Ten koncert to była prawdziwa uczta! I to nie z powodu nazwy trasy koncertowej. Sanah na trzy godziny zabrała tysiące ludzi do swojego bajkowego, muzycznego świata i po raz kolejny pokazała, jak zdolną artystką jest. Zapisze się w historii jako pierwsza Polka, która wyprzedała Stadion Narodowy. Znakomici goście, rozmaite efekty specjalne i nawet akustyka nie zepsuła zabawy. Nie byłam fanką sanah, poszłam na koncert z dużą dawką sceptycyzmu, a teraz w zapętleniu oglądam sobie te filmiki, które nagrałam...
Reklama.
Reklama.
"Uczta nad ucztami" pozostanie na długo w pamięci fanów sanah. Nawet pokuszę się o stwierdzenie, że ci, którzy trafili tam z przypadku (np. opiekunowie najmłodszych fanek/fanów), od teraz będą zacierali ręce na kolejne dwie trasy, które artystka zapowiedziała. Mało tego! Sanah obiecała dwie kolejne płyty. Mała zapowiedź pojawiła się też na jej Instagramie.
Wieczór pełen niespodzianek
Na scenie pojawiła się plejada znakomitych artystów. Na początku ucztowiczów w swoim stylu przywitał Robert Makłowicz:
- Przed wami za chwilę, uczta wielopiętrowa, uczta nad ucztami. Uczta dźwiękowa oraz uczta wizualna. Przygotowana przez najwybitniejszą artystkę i szefową – mówił z wielkiego telebimu.
Pojawił się również Muniek Staszczyk, który razem z Zuzanną ponownie zapewniał publiczność, że "chłopaki nie płaczą". Tłumy szalały. Był też Grzegorz Turnau, z którym zaśpiewała "Sen we śnie". Było to jednak wykonanie, które moim zdaniem, okazało się najsłabszym punktem koncertu. Sanah już niejednokrotnie udowodniła, że świetnie śpiewa na żywo, podobnie pan Turnau, ale tu niestety było sporo niedociągnięć wokalnych i harmonicznych. Bynajmniej nie z winy sanah. Rozczarowało mnie to o tyle, że lubię i bardzo czekałam na ten utwór.
Całkowitym zaskoczeniem okazała się obecność... Pana Kleksa! Na scenę zawitał Tomasz Kot, a Sanah wykonała utwór "Jestem Twoją bajką", który pojawi się wkrótce w filmie "Akademia Pana Kleksa" w reżyserii Macieja Kawulskiego. Ten punkt koncertu był naprawdę bajkowy i magiczny, a wykonanie przyprawiało o ciarki.
Najwięcej emocji spośród zaproszonych gości wzbudził Dawid Podsiadło. "Ostatnia nadzieja" porwała tłumy, a publiczność śpiewała tak głośno, że momentami nie słychać było artystów – to chyba najlepszy dowód na to, jak dobre było to show. Na koniec wisienką na torcie był Vito Bambino. Tu też był niezły jazz.
Koncert z różnych bajek
Dla każdego coś miłego. 26-latka zaprezentowała potężny repertuar 28 piosenek w znakomitych aranżacjach - od hitów takich jak "Szampan", "Królowa Dram", "Marcepan", po poezję śpiewaną (Szymborska, Słowacki). Było popowo, poetycko, pojawiła się elektronika, świetne solówki bębniarzy – ale takie, że nawet nie zauważyłam, kiedy otworzyła mi się z wrażenia buzia.
Trochę country i szczypta "disneyowskiego" blichtru, nawet inwokacja Mickiewicza była! I piosenka o Pitagorasie i wzorze na długość boku trójkąta. Co w sumie potwierdza teorię, że dobry "bicik" i pomysł na linię melodyczną może całkowicie zrzucać tekst na drugi plan, bo cały stadion nagle śpiewał: "a2 + b2= c2".
Czy sanah oczarowuje?
Nie ma co ukrywać, nie byłam fanką sanah. Podobało mi się kilka jej piosenek, tych w duetach. Idąc na koncert, nie miałam żadnych oczekiwań, kierowała mną ciekawość i raczej nie towarzyszyły temu emocje.
No i moje całe "#wydajemisie" wywrócone zostało do góry nogami. Wróciłam całkowicie oczarowana świetną artystką, doskonałą skrzypaczką (grała tak, że miałam gęsią skórkę i nie chciałam, żeby przestawała), pianistką i wyborną wokalistką, która bardzo świadomie moduluje głosem, czysto uderza niemal w każdy dźwięk, ma doskonały słuch harmoniczny, a jej słowiańskie melizmaty są tak naturalne i pięknie brzmiące, że choć chciałabym się do czegoś przyczepiać, to nie mogę. Tak, ja cały czas o jednej osobie. Sanah to artystka kompletna. A jej możliwości wokalne, które mimo choroby pokazała na stadionie, są o wiele większe, niż to, co można usłyszeć w internecie.
Ujęła mnie też jej relacja z fanami. Nawet oddała swoje buty jednej z fanek. Zastanawiałam się wcześniej, czy ta specyficzna niefrasobliwość i "słodkość" sanah, nie są po prostu częścią kreacji, "pozą" miłej dziewczynki z sąsiedztwa. Wydawało mi się to trochę sztuczne, nienaturalne, może nawet infantylne.
Ale tu też muszę uderzyć się w pierś, bo po piątkowym koncercie wypisuję się z tego, co mi się wydawało. Zobaczyłam zdolną, pełną radości i wdzięku (dźwięku też) dziewczynę, która swoim blaskiem rozświetliła Narodowy bardziej, niż cała Grupa PGE razem wzięta.
A jeśli o stadionie mowa. Akustyka tym razem nie była dramatem. Percepcja na pewno zależy też od miejsca, z którego słucha się koncertu, ale muszę przyznać, że było naprawdę okej. Ten zespół realizatorów poradził sobie nawet lepiej, niż ci od P!nk.
"Super śpiewa, ale..."
Spotkałam się z opiniami, że "sanah super śpiewa, ale to, co mówi między piosenkami, mogłaby sobie darować" - np. opowieści o wzdęciach brzucha czy goleniu sobie nóg. No i po obejrzeniu całego przedsięwzięcia stwierdzam, że nie zgadzam się z tą opinią, bo sanah... taka po prostu jest. Naturalna, z dystansem do siebie, umiejąca mówić wprost (tym uroczym głosem, rodem z dubbingowanej bajki) i żartować z ludzkich spraw. Sądzę, że właśnie to sprawia, że fani tak ją kochają. Mogą się z nią utożsamiać, czują, że jest prawdziwa. Przyznaję, że ja też uległam jej urokowi.
Co z nią będzie dalej?
Jestem bardzo ciekawa, jak potoczy się jej kariera, gdzie będzie za 10 lat i jaki kierunek muzyczny obierze, jeśli postanowi zostać w branży na dłużej. Bo nie ma co ukrywać, jej publiczność, podobnie jak i ona sama, będzie dojrzewała, dlatego zastanawia mnie, w którą stronę skręci to muzycznie. Niecierpliwie czekam na dalsze niespodzianki od sanah.