Każdego dnia, ludzie okazują sobie dowody wzajemnych uczuć. Jednak, to, co zrobił pan Mieczysław Parczyński z Gdańska, to akt największej miłości do swojej małżonki. Na mapie Polski napisał imię "Jadzia", które nosiła jego ukochana, zmarła żona. Litery na mapie ułożyły trasę, którą Pan Mieczysław przejechał na rowerze. Przez 94 dni przebył 5730 kilometrów.
Mieczysław Parczyński z Gdańska to drobny, 89-letni mężczyzna. Dziś już nie wsiada na rower, gdyż zdrowie mu na to nie pozwala. I choć ciało coraz częściej odmawia mu posłuszeństwa, w pamięci wciąż ma nie tylko zmarłą w przed laty małżonkę, ale także podróż życia, którą jej zadedykował.
Żona nie podzielała mojego rowerowego entuzjazmu
Przygoda Pana Mieczysława z rowerem trwa praktycznie od urodzenia. Niezależnie od tego, jak zmieniało się jego życie, zawsze towarzyszył mu rower. Już w podstawówce pasjonował się geografią. I choć wyobraźni mu nie brakowało, to wszystkie miejsca znane z atlasów chciał zobaczyć na własne oczy. Jak mówił Jakubowi Terakowskiemu, do dziś czuje w sobie ten żar i chęć poznawania świata.
Pan Mieczysław przez szereg lat pracował jako retuszer fotografii. Miłość do zdjęć również zaowocowała podczas jego licznych rowerowych podróży. Między innymi ta praca właśnie sprawiła, że żona kupiła mu pierwszy "składaczek". Pan Mieczysław miał wówczas pięćdziesiąt lat. To właśnie na tym rowerze potrafił przejechać z Gdańska do Żarnowca i z powrotem.
Pomimo że to właśnie pani Jadzia kupiła mu pierwszy rower, nie sądziła, że stanie się on tak ważny w życiu pana Mieczysława. W jednym z wywiadów zapalony rowerzysta zdradził, że nie była zwolenniczką jego rowerowych wojaży po całym kraju. Pomimo strachu o męża, po pewnym czasie sprezentowała mu kolejny rower – tym razem, z większymi kołami. To jednak jeszcze nie było to, co pozwoliłoby mu na pokonywanie tysięcy kilometrów. Maszyna nie miała bowiem przerzutek. Trzeci rower, Gazelę, kupił już sam. Jak mówi w wywiadzie (którego można posłuchać w tym miejscu), rower nieraz wywalił go na bruk, gdy był dla niego za mało litościwy.
Śmierć Jadzi
Spokojne życie pana Mieczysława zmieniła tragedia. W 1986 roku odeszła jego ukochana żona. W rozmowie z serwisem rowertour.pl wyjawił, że właśnie na pogrzebie żony, przyszedł mu do głowy pomysł, aby uczcić jej pamięć w tak szczególny sposób. Przemierzając kolejne regiony Polski, odkrywał jednocześnie na nowo miłość do swojej zmarłej małżonki.
Pan Mieczysław wspomina, jak trudno było pokonać tę trasę. Nie tylko ze względu na jej długość, ale przede wszystkim dlatego, że nie przebiegała wzdłuż autostrad, a według linii na mapie, układających się w imię zmarłej ukochanej.
Rower uratował go od przygnębienia
Jadzia zmarła dwa lata po przejściu pana Mieczysława na emeryturę. Jak wspomina, niezwykle trudno było mu się przyzwyczaić do "wdowieństwa". Początkowe lata były dla niego bardzo trudne między innymi dlatego, że był sam. Dzieci mieszkały osobno, a jemu dokuczała samotność.
Jak mówi, gdyby nie rower, pozostałoby mu siedzenie przed telewizorem i coraz większy brzuch. Stało się jednak inaczej – Rower uratował mnie przed przygnębieniem – mówił w wywiadzie. – Dopiero rozpędziłem się po śmierci żony. Bardzo ją kochałem – wspomina.
Rajd „Jadzia”. Taka myśl pojawiła się na pogrzebie żony, ale minęły trzy lata, zanim zrealizowałem ten plan. Proszę popatrzeć, napisałem w albumie: „Ten rajd to wstęga przez całą Polskę z imieniem Jadzia, kaligrafowanym kołami roweru, po drogach wybranych tak, by litery tego imienia były czytelne”. CZYTAJ WIĘCEJ
Mieczysław Parczyński
Źródło: rowertour.pl
Wielokrotnie zdarzało się, że na sporych połaciach kraju – w lasach, na moczarach, w górach – brakowało dróg. Musiałem się zadowolić gruntowymi traktami, czasem ścieżkami. CZYTAJ WIĘCEJ