Tim Burton przyznał, że nigdy nie nakręci nic dla Marvela, a jego ostatnia wypowiedź o "Flashu" może sugerować, że nie wyreżyseruje też historii o superbohaterach z DC Comics. Problemem jest tu podejście studia do jego twórczości.
Reklama.
Reklama.
Tim Burton zaczął swoją filmową karierę w Disneyu zaraz po skończeniu studiów. Pracował tam jako animator. Po latach, w 2019 roku, już jako słynny reżyser mający na koncie m.in. jedne z najlepszych kinowych interpretacji Batmana, "Edwarda Nożycorękiego" i "Dużą Rybę", nakręcił dla domu Myszki Miki fabularną "Dumbo".
Po kilku latach od premiery tego dość kiepsko przyjętego filmu (z wynikiem 46% na Rotten Tomatoes i 6,3/10 na MDb, największej na świecie internetowej bazie danych o filmach i serialach) przyznał, że w pewnym sensie... był to obraz autobiograficzny.
– Moja historia jest taka, że tam zaczynałem (w Disney Studios, przy. aut.). W ciągu mojej kariery kilkukrotnie mnie zatrudniano i zwalniano – powiedział Burton podczas festiwalu Lumière w Lyonie we Francji w 2022 roku.
– Myślę, że to, o czym jest "Dumbo" to także powód, dlaczego myślę, że moje dni z Disneyem dobiegły końca. Zdałem sobie sprawę, że to ja byłem tym Dumbo, że pracowałem w tym okropnym wielkim cyrku i musiałem z niego uciec – przyznał reżyser.
Przypomnijmy, że "Dumbo" opowiada historię niesamowitego słonika, którego nienaturalnie wielkie uszy pozwalają mu latać. Słoniątko początkowo staje się gwiazdą podróżnego cyrku. To jednak przyciąga uwagę chciwego przedsiębiorcy, który postanawia uczynić Dumbo główną atrakcją swojego wielkiego parku rozrywki o nazwie Dreamland (prawdopodobnie nieprzypadkowo przywodzącego na myśl Disneyland), bezdusznie eksploatując niewinne zwierzę.
Burton udzielił też wypowiedzi serwisowi "Deadline Hollywood", w którym dodał, że nigdy nie nakręci nic dla Marvela, bo "wystarczy mu jedno uniwersum" i multiwersum to dla niego już za wiele.
Jak jednak wynika z wywiadu z września 2023 roku, jakiego Burton udzielił British Film Institute, istnieje spore ryzyko, że może już nie chcieć też angażować się w świat superbohaterów z DC Comics. Chodzi o jego obiór filmu "Flash"– a raczej o wykorzystanie jego wcześniejszych wizji w produkcji domykającej dotychczasowe DCEU.
Mowa tu też o powrocie Michaela Keatona po blisko 30 latach do roli Batmana, ale przede wszystkim o krótkim cameoNicholasa Cage'a w roli Supermana. Warto bowiem pamiętać, że w latach 90. Burton miał nakręcić też własną, dość mroczną interpretację słynnego "Człowieka ze stali" w filmie pt. "Superman Lives". W ostatniej chwili produkcję jednak wstrzymano, ale zachowały się nagrania z przygotowań do tego projektu.
- Kiedy pracujesz tak długo nad projektem i nie dochodzi on do skutku, to ma to swój wpływ na ciebie do końca życia – przyznał Burton odnośnie "Superman Lives", dodając, że "to jedno z tych doświadczeń, które nigdy cię nie opuszcza".
Reżyser jednak na tym nie skończył.
– Tyle że to też zmienia się już w kolejną rzecz wygenerowaną przez sztuczną inteligencję i dlatego myślę, że skończyłem już z tym studiem. Mogą wziąć to, co zrobiłeś, Batmana czy cokolwiek innego i kulturowo to sprzeniewierzyć – czy jakkolwiek chcesz to nazwać. Nawet jeśli jesteś niewolnikiem Disneya lub Warner Brothers, mogą robić, co tylko zechcą. Dlatego też w ostatnich latach mojego życia pozostaję już w cichym buncie przeciwko temu wszystkiemu – skwitował Burton.
Przypomnijmy, że "Batman" Tima Burtona z 1989 roku był kinowym hitem (tak jak jego bezpośredni sequel okazał się artystycznym majstersztykiem, tyle że nieco zbyt mrocznym dla ówczesnej widowni), który znajduje się na IMDb na czwartym miejscu najwyżej ocenianych filmów o przygodach zamaskowanego obrońcy Gotham – zaraz po trylogii Christophera Nolana.
Jeżeli już jednak mowa o Christopherze Nolanie, ten słynny brytyjski reżyser też ma na swoim koncie wielki konflikt ze studiem filmowym, który nawet – według niektórych źródeł – mógł być genezą jednego z najciekawszych kinowych eventów ostatnich lat – "Barbenheimer".
