Tragedia w Pile podczas skoku ze spadochronem. Zginął 50-latek
50-letni mężczyzna zginął w Pile (woj. wielkopolskie). Skoczył ze spadochronem, który nie otworzył się podczas lotu. Mężczyzna spadł na płytę lotniska.
Reklama.
50-letni mężczyzna zginął w Pile (woj. wielkopolskie). Skoczył ze spadochronem, który nie otworzył się podczas lotu. Mężczyzna spadł na płytę lotniska.
O sprawie informuje lokalny portal 7dni.pila.pl. Do nieszczęśliwego wypadku doszło w niedzielę po 13:30.
– 50-letni mężczyzna, mieszkaniec powiatu toruńskiego, skoczył z samolotu z wysokości około 2000 metrów. Niestety z niewyjaśnionej przyczyny nie rozwinął mu się spadochron – mówi pilskiemu serwisowi sierżant sztabowy Wojciech Zeszot z Komendy Powiatowej Policji w Pile.
Skoczek spadł na betonową płytę lotniska. Mimo tego, że praktycznie natychmiast podjęto działania ratownicze, mężczyzna zginął na miejscu.
Na lotnisku w Pile pojawili się strażacy, policjanci i prokurator. Trwa ustalanie przyczyny wypadku. Własne śledztwo będzie prowadzić również Państwowa Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Mężczyzna, który zginął w niedzielę, miał wieloletnie doświadczenie w skokach ze spadochronem – na koncie miał kilkaset skoków. Pracował również jako instruktor spadochroniarstwa.
– To były to skoki treningowe. Ten skok wykonywany był z wysokości 2 tys. metrów nad poziomem lotniska. W trakcie skoku instruktor, który zginął, leciał w parze razem z drugim skoczkiem, też doświadczonym, który ma na koncie ponad 300 skoków – powiedział "Gazecie Wyborczej" Michał Żmuda, dyrektor Aeroklubu Ziemi Pilskiej, na terenie którego doszło do tragedii.
– Lecieli w parze, złapali się za ręce. Po rozejściu odwrócili się w przeciwnym kierunku, tak jak zwykle się to robi. W tym momencie jeden z nich otworzył spadochron, a drugi nie otworzył ani spadochronu głównego, ani zapasowego – opowiada dyrektor Żmuda.
Ocenia przy tym, że "trudno mówić o błędzie". – Stawiam hipotezę, że mogło dojść do zasłabnięcia – dodaje.