Citroen wzbogaca swoją ofertę na półce z elektromobilnością. Polecieliśmy do Francji, by sprawdzić najnowsze wersje aut z napędem hybrydowym i w pełni elektrycznym. I chociaż nowy e-C4 X czy C5 Aircross zrobiły niezłe wrażenie, to całe show skradł... pewien maluch.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jedna z nowości w gamie Citroena to wzmocnione odmiany elektrycznych e-C4 oraz e-C4 X. W ofercie pozostanie wersja o mocy 136 KM z baterią 50 kWh, ale do niej dołączy jeszcze opcja 156 KM i 54 kWh. W obu przypadkach maksymalny moment obrotowy wynosi 260 Nm.
Co tak naprawdę się tu zmieniło? Przede wszystkim możliwości w kwestii zasięgu, ponieważ e-C4 przejedzie teraz 415 km, z kolei e-C4 X – 420 km. W kwestii osiągów to tylko urwane ułamki sekund i raczej symboliczne dane, bowiem e-C4 rozpędza się teraz do setki w 9,2 s (szybciej o 0,3 s). W e-C4 X udało się zyskać 0,7 s i sprint do 100 km/h trwa 9,3 s.
Mimo że to w zasadzie kosmetyczne poprawki, jestem ciekaw, jaki będzie efekt podczas dłuższego testu. We Francji trudno było ocenić realne zużycie energii, natomiast od razu doceniłem przestronność i komfort w środku. Z takim elektrykiem na pewno nie chciałbym być uwiązany tylko w mieście.
W cenniku wygląda to tak, że w dwóch bazowych, czyli tańszych wersjach, dostępna jest tylko odmiana EV 136 (odpowiednio 180 950 zł i 184 900 zł). Najbardziej bogata wersja "Shine" to wydatek rzędu 197 tys. zł. EV 156 kupimy już wyłącznie w dwóch najlepiej doposażonych odmianach za 201 650 zł.
C5 Aircross i nowa hybryda MHEV
Citroen pochwalił się też nową hybrydową jednostką w modelu C5 Aircross. W napędzie MHEV 136 mamy 3-cylindowy silnik benzynowy 1.2 PureTech nowej generacji o mocy 136 KM.
W tej hybrydzie znajdziemy też nową skrzynię biegów e-DCS6 z podwójnym sprzęgłem, zawierającą w sobie silnik elektryczny o mocy 21 kW, jak również akumulator 48 V, który ładuje się automatycznie w określonych fazach jazdy.
Jak na elektromobilne czasy przystało, to wszystko argumentowane jest... bardziej "eko". Nowy napęd ma zapewniać ograniczenie zużycia paliwa i emisji CO2, sięgające aż 15 proc. w porównaniu z odpowiednim silnikiem benzynowym bez elektrycznego wspomagania napędu.
Dzięki automatycznej kontroli trybów jazdy i odzyskiwania energii, do 50 proc. przejazdów w mieście może się odbywać na napędzie w pełni elektrycznym, czyli z zerową emisją. Nowa technologia pozwala zaoszczędzić średnio 1 litr paliwa na 100 kilometrów (czyli 15 proc.) w porównaniu ze zużyciem w silniku benzynowym PureTech 130 EAT8.
Nie wspominamy tu w ogóle o designie, bo de facto nic się nie zmieniło. Zmodyfikowana została tylko cyfrowa tablica rozdzielcza, aby ułatwić korzystanie z jej funkcji. Dzięki niej kierowca ma bezpośrednio przed oczami kluczowe dane, bez konieczności odwracania głowy.
Ceny odmiany MHEV 136 ze skrzynią e-DCT6 startują od 155 950 zł w podstawowej konfiguracji "Feel". Nieco bogatsza "Feel Pack" kosztuje 164 650 zł. Na szczycie oferty jest "Shine" za 172 900 zł. Różnica w kosztach względem zwykłego napędu PureTech o mocy 130 KM i skrzynią manualną waha w granicach 20 tys. zł.
Citroen Ami jako... ciekawostka
Prezentacja pod Paryżem w sumie powinna się skupiać na tych mocno przyziemnych propozycjach Citroena. Tyle że wzbogacono ją o "zabawkę", która natychmiast znalazła się w centrum uwagi. Citroen Ami był dla mnie totalną nowością, bo widziałem go tylko na zdjęciach. Zresztą oficjalnie nie jest nawet dostępny w Polsce.
Co to w ogóle za pojazd? Teoretycznie miejskie autko o mocy, uwaga, 8 KM. Prędkość maksymalna to... 45 km/h. I to prawda, bo przejechałem kilkanaście kilometrów z dociśniętym pedałem gazu w podłogę. W korkach to rzeczywiście może się sprawdzić, ale w rzeczywistości za mało, by pozostać dynamicznym na drodze – nawet w mieście.
Bardziej niż osiągi zainteresowanie wzbudza sam wygląd tego Citroena. Plastikowa puszka może nie brzmi jakoś zachęcająco, ale sami zobaczcie, z czym mamy do czynienia.
Tak, jest bardzo plastikowo, minimalistycznie, a jednocześnie nawet nieco uroczo. Do testów udostępniono nam jednak specjalną wersję Buggy, która w tym przypadku ociera się już o szaleństwo. To limitowana edycja – było 1000 sztuk, które sprzedały się... w 10 godzin.
I w takiej propozycji widzę już więcej sensu. Otwarty dach, zimny łokieć na rurce zamiast drzwi i można podróżować z wiatrem we włosach. Może nie po mieście na co dzień, ale gdzieś w okolicach plaży, kiedy przemieszczamy się na krótkich odcinkach? To już brzmi ciekawiej, choć wizja jest mocno oderwana od polskich realiów. Ale na południu Francji czy Hiszpanii? Jak najbardziej może się sprawdzić.
Wersję Buggy można było kupić za niecałe 8 tys. euro. A patrząc szerzej, Ami to dowód, że elektryfikacja nie musi iść zawsze po bandzie w kwestii zasięgu. Czasem wystarczy nieco skromniejszy, ale zwariowany projekt, skrojony pod potrzeby konkretnego klienta.
Więcej relacji zza kierownicy innych ciekawych aut znajdziesz na moich profilach Szerokim Łukiem na Facebooku oraz Instagramie.