Nie napiszę, że byłem wielkim fanem Fiata 500, bo jedyne, z czym mi się kojarzył, to... włoskie wakacje. I faktycznie, na południu Europy te "maluszki" wyglądają uroczo. Tych starszych, dzisiaj już kultowych również tam nie brakuje.
Tyle że w Polsce nigdy nawet nie siedziałem za kierownicą pięćsetki. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, tym bardziej że do testu trafiła mi się wersja elektryczna... w cabrio. Klimat jak z Miami w Fiacie? No jak się okazuje, to naprawdę możliwe.
Patrząc z boku na 500e nie przychodziło mi nic więcej do głowy niż określenie: uroczy maluch. Niecałe 3,7 metra długości, nieco ponad 1,5 m wysokości, 1,9 m szerokości – tak to wygląda na papierze. Kiedy zaparkowałem raz obok wielkiego BMW X7, mój Fiat wyglądał trochę jak resorak z półki w sklepie. Pół żartem, pół serio, ale to był zadziwiający obrazek.
W Fiacie dało się od razu zauważyć włoski sznyt, a czarno-czerwona kolorystyka była tu strzałem w dziesiątkę. Jedni powiedzą, że trochę za smutno, a ja stwierdziłem, że bardziej rasowo. Poza tym zostałem fanem stylistyki z przodu i wzoru lamp. Werdykt jest taki, że wizualnie to miejskie autko na miarę naszych czasów, ale najlepsze zaczyna się dopiero po zajęciu miejsca w środku.
Wnętrze może nie ma wykończenia z klasy premium. Plastik daje po oczach i poszczególne elementy spasowane są trochę... po włosku. Tylko że ja o tym wszystkim zapomniałem, bo w 500e można się po prostu świetnie poczuć. Jest zaskakująco przestrzenie, jak na tak małe autko. Brak zabudowy środkowej konsoli jeszcze potęguje to uczucie.
Wygodne fotele, dość czytelny wirtualny kokpit, minimalizm w każdym elemencie obsługi – to główne cechy pięćsetki z perspektywy siedzenia kierowcy. Ekran do multimediów o przekątnej 10,25 cala sprawdził się zaskakująco dobrze, nie było też problemów z łącznością poprzez Apple CarPlay.
Nie mogła być zaskoczeniem skromna pojemność bagażnika. 185 litrów to niewiele, a w środku leży jeszcze kabel do ładowania. Kiedy włożyłem tam dwie torby z zakupami, zająłem 3/4 przestrzeni. Zwykła kabinówka oczywiście się zmieści, ale nie oszukujmy się, 500e nie będzie autem na długie wakacyjne przygody. Jego możliwości w tej kwestii są wystarczające na codzienne miejskie warunki i tego się trzymajmy.
Rodzynkiem w tym teście był dach, który otwierał się w dwóch konfiguracjach. Po naciśnięciu przycisku rozkładał się do połowy, co było trochę niefortunne. Przepływ powietrza tworzył spory, irytujący szum i nie miało to nic wspólnego z radością z jazdy. Dopiero ponowne użycie przycisku "otwierało" nam całe niebo. I wtedy było już tak, jak sobie wymarzyłem, czyli względnie cicho. Wrażenia z jazdy bez dachu były świetne, a ludzie na ulicach patrzyli na to z zaciekawieniem.
Z tym dachem to w ogóle są śmieszne reakcje, bo znajomym włączyła się szydera z Fiata w cabrio. Podczas warszawskiego lipcowego upału to jednak ja miałem wiatr we włosach, a oni ratowali się klimatyzacją. I koniec dyskusji.
Przygoda z 500e była dla mnie w pewnym sensie wyjątkowa. Testuję różne samochody, ale generalnie przyzwyczaiłem się do większych gabarytów. SUV-y, crossovery, długie kombi. Tym wszystkim Polacy na co dzień przemieszczają się w zakorkowanych miastach i przeklinają momenty, kiedy muszą znaleźć miejsce parkingowe.
