Zdjęcia mieszkania, w którym jest 25 pokoi na wynajem, viralem krąży po sieci. Wynajmujący jest wyśmiewany, a komentatorzy podnoszą, że to już absolutny szczyt tego, co dzieje się na rynku nieruchomości na wynajem.
Reklama.
Reklama.
Choć deweloperzy przyzwyczaili nas do tego, że mieszkania mogą wyglądać kuriozalnie, na rynku najmu nie jest lepiej. Na pomieszczenia, które na rynku figurują jako mieszkania, przerabiane są piwnice, strychy, sutereny, pomieszczenia gospodarcze bez okien, garaże i wiele innych.
Proceder ma miejsce w całej Polsce i nie inaczej jest w przypadku Wrocławia. Tam na jednym z portali nieruchomościowych wystawione zostało mieszkanie, które przerobiono w taki sposób, że jest w nim 25 pokoi.
Po lokalizacji i zdjęciach można wywnioskować, że chodzi o kamienicę nieopodal wrocławskiego rynku. Mieszkanie w niej zostało jednak podzielone inaczej, niż zgodnie z pierwotnym zamysłem, co widać na rzucie z góry, który udostępnił na swoim Instagramie aktywista Janek Śpiewak.
Oferta mieszkania zniknęła już z portalu Otodom, na którym się pierwotnie pojawiła, ale jej szczegóły przedstawia portal Noizz. Jak czytamy, pokoje, które oferuje wynajmującym właściciel, mają od 8-9 m2 w przypadku jedynek i do 16 m2 w przypadku dwuosobowych.
Cena nie jest wcale mała, bo za dwójkę trzeba zapłacić ok. 1050 złotych od osoby, a za jedynkę nawet 1400 zł. Lokatorzy mają także do dyspozycji dwie kuchnie, cztery łazienki i przedpokój.
Patodeweloperka, czyli mieszkania o powierzchni 2,5 metra kwadratowego
25-pokojowe mieszkanie we Wrocławiu jest kolejnym ostatnio głośnym przykładem tego, jak źle ma się sytuacja na rynku nieruchomości. Mieszkań brakuje, a jak pojawiają się nowe, są horrendalnie drogie. Wszystko przez to, że rynek najmu jest praktycznie w Polsce sprywatyzowany.
Innym chorym przykładem tego, jak źle dzieje się na rynku polskich nieruchomości, są "mikrokawalerki", które zbudować chce koszalińska spółka "100-SIO" SYNERGIA. Mają mieć... 2,5 metra kwadratowego powierzchni, a ich projekt zaprezentowano w sieci.
W rozmowie z portalem NOIZZ przedstawiciel firmy tłumaczył się, że jest to "odpowiedź na potrzeby rynku", a krytykom zarzucał, że "istnieje wolny rynek". To niekoniecznie jednak idzie w parze z przepisami, które mówią o tym, że "mieszkanie", by można w ogóle było o nim mówić, musi mieć przynajmniej 25 metrów kwadratowych.
Nie przeszkadza to jednak deweloperom sprzedawać "mikrokawalerek", które formalnie funkcjonują jako np. obiekty usługowe.
Wrocław lubuje się w patodeweloperce
Wrocław jest jednym z najdroższych miast w Polsce pod względem cen nieruchomości, a tych powstaje coraz więcej. W mieście dość prężnie rozbudowuje się jednak nie tylko obrzeża, ale też zabudowuje centrum oraz tereny wokół wałów przeciwpowodziowych.
Choć znając historię powodzi z 1997 roku, wydaje się to niedorzeczne (nomen omen), taka sytuacja ma miejsce chociażby na południu miasta, w rejonie wałów rzeki Ślęzy. To właśnie tam powstał zresztą słynny budynek, którego przez długi czas do użytkowania nie chciał dopuścić powiatowy inspektorat nadzoru budowlanego.
Jak informowaliśmy w naTemat, deweloper tak skonstruował budynek, że istniało ryzyko, że w przypadku podniesienia się poziomu wód gruntowych ten wyniesie się ponad powierzchnię. Powodem było to, że nie był odpowiednio dociążony.
Na tym jednak nie skończyła się inwencja dewelopera, który jako rozwiązanie naprawcze zaproponował, by w sytuacji zagrożenia mieszkańcy rozkładali w garażach worki z piaskiem lub zalewali garaż wodą.
Ostatecznie zdecydowano się na mikropalowanie, które obrazowo można nazwać przygwożdżeniem budynku do gruntu w taki sposób, by nie zagrażało mu wypłynięcie wraz z fundamentami. Budynek ostatecznie dopuszczono do użytkowania.