Siatkarski król Midas. Czegokolwiek się nie dotknął, zamieniał to w złoto. W Bełchatowie stworzył siatkarską potęgę, z reprezentacją Polski zdobył mistrzostwo Europy, a wczoraj razem z ZAKSĄ Kędzierzyn Koźle awansował do finału Ligi Mistrzów. Daniel "Napoleon" Castellani. Czy nie powinien ponownie objąć naszej siatkarskiej kadry narodowej?
Jeżeli Daniel Castellani ma w swoim domu gablotę na trofea, to musi być ona ogromna. Tylko ze Skrą Bełchatów, która dla większości polskich kibiców jest jego pierwszą, poważną siatkarską wizytówką, wygrał trzy mistrzostwa Polski, dwa puchary i brązowy medal Ligi Mistrzów. Pod wodzą Argentyńczyka bełchatowianie weszli na europejski szczyt, na którym radzili sobie z bardzo dobrze. Oprócz Skry ten wielbiciel Grzegorza Laty i Kazimierza Deyny oraz koneser tanga, w swoim CV ma także trzy medale Igrzysk Ameryki Południowej, mistrzostwo Panamerykańskie, dwa mistrzostwa Argentyny, mistrzostwo Turcji oraz niezapomniane mistrzostwo Europy zdobyte z reprezentacją Polski. Do tego cała kolekcja triumfów z kariery zawodniczek – łącznie z medalami mistrzostw świata i Igrzysk Olimpijskich.
Fenomen siatkarskiej hali. Król Midas. Po kolejnym sukcesie, tym razem z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle, wyrasta na poważnego kandydata na zastąpienie w przyszłości selekcjonera reprezentacji Polski Andreę Anastiasiego.
ZAKSA jak Real i Barcelona
Na co dzień niepozorny. Takich facetów jak on, codziennie krząta się po każdej ulicy kilkunastu. Szczupły, raczej skromny ubiór. Krok pewny, sprężysty. Na głowie są już pierwsze siwe włosy. Po polsku, choć w naszym kraju pracuje już od 2006 roku, mówi raczej niewiele. Zna oczywiście wszystkie siatkarskie zwroty i podstawy grzecznościowe, ale woli posługiwać się włoskim. W tamtejszej lidze spędził zresztą dziesięć lat.
Swoją spokojną twarz zmienia po przekroczeniu progu siatkarskiej hali. Tam jest prawdziwym przywódcą, Napoleonem. Cały czas krzyczy, wyjaśnia, tłumaczy. Ma wielkie ciśnienie na sukces – naturalne, to jego ambicja. Całe życie chciał wygrywać. I wygrywał, a sukces wchodzi w krew. Jest od niego uzależniony, a gdziekolwiek nie pójdzie – udaje mu się go osiągnąć. Przed tygodniem pokonał razem z ZAKSĄ turecki Arkas Izmir 3:2, wczoraj poprawił, wygrał 3:1 (25:23, 25:21, 21:25, 25:19) i jako trzeci trener w historii z polskim zespołem awansował do finałów Ligi Mistrzów (przed nim byli Waldemar Wspaniały z Mostostalem-Azoty Kędzierzyn-Koźle i Lorenzo Bernardi z Jastrzębskim Węglem).
Wyobraźmy sobie futbol – Real Madryt, FC Barcelona, Manchester United i… Legia Warszawa. A jednak jemu się to udało. Wcześniej inna jego drużyna – Skra – była już w gronie czterech najlepszych. Ale wtedy multimistrzowie Polski otrzymali miejsce w finałach jako organizatorzy zawodów. Tym razem Castellani po prostu przeszedł sito eliminacji i już w drugiej połowie marca w rosyjskim Omsku zagra ze zwycięstwami par: Zenit Kazań – Dynamo Moskwa, Lube Banca Marche Macerata - Bre Banca Lannutti Cuneo.
Sprzątał w stajni Augiasza
Dla Polski wymyślił go prezes Skry Bełchatów Konrad Piechocki. Znalazł Castellaniego w argentyńskim Bolívarze, prowincji Buenos Aires, gdzie Daniel przez lata utrzymywał się w czołówce ligi, dwukrotnie zdobywając mistrzostwo. Polska – to było jego przeznaczenie. Od lat kibicuje piłkarzom Boca Juniors, ale jego idolem w dzieciństwie był nie Maradona, ale… Grzegorz Lato. Uwielbiał Polską reprezentację, która w 1978 roku miała walczyć o mistrzostwo świata, bez powodzenia. Piłkarzy wymienia z pamięci: Kazimierz Deyna, Jan Tomaszewski, Władysław Żmuda. Przed laty tymi nazwiskami nazywał guziki, w które grał razem z kolegami. Nad Wisłę trafił jako anonimowy szkoleniowiec, chociaż szybko zrobił wszystko, aby to zmienić.
