Pamiętacie czasy, gdy dokumenty czegoś uczyły? Oczywiście takie filmy wciąż powstają, ale przybywa produkcji, gdzie głównym tematem jest to, czy dana para przetrwała próbę czasu, czy nie. Kim Kardashian, Johnny Depp, Kanye West – ci ludzie nie wiedzą o twoim istnieniu. Czy musisz wiedzieć, co u nich?
Reklama.
Reklama.
Co ja oglądam?
– Nikt nie zna całej prawdy. To my ją znamy – można usłyszeć od księcia Harry'ego w zwiastunie dokumentu Netflix "Harry i Meghan" z 2022 roku.
W opisie produkcji dostępnym na stronie IMDb, największej na świecie internetowej bazie danych na temat filmów i seriali, czytamy, że film skupia się na historii tej pary – od jej początku, po moment wycofania się z rodziny królewskiej.
W krótkim wideo komentarzu "Onet Plejada" dowiadujemy się natomiast, że nie dowiadujemy się tu niczego nowego. – Były wielkie oczekiwania, to miała być bomba. Miały być niespodzianki i rzucone nowe światło na relacje Megan i Harry'ego z rodziną królewską, a wyszła nuda, nuda i jeszcze raz nuda – stwierdziła po obejrzeniu trzech z sześciu odcinków Kamila Glińska, wydawczyni z Plejady.
Podobne zdanie na temat jakości miniserialu ma też moja redakcyjna koleżanka Ola Gersz. – Zamiast czegoś nowego, dostaliśmy głównie maglowanie tego samego tematu. Nie znalazłam tam nic konstruktywnego oprócz budowania ich narracji, że są fajnymi ludźmi skrzywdzonymi przez innych – stwierdziła Gersz.
"Meghan i Harry'ego zadebiutował na Netflixie 8 grudnia. Miesiąc przed premierą książki "Ten drugi" (ang. "Spare"). Co za przypadek.
Nie trzeba było długo czekać, by spragnieni wrażeń widzowie dostali możliwość zagłębienia się w prywatnych dramatach innych celebrytów.
Już w sierpniu 2023 roku na Netflix trafił serial dokumentalny "Depp kontra Heard", w którym również skupiono się na ich wyjątkowo burzliwym rozstaniu i sądowych potyczkach nazwanych przez media "procesem dekady" (nazywanym też "tiktokowym procesem" – "trial by TikTok").
Oczywiście sprawa – proces o zniesławienie – zakończyła się blisko rok wcześniej, 1 czerwca 2022 roku wygrał jąJohnny Depp. Jednak dzięki zarchiwizowanym relacjom z sali sądowej, które wcześniej niczym wirus infekowały wszelakie portale społecznościowe, wszyscy dostaliśmy szansę przeżycia tej przygody raz jeszcze.
A mowa tu przecież o wzajemnych oskarżeniach dwójki aktorów – ich publicznym praniu brudów i obdzieraniu się z resztek prywatności, byleby pogrążyć swojego oponenta/oponentkę w sądzie.
A mowa tu o takich "smaczkach", jak np. historia defekowania do łóżka partnera.
Na HBO Max od 19 września można oglądać dwuczęściowy dokument "Kim i Kanye: Wielkie rozstanie". Tutaj scenariusz zdaje się powtarzać (no, może już bez tej defekacji) – wielka miłość super znanych bogatych ludzi dobiega końca i zaczyna się robić nieciekawie, do tego w światłach fleszy.
– To była największa wiadomość na całej planecie – słyszymy o rozstaniu celebrytów/artystów. Gdzie o tym słyszymy? W zwiastunie mini-dokumentu właśnie o tym rozstaniu. Widzowie najpierw mogą poznać perspektywę Kany'ego, a drugim odcinku to, jak na to patrzyła Kim.
Dowiadujemy się tego natomiast głównie od osób z bliskiego otoczenia tych celebrytów, komentatorów lub prawników. Są też archiwalne nagrania. Wszystko to, co pozwoli postronnej osobie podjąć decyzję, kto tu miał rację i z którą stroną chce trzymać.
Żadna z wyżej wymienionych produkcji – w chwili pisania tego tekstu – nie przekracza oceny 5,1/10 na IMDb. Każda z nich natomiast w jakimś stopniu recyklinguje już wcześniej znane historie, tworząc ofertę skondensowanej dawki informacji dla osób, które z jakiegoś powodu nie śledziły na bieżąco kolejnych skandali i nagłych zwrotów akcji.
Nie bez powodu istnieje już potoczne określenie "docutainment" (od połączenia słów "documentary" i "entertainment"), określające "rodzaj rozrywki, która udaje film dokumentalny, ale ma na celu zabawienie widza".
