W 2002 roku porywacze wciągnęli Wiesława L. do furgonetki, następnie przewieźli go do specjalnie wynajętego w tym celu domu, a tam przez czterdzieści dni więzili i brutalnie torturowali – przypalali ogniem, bili, kopali. Bandyci wysłali rodzinie mężczyzny obcięty palec ofiary, po czym zażądali okupu w wysokości 200 tysięcy dolarów. Ostatecznie wypuścili Wiesława L. po otrzymaniu 100 tysięcy. To było pierwsze porwanie dla okupu, którego dopuścili się członkowie, powiązanego z grupą mokotowską, gangu obcinaczy palców, który wyspecjalizował się w uprowadzeniach starannie wyselekcjonowanych osób, pochodzących z bogatych rodzin. Nazwa gangu wynika bezpośrednio ze sposobu, w jaki terroryzowali swoje ofiary. Obcinacze palców są uznawani za jedną z najokrutniejszych grup przestępczych, działających w Polsce na początku lat dwutysięcznych. Szacuje się, że gang porwał około 20 osób, chociaż policja nie wyklucza, że część rodzin nigdy nie zgłosiła się do organów ścigania. Łącznie zarobili na tym procederze niemal 7 milionów złotych. Troje porwanych nigdy nie wróciło do domu, w tym Ewelina Bałdyga, której uprowadzenie uważa się za jedno z najbardziej tajemniczych w historii polskiej kryminalistyki. Grupa działała do 2005 roku, kiedy policji udało się doprowadzić do pierwszych wyroków skazujących i rozbić hermetyczny dotąd gang. Andrzej Kawczyński, były szef warszawskiego Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i człowiek, który zajmował się rozpracowywaniem grupy obcinaczy palców, w rozmowie z Karoliną Opolską opowiada o początkach funkcjonowania gangu, metodach rozpracowywania przestępców oraz o tym, jak obciążająca psychicznie dla policjanta jest praca przy sprawach związanych z porwaniami.