W 2020 roku Christopher Nolan zakończył trwającą 19 lat współpracę ze studiem Warner Bros. Reżyser skrytykował podjętą wtedy decyzję o przeniesieniu ich oferty filmowej na serwis streamingowy HBO Max– co było konsekwencją trwającej pandemii.
"Niektórzy z największych twórców filmowych i najważniejszych gwiazd filmowych w naszej branży położyli się spać poprzedniej nocy, myśląc, że pracują dla najlepszego studia filmowego i obudzili się, aby dowiedzieć się, że pracują dla najgorszego serwisu streamingowego" – napisał wtedy w oświadczeniu Nolan.
W lipcu 2023 roku serwis "Insider" poinformował – powołując się na nieoficjalne źródła – że decyzja Warner Bros., by ich film "Barbie" miał premierę w tym samym czasie, co "Oppenheimer" miała doprowadzić do wściekłości Nolana.
"Czy był to zbieg okoliczności, czy też Warner Bros. dokonało jakiejś formy zemsty na Nolanie?" – pytał wtedy "Insider".
Oczywiście nikt tego oficjalnie nie potwierdził. Faktem jednak jest, że nagły internetowy trend polegający na pójściu jednego dnia na oba te filmy – często w charakterystycznych strojach, oddających charakter danej historii – wyszedł na dobre nie tylko producentom, ale samym kinom.
"W przypadku "Barbie" (i w jakimś też stopniu "Oppenheimera") ubranie się w nietypowy sposób zamienia zwykłe wyjście do kina także w uczestnictwo w światowym fenomenie, co dla ludzi, jako istot natury kolektywnej, może być zdecydowanie nęcące" – pisała o "Barbenheimer" Maja Mikołajczyk, autorka naTemat.
To zrozumiałe, że przy tak dużym zainteresowaniu wydarzeniem, nie mogło zabraknąć też przeróbek samych zwiastunów obu tych filmów – scalających je w jedną bardzo dziwną historię.
Oczywiście Hollywood ma do zaoferowania znacznie więcej przypadków, gdy słynni reżyserzy musieli walczyć z producentami o swoją wizję filmu. Dobrym tego przykładem jest już legendarna historia Davida Finchera i jego pełnometrażowego debiutu – "Obcy 3", który kręcił dla 20th Century Fox.
"Pracowałem nad tym filmem przez dwa lata, w tym czasie trzykrotnie mnie zwalniano i musiałem walczyć o każdą, nawet najdrobniejszą rzecz. Nikt nienawidził tego filmu bardziej ode mnie; po dziś dzień, nikt nie nienawidzi go bardziej niż ja" – przyznał Fincher w 2009 roku w wywiadzie dla "The Guardian".
Innym przykładem jest Richard Stanley, reżyser kultowego "Hardware", dla którego marzeniem było nakręcenie ekranizacji "Wyspy doktora Moreau". Kiedy wreszcie dostał taką szansą – za sprawą produkcji z 1996 roku – studio nie było zadowolone z efektów jego pracy oraz nieumiejętności w zapanowaniu nad dwiema wyjątkowo wymagającymi gwiazdami – Valem Kilmerem i Marlonem Brando.
Stanley został wtedy zwolniony i zastąpiony przez Johna Frankenheimera. To doświadczenie sprawiło, że przez 23 lata nie wyreżyserował kolejnego pełnometrażowego filmu. Powrócił dopiero w 2019 roku za sprawą "Koloru z przestworzy" z Nicholasem Cage'em w roli głównej na podstawie powieści H.P. Lovecrafta.
Równie słynne pozostają też batalie Terry'ego Gilliama o jego film "Brazil" ze studiem Universal Pictures (wtedy znanym jako MCA Universal), jaka miała miejsce w 1985 roku.
Chociaż obraz przedstawiający dystopijną wizję przyszłości miał już wtedy swoją brytyjską dystrybucję za sprawą 20th Century Fox, ówczesny prezes Universala – Sidney Sheinberg – domagał się wprowadzenia zmian w wersji mającej trafić do Stanów. Zakończenie filmu miało być łatwiejszedo zrozumienia dla amerykańskiego widza.
– Film, który zrobiliśmy, jest filmem, na który wszyscy się zgodziliśmy. Jeśli chcesz zrobić kolejny film, masz moje wsparcie. Po prostuumieść na nim swoje nazwisko – Gilliam miał wtedy powiedzieć do Sheinberga, który wciąż nie chciał odpuścić i przez to powstała nawet alternatywna wersja obrazu: krótsza o 10 minut i nieoficjalnie nazwana "Love Conquers All Cut".
Gilliam – poprzez zaangażowanie w swoją sprawę dziennikarzy i krytyków filmowych – ostatecznie dopiął swego i finalnie Universal wypuścił także jego oryginalną wersję filmu, który nie bez przyczyny ma dziś status kultowego.