To jednak wydaje się zrozumiałe – dokumenty także walczą o naszą uwagę, a konkurencja stale rośnie. Stwarza też jednak pytanie, czy nie osłabia wagi dokumentu, który w swojej istocie miał nas chyba jednak czegoś uczyć, zmieniać optykę, odkrywać mało znane lub wręcz ukrywane fakty i konfrontować naszą wiedzę ze światem, który niekoniecznie bywa nam przychylny.
Dzięki "Kim i Kanye: Wielkie rozstanie" dowiedziałem się, że Kanye chciał jakoś ratować ten związek, a Kim chciała z niego uciec...
Tabloidyzacja dokumentów (co wydawałoby się nieuchronnym, ale logicznym następstwem po tabloidyzacji mediów) niesie ze sobą ryzyko nadawania niewspółmiernej wagi dla tematu związkowych dramatów obcych nam ludzi – gdzie ich trauma to nasza rozrywka.
Robi się jeszcze bardziej niezręcznie, jeżeli zwrócimy uwagę, że część bohaterów z wyżej wymienionych produkcji zaczęło już nowe życie i możliwe, że chciałoby nie wracać do tych mrocznych momentów z ich przeszłości.
Przyszłość jest dzisiaj?
Nie uważam jednak, że za taki stan rzeczy powinniśmy winić twórców tych "dokumentów" – nawet jeżeli niektórzy z nich są koniunkturalistami. Wszakże nasze społeczne uzależnienie od gonienia za plotką, jak za białym królikiem, legitymizuje ich chęć tworzenia takich gówno-dokumentów, gdzie za temat wystarczy rozstanie pary.
Tym bardziej, że nie jest to nowy temat. Wcześniej świat rozrywki żył rozstaniem Toma Cruise'a i Katie Holmes. Wszyscy pamiętamy burzliwą historię Brada Pitta, Jennifer Aniston i Angeliny Jolie.
Nie mam już jednak pewności, czy ktoś jeszcze pamięta ten dziwny związek Justina Timberlake'a z Britney Spears – chociaż w przypadku tych ostatnich chętnie zobaczyłbym dokument o genezie ich pomysłu, by symultanicznie przebrać się za fabrykę jeansów.
Dlaczego jednak tak wiele uwagi poświęcamy życiu gwiazd i celebrytów (pomijając fakt, że wciąż biegają za nimi paparazzi)?
Jennifer Harris, profesorka Uniwersytetu w Toronto na wydziale Studiów nad Religią, wyjaśnia, że "nasze pragnienie poznania wewnętrznych szczegółów życia celebrytów wynika z chęci połączenia, które wykracza poza nasze własne [kręgi] społeczne".
Co za tym idzie, nasze braki naszej bezpośredniej więzi z obiektem uwielbienia "wypełniamy naszymi własnymi nadziejami i marzeniami" – czytamy w artykule "The Strand" pt. "Why do we care so much about the lives of celebrities?".
Innym ważnym aspektem może być konstrukcja społeczeństwa, w jakim żyjemy – a dokładniej jego hierarchiczność. Nasz wzrok skupia się na osobnikach zajmujących wysoką pozycję w hierachii.
"Jednym z powodów tego jest po prostu uczenie się, co robią osoby o wysokim statusie, aby móc skuteczniej stać się jedną z nich, a po drugie jest to w zasadzie kwestia polityczna. Wiedząc, co dzieje się z osobami o wysokim statusie, będzie w stanie się lepiej poruszać się po społecznej scenie" – zauważył Daniel Kruger, psycholog ewolucyjny z Uniwersytetu Michigan, cytowany przez serwis "Live Science".
Bohaterów nam nie zabraknie
W artykule naukowym z 2012 roku o "wartości sławy" opublikowanym na stronie Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego poinformowano, że "sława była największym celem w życiu dzieci w wieku od 10 do 12 lat w Stanach Zjednoczonych".
"The Atlantic" zestawił te dane z ankietą przeprowadzoną w 2017 r., gdzie "wśród 1000 brytyjskich dzieci najpopularniejszym wyborem przyszłej kariery był youtuber". Jednocześnie przypomniał w swoim tekście "To Be Happy, Hide From the Spotlight" słowa Lady Gagi: Sława to więzienie.
Internet natomiast jest pozostaje nie tylko kuźnią kolejnych idoli i cancelowanych influencerów, ale także możliwym miejscem powstawania przyszłych bohaterów wspomnianych wyżej "rozrywkomentów" (nie szukajcie tego słowa w słownikach, właśnie je wymyśliłem).
Kto kogo zdradził, z kim była drama, komu zrobiło się przykro, ile stracił i zarobił i kto komu narobił do łóżka. Komu potrzebne dokumenty o dziwnych i niedostępnych miejscach o obcej nam kulturze, kiedy to wszystko znajdziemy w świecie celebrytów.