Od setek lat stosunki francusko-polskie są tak ścisłe, co burzliwe. Gdy wszystko idzie dobrze, mówi się o dwóch sercach Europy, ale gdy bywa gorzej, Francuzi stają się obiektem kpin, a Polacy dowiadują się nagle, gdzie ich prawdziwe miejsce. Co znowu się potwierdza...
Choć wydawało się, że od czasu, gdy na wieść o dołączeniu Polski do koalicji biorącej udział w inwazji na Irak, ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac stwierdził, że Polacy "stracili dobrą okazję, aby siedzieć cicho", jest już tylko lepiej.
Gdy w czerwcu 2007 roku z pierwszą wizytą do Polski przybywał już nowy mieszkaniec Pałacu Elizejskiego wyglądało na to, że Francja ostatecznie zrozumiała, jak ważne dla jej dobra jest dbanie o dobre stosunki z Polakami.
W wywiadzie udzielonym Adamowi Michnikowi i Jarosławowi Kurskiemu tuż przed wylotem do Warszawy Nicolas Sarkozy powiedział, że wybiera się tam, aby zaproponować "francusko-polskie partnerstwo strategiczne w sercu Unii". - To uprzywilejowane partnerstwo uczyni z naszych krajów siły napędzające Unię - mówił. I podkreślał, że Polska to jeden z niewielu krajów na świecie, z którym Francja nigdy toczyła wojny.
Ale pozory mylą i kuluarowa wojna toczy się od dawna. Czasem wychodząc na jaw, tak jak wówczas, gdy na konwencji swojej partii Nicolas Sarkozy postanowił zrobić polskiemu prezydentowi lekcję o moralności.
Coś w obrazie świetnych relacji na linii Warszawa-Paryż znowu wtedy pękło. Wkrótce partykularne interesy sprawiły jednak, że obie stolice starały się potwierdzać istnienie tego strategicznego partnerstwa w sercu Europy.
Niestety Francja cały czas dawała do zrozumienia, że to strategia dla Europy drugiej prędkości. W tej prawdziwej serce pracuje bowiem w rytm wybijany mu przez duet "Merkozy", czyli między Paryżem i Berlinem.
Ten policzek Polska znosiła bez większych problemów, tak długo, jak długo nie przeszkadzało to w realizowaniu naszych faktycznych interesów. Ostatnio to się jednak zmienia, a napięcie między Warszawą i Paryżem nasila się z dnia na dzień.
Koniec złudzeń
Jak gorąco musiało być między Donaldem Tuskiem a Nicolasem Sarkozym na poniedziałkowym szczycie w Brukseli, wie zapewne zaledwie garstka osób. Bo, że tak musiało być nie da się już chyba ukryć.
Najlepiej potwierdza to dzisiejsza wypowiedź ministra finansów Jacka Rostowskiego, który w typowy dla siebie sposób dał do zrozumienia, że Francja planowała "skok na Unię". A Polska ją przed tym powstrzymała. Nastroje "pokonać Francję" towarzyszyły wyjazdowi polskiej delegacji już na długo przed ostatnim szczytem.
Jacek Rostowski stwierdził, że jako minister finansów nie ma zamiaru zaogniać stosunków z jakimkolwiek państwem. Jednak tak doświadczony polityk nie ma z pewnością wątpliwości, że jego wypowiedź trafi do Pałacu Elizejskiego. I prawdopodobnie stanie się kolejnym argumentem, że specyficzny dialog z Polską przebiega we właściwy sposób.
Dla kogo bardziej korzystny, trudno ocenić. Być może dzisiejsze napięcie buduje osobowość obecnych przywódców obu państw. Jeżeli tak, to być może już za kilka miesięcy wybory prezydenckie nad Sekwaną dadzą szanse na nowe otwarcie. Kolejne?
o Polsce i innych krajach interweniujących w Iraku
Kraje te postąpiły infantylnie i lekkomyślnie. [...] Stracili dobrą okazję, aby siedzieć cicho.
Nicolas Sarkozy
prezydent Francji, wypowiedź z 2008 roku
- Pragnę z całą siłą powiedzieć prezydentowi Kaczyńskiemu, którego znam i cenię, który jest człowiekiem uczciwym i mężem stanu, że skoro w Brukseli podpisał traktat, musi go ratyfikować w Warszawie. To jest kwestia moralności i uczciwości.
Jacek Rostowski
minister finansów
- Myśmy wynegocjowali bardzo ważną rzecz, to znaczy wynegocjowaliśmy to, że na tych szczytach strefy euro, siedemnastki, nie będą dyskutowali o sprawach, które dotyczą całej Unii. I o to nam chodziło.
Była próba, można by powiedzieć skoku na Unię, przez jedno państwo w szczególności.