I oczywiście w wielu przypadkach to konieczność. Dwójka dzieci, foteliki, wózki, cała lista rzeczy, które muszą trafić do bagażnika. Pięćsetka raczej nie sprosta oczekiwaniom rodziny 2+2. No może 2+1, ale z dużymi ograniczeniami. Chodzi jednak o to, że czasami kupujemy większe auta z przyzwyczajenia, mimo że wcale ich nie potrzebujemy. A ten Fiat to lekarstwo na wiele drogowych problemów w miejskiej dżungli.
Jeździłem 500e kilka dni po stolicy i poczułem... spokój. Moje cabrio mieściło się tam, gdzie żaden większy wóz nie miałby szans się już wcisnąć. Niby to oczywiste, ale znalazłem się w sytuacji, kiedy musiałem dość szybko załatwić coś w zawsze zatłoczonej dzielnicy. Pojechałem pięćsetką i zająłem ostatnie ciasne miejsce na wielkim osiedlowym parkingu. To dało do myślenia, jak bardzo ograniczają nas wielkie auta na co dzień. Zaoszczędziłem czas i sporo nerwów.
W tym wszystkim są jeszcze imponujące szczegóły. 500e Cabrio to również bardzo dynamiczne i zwrotne auto, a silnik o mocy 118 KM daje spore możliwości. W ofercie jest jeszcze wersja 95-konna, ale gdybym miał wybierać, chciałbym mieć tą bardziej podkręconą. Rozpęd do setki w 9 sekund to aż zbyt spektakularnie na miejskie warunki, ale mimo wszystko przydaje się ta żwawość, z której możemy korzystać.
Producent chwali się, że zasięg w cyklu mieszanym to 310 km. Kręcąc się tylko po mieście, to (prawie) możliwe, bo przy normalnej jeździe zużycie nie podskoczyło mi powyżej 10 kWh/100 km. Przy wyższych prędkościach musicie się już liczyć z tym, że liczby szybko urosną. Nie wyobrażam sobie dłuższej podróży ekspresówką przy 120 km/h, kiedy zużycie było już na poziomie około 17 kWh/100 km.
Te wartości dla większych aut nie byłyby zaskoczeniem, ale w Fiacie mamy akumulator o pojemności 42 kWh i realnie nawet nie naładuje się do tej wartości. Dlatego nazywanie 500e prawdziwym mieszczuchem jest uzasadnione, bo kiedy wyjedziemy nim na autostradę, zasięg poleci w oczach.
Najgorsze specjalnie zostawiłem na koniec. Zachwytów w czasie tego testu miałem sporo, ale kubłem zimnej wody jest cennik. Samochody drożeją, rynek stanął na głowie – to wszyscy wiemy. Trudno jednak ogarnąć, że mój testowany 500e Cabrio kosztuje najmniej... 175 400 zł. Słabsza wersja jest tańsza o 20 tys. zł, ale w sumie niewiele to zmienia.
Powiedzmy sobie szczerze: jest bardzo drogo. Włączyłem sobie jeszcze konfigurator, żeby dorzucić parę opcji dodatkowych. I wiecie co? Skonfigurowałem sobie Fiata 500e Cabrio za ponad 200 tysięcy złotych.
Powtórzę: Fiat 500e Cabrio za ponad 200 tysięcy złotych.
I nie wiem, gdzie jest sufit, bo jak zobaczyłem dwójkę z przodu, zamknąłem przeglądarkę i uznałem, że zderzyłem się z absurdem. Żeby jednak uczciwie podejść do cennika, dodam, że "zwykła" nowa elektryczna pięćsetka w hatchbacku kosztuje niecałe 140 tys. zł w podstawie. I wspomnę jeszcze, że ceny spalinowej pięćsetki startują od niecałych 70 tys. zł.
Prawda jest taka, że za ponad 200 tys. zł znajdziecie już oferty gruntów we Włoszech. Rzecz jasna nic spektakularnego, nie doliczyłem tu podatków i innych opłat, które wyszłyby po drodze, ale przykład pokazuje skalę, w jakiej się obracamy.
Pomijając koszty, elektryczna pięćsetka z otwieranym dachem ma w sobie włoskiego ducha, którego można przenieść na polskie ulice. To nie jest auto dla każdego, stawia ograniczenia i nie sprawdzi się w długiej podróży. Ale odwdzięcza się czymś, czego nie da wam większość wozów, które na co dzień zobaczycie na naszych drogach.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku oraz Instagramie.