przyjętego obrazu życia doczesnego, mającym utrzymać społeczeństwo w letargu. Ludzkość bowiem musi być uśpiona, by "oni" – niezależnie czy chodzi o kosmitów, czy wszechpotężne maszyny – mogli czerpać korzyści z nieświadomych mas. Obaj postanawiają walczyć z systemem – wyjść poza Matrix, poza świat wykreowany przez "nich".
Co ciekawe, podobny motyw przewodni da się też znaleźć w innym filmie – "Truman Show" z 1998 roku z Jimem Carreyem. Tam jednak odpowiednikiem Matrixa/kosmitów są ludzie – widzowie, którzy partycypują w podtrzymaniu sztucznie wykreowanego świata swojego telewizyjnego bohatera, byleby ten wciąż dostarczał im rozrywki.
Niezależnie jednak, czy mówimy o społecznej kontroli, wykorzystywaniu ludzkiego ciała do pozyskiwania energii, czy oszukiwania człowieka dla własnych hedonistycznych zachcianek – w każdym z tych przypadków powtarza się podobny schemat trwania w nieświadomej niewoli.
Jednostki są tu traktowane przez silniejszą grupę jak nieświadome laboratoryjne szczury pod obserwacją, których sensem istnienia jest jedynie generowanie konkretnych korzyści kosztem własnej wolności.
Bohater (klasy robotniczej) naszych czasów?
Głównego bohatera w "Oni żyją" zagrał Roddy "Rowdy" Piper, charyzmatyczny amerykański zapaśnik. Carpenter miał go wybrać m.in. dlatego, że nie chciał po raz kolejny angażować do swojego filmu Kurta Russela, z którym już współpracował przy wcześniejszych produkcjach. Poza tym był fanem wrestlingu.
Piper zagrał dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać po zawodowym wreslterze – najlepiej jak potrafił. Paradoksalnie jednak to właśnie jego potężna budowa ciała w połączeniu z siermiężną grą aktorską sprawiały, że dzięki tej postaci łatwiej było przyjąć pomysł na to, że śledzimy losy zwykłego robotnika, który orientuje się, że Ziemia jest jedynie galaktyczną kolonią Trzeciego Świata, która jest eksploatowana przez rządy, korporacje i elity.
Przecież to tak absurdalny pomysł, prawda?
Warto też wspomnieć, że to właśnie Piper był autorem jednej z najbardziej kozackich kwestii, jaką mogła widzom zaoferować testosteronowa epoka kina akcji VHS. Oryginalnie Piper chciał ją wykorzystać podczas jednej z gal wrestlingu, gdzie występował. Zamiast tego trafiła na duży ekran i stała się nieśmiertelna.
Oni, czyli kto?
W chwili premiery filmu w latach 80. nie wszyscy byli w stanie dostrzec jego ponadczasową siłę. "Carpenter wytoczył ciężką artylerię wraz z socjologicznym kontekstem i politycznymi implikacjami, ale nie ma ani pojęcia, co z tym zrobić, ani talentu, aby sprawić, by to działało" – pisał Richard Harrington w "Washington Post".
Natomiast Janet Maslin z "The New York Times" określiła ten film jako rozczarowujący z powodu swojej płytkości. W swoim tekście wytknęła też długą scenę pojedynku na pięści, jaki stacza Nada z kolegą z pracy (a później i pomagierem w walce z kosmitami) – Frankiem (w tej roli jak zawsze świetny Keith David). Maslinscenę odczytała jako nieudany zabieg komiczny.
Co ciekawe to właśnie w tej scenie 34 lata później doszukano się w artykule serwisu "Collider" jednej z dystopijnych wizji Johna Carpentera, które niestety się urzeczywistniły.
"Bójka w zaułku tak naprawdę nie dotyczy założenia okularów; reprezentuje napięcia społeczne, gdy członkowie klasy robotniczej czują się bezsilni, kierując swoją agresję na siebie nawzajem, zamiast wskazywać na prawdziwe źródła ich zmagań: sfałszowany system nierówności ekonomicznych. Dziś te ideologiczne starcia aż nazbyt przypominają liberalne i konserwatywne systemy przekonań wśród wyborców z klasy robotniczej" – czytamy w tekście Erin Sharman Cousins.