Po sukcesach ze Skrą przejął reprezentację Polski, która po Raulu Lozano była w chaosie. Jego zadaniem było posprzątać stajnię Augiasza pozostawioną przez jego rodaka. Castellaniemu się to udało, przywrócił jej blask. I to nie byli jaki, bo złoty. W 2009 roku w Turcji w mistrzostwach Europy prezentowaliśmy się fantastycznie i rozbudziły się nadzieje kibiców na powrót do roku 2006, kiedy razem z Lozano zdobyliśmy srebrny medal Mistrzostw Świata. Niestety nie udało się – we Włoszech Bułgaria i Rosja odesłały nas do domu. Miało być – zapisane w kontrakcie Argentyńczyka – co najmniej czwarte miejsce, skończyło się na lokatach 13-18. Już po powrocie zarząd Polskiego Związku Piłki Siatkowej przegłosował (w stosunku 5:13) zwolnienie Argentyńczyka. O swoim losie Castellani dowiedział się… z SMS-a od prezesa Mirosława Przedpełskiego.
Spakował się szybko i poleciał do Stambułu, gdzie zaczął pracę w Fenerbahce. Wynik? Oczywiście mistrzostwo. W międzyczasie rozpoczął trenowanie siatkarzy finskich. W zimnym kraju nie wytrzymał jednak długo i już w maju 2012 roku wrócił do Polski – tym razem z Kędzierzyna-Koźla. Dzięki wsparciu Zakładów Azotowych Kędzierzyn S.A. miał oboduwać potęgę tamtejszej siatkówki i... z niespotykaną łatwością mu się to udało. Pierwszy od 10 lat Puchar Polski, teraz awans do Final Four Ligi Mistrzów.
Piękna żona, syn-reprezentant i duża kasa
Castellani jest niewątpliwie człowiekiem wielkiego sukcesu. Kiedy został trenerem Fenerbahçe Stambuł, od razu zdobył mistrzostwo Turcji. Ze słabymi Finami na ME w Austrii i Czechach zdobył niezłe 8. miejsce. Po powrocie do Polski Puchar Polski i finał Ligi Mistrzów. A w Kędzierzynie-Koźlu jest dopiero trochę ponad pół roku! Wyliczanka wciąż będzie trwała.
Ale jego życie to nie tylko hala. Prywatnie także nie ma na co narzekać. Jego piękna żona, Silvina, była modelką, przez kilka lat wykładała na uniwersytecie w Buenos Aires. Razem są już od 1984 roku! Castellani uwielbia podbierać jej książki o psychologii i na każdym kroku podkreśla swoją miłość do partnerki. Ma także córkę i syna. Potomek, Ivan, zdążył już nawet zadebiutować w siatkarskiej reprezentacji Argentyny, był też bardzo blisko wyjazdu na Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Nie jest tajemnicą, że Castellani jest także człowiekiem majętnym. Zarabia na poziomie najlepszych siatkarzy. Jeden z krezusów ligi, Paweł Zagumny, ma wpisaną w kontrakcie kwotę 200 tys. euro. Castellani inkasuje niewiele mniej.
O pieniądze odbyła się także jedna z jego bitew – z PZPS. Według "Gazety Wyborczej", trener po zwolnieniu mógł zażądać za niedotrzymanie umowy ponad 300 tysięcy euro, czyli około 1,2 miliona złotych! Tyle według dziennikarzy miał zarobić do końca swojego kontraktu. Ostatecznie strony się porozumiały, ale do publicznej informacji nie zostały podane warunki ugody.
Castellani od lat opowiada, że przez okres jego pracy w Polsce, nasz kraj stał się jego drugim domem. Setki razy chwalił polskich kibiców, w samych superlatywach wypowiadał się też o talencie naszych siatkarzy. Kocha Polaków, zachwycał się naszą dumą narodową. „Słyszałem już wiele hymnów narodowych, ale prawda jest taka, że tym który najbardziej mi się podoba, jest hymn Polski. (…) Nie znam co prawda słów, ale jego melodia jest we mnie głęboko. Śpiewam go w swoim wnętrzu”.
Abstrahując od szczerości tych deklaracji ,warto zacząć się zastanawiać nad kandydaturą Castellaniego na selekcjonera reprezentacji Polski. Oczywiście: pozycja Andrei Anastasiego jest dziś bardzo silna, ale jedna nieudana impreza – jak mistrzostwa świata w przypadku Castellaniego – może zmienić optykę działaczy PZPS. Wtedy Castellani byłby kandydatem idealnym. Zna przecież naszą mentalność, od lat pracuje nad Wisłą, jest rozpoznawalny, lubiany, z sympatycznym usposobieniem. No i to co najważniejsze – jest człowiekiem sukcesu. Czy przyjdzie mu jeszcze to udowodnić przy akompaniamencie „Mazurka Dąbrowskiego”?
Reprezentant Polski, były zawodnik Skry Bełchatów, aktualnie siatkarz ZAKSA Kędzierzyn-Koźle
Znam trenera Daniela Castellaniego z czasów gry w reprezentacji i w Skrze Bełchatów. Mogę wyrażać się o nim w samych superlatywach. Pod jego wodzą - nic nie ujmując Krzysztofowi Stelmachowi, z którym też przecież ugrałem parę medali - miałem najlepszy okres w siatkówce, w klubie i w kadrze. Przy nim zrobiłem spory krok do przodu i naprawdę miło wspominam naszą współpracę.