"Oni żyją" to jedno z tych dzieł kultury, gdzie – podobnie jak z "1984" George'a Orwella – zinterpretowanie "źródła zagrożenia" będzie uzależnione od światopoglądu osoby interpretującej. Innymi słowy: wskażemy wroga według własnych przekonań.
Dlatego np. sam John Carpenter w 2017 roku musiał publicznie potępiać na Twitterze... antysyjonistyczną interpretację filmu.
"»Oni żyją« jest o yuppies i niepohamowanym kapitalizmie. Nie ma nic wspólnego z żydowską kontrolą nad światem, co jest oszczerstwem i kłamstwem" – podkreślił reżyser.
"Nakręciłem »Oni żyją« w 1988 roku i nic się nie zmieniło! Wszystko pozostało takie samo. Reaganomika nadal kwitnie. Od czasu do czasu pojawiają się dobrzy ludzie, którzy pomagają rządzić krajem, ale w zasadzie wszystko jest takie samo. Problemem jest niepohamowany kapitalizm. Jest on tutaj czczony i uwielbiany przez wszystkich. Cóż, nie wszystkich, ale przez wielu ludzi. To niewiarygodne i jestem przerażony. Po prostu boję się przyszłości" – stwierdził Carpenter w rozmowie z magazynem "Esquire" w 2020 roku, w kontekście wyborów prezydenckich i Donalda Trumpa.
Co ciekawe, w tym samym wywiadzie przyznał, że sam też jest "szczęśliwym kapitalistą" i lubi, gdy ktoś wypisuje mu czek. Jednocześnie wyraził swoje obawy przed teoriami spiskowymi skrajnej prawicy w Stanach Zjednoczonych.
QAnon [ruch określany mianem "QAnon" lub "Q" zrzesza zwolenników różnej maści teorii spiskowych, które wskazują, że światem rządzi sieć pedofilów handlujących dziećmi, powiązanych m.in. z Hillary Clinton – przyp. aut.] to po prostu recykling tych samych starych machinacji przeciwko Żydom z czasów II wojny światowej. Oni twierdzą, że istnieje kabała satanistycznych, pedofilskich demokratów gwałcących i jedzących dzieci lub coś w tym rodzaju? O Boże! Dajcie spokój. Po prostu dajcie spokój" – mówił w październiku 2020 roku Carpenter.
Nieco ponad dwa miesiące później (6 stycznia 2021 roku) zwolennicy Trumpa, wśród których byli też zwolennicy wspomnianego QAnona, przeprowadzili szturm na Kapitol. W trakcie tych wydarzeń życie straciło pięć osób.
Co ciekawe – jeszcze przed tymi styczniowymi wydarzeniami w Waszyngtonie przeciwnicy Donalda Trumpa również wykorzystywali nawiązania do "Oni żyją", wskazując prawicową elitę jako tych, którzy ciemiężą naród. Carpenter był jedną z osób, które udostępniły dalej tego mema.
O tym, jak bardzo film sprzed 35 lat rezonuje z dzisiejszą rzeczywistością świadczyć może skala spolaryzowania społeczeństw napędzana politycznymi konfliktami, czy też powiększająca się przepaść klasowa między tymi, którzy zarabiają najwięcej, a tymi, których pomimo pracy nie stać na utrzymanie.
Paradoksalnie nasz lęk przed byciem kontrolowanym i stale obserwowanym współgra z dobrowolnym udostępnianiem swojej prywatności na portalach społecznościowych i różnego rodzaju aplikacjach zbierających nasze dane.
Jesteśmy zewsząd bombardowani reklamami produktów, nawet jeżeli wydaje nam się, że jedynie obserwujemy życie zasięgowych influencerów i influencerek. Przybywa internetowych guru, którzy za pośrednictwem internetu sprzedają nam spełnienie marzeń.
Rządzą nami politycy, którzy są gotowi zachęcać ludzi, by szli do urn i głosowali, nawet jeżeli trwa zagrażająca zdrowiu i życiu pandemia, jeżeli to wpłynie dla nich pozytywnie podczas wyborów.
Może rzeczywiście byłoby lepiej, gdyby "Oni żyją" okazał się dokumentem, a nie tylko filmem science-fiction celnie komentującym ludzkie zachowania. Moglibyśmy wtedy przynajmniej zwalić winę na kogoś innego niż nas samych – no wiecie, na "nich".