O piłkarzach Widzewa Łódź, błagających Niemców o litość. O przedsezonowych przygotowaniach Legii w górskiej knajpie. O alkoholowej legendzie Piotra Świerczewskiego. Łukasz Olkowicz i Piotr Wołosik, dziennikarze "Przeglądu Sportowego", postanowili ujawnić pikantne kulisy polskiej piłki. „Ofensywni”, jak sami siebie nazwali, chcą pokazać kibicom zabawną, a często także ciemną stronę futbolu.
Który piłkarz Widzewa Łódź o mało nie stracił życia po jednej z waszych wspólnych imprez?
Piotr Wołosik: Wojciech Małocha. To było po meczu reprezentacji Polski z Słowacją w 1995 roku.
I naprawdę siekiera o mało nie wylądowała w jego żebrach?
P.W.: Miał szczęście i zdążył uskoczyć, ale koszulę faktycznie miał podartą. Widać było, że sąsiad, któremu Wojtek zaszedł za skórę w środku nocy, chciał go tą siekierą trzasnąć.
Od niedzieli w sieci publikujecie pikantne historie zza piłkarskich kulis. Jak zrodził się pomysł na „Ofensywnych”?
Łukasz Olkowicz: To była w sumie spontaniczna idea. Kilkanaście razy jeździliśmy do Lublina, gdzie spisywaliśmy wspomnienia kapitana reprezentacji Polski, Jacka Bąka. Siedzieliśmy w tym pociągu i z nudów zaczęliśmy opowiadać sobie historyjki z naszej dziennikarskiej kariery. A było co opowiadać, bo w branży pracujemy razem 32 lata. Ja 13, Piotrek 19.
Na co dzień jesteście dziennikarzami „Przeglądu Sportowego”.
Ł.O.: Jesteśmy klasycznymi reporterami. Dobrze czujemy się w terenie. Cały czas jeździmy, spotykamy się, rozmawiamy z bohaterami naszych opowieści. Kiedy pisaliśmy tekst o hazardzistach, materiał zbieraliśmy przez trzy miesiące. Kiedy opisywaliśmy historię legendy Górnika Łęczna, Pawła Bugały, zjechaliśmy z nim do kopalni w Stefanowie, w której pracował ówcześnie Bugała. Nie jesteśmy gośćmi, którzy siedzą przed komputerami i wybijają numerki na telefonie.
Nie myśleliście o zachowaniu anonimowości, tak jak Krzysztof Stanowski z portalu weszło.com?
Ł.O.: Nie robimy z naszych nazwisk tajemnicy. Poza tym bierzemy pełną odpowiedzialność za to, co piszemy.
Skąd macie te wszystkie historie?
P.W. – Z pamięci.
Ł.O. – Wiele osób nas pytało, czy przy takim tempie wpisów, jakie sobie narzuciliśmy, starczy nam anegdot. Ja jestem o to spokojny.
Tempo narzuciliście istotnie sprinterskie.
Ł.O.: Mamy mnóstwo opowieści w zanadrzu, także dotyczących naszych wyjazdów. Chcemy pokazać ludziom kulisy pracy dziennikarzy sportowych. Poza tym my cały czas pracujemy; we wtorek byliśmy na przykład w Krakowie, na wywiadzie z Kamilem Kosowskim. Ciągle więc pojawiać będą się nowe, aktualne rzeczy.
Będziecie opisywać także historie swoich kolegów?
Ł.O.: Raczej nie. W 99 proc. to my te historie, które publikujemy, zdobyliśmy, albo je przeżyliśmy. Niczego nie przepisujemy z internetu, nie kopiujemy z zagranicznych mediów, nie podkradamy story naszych kolegów.
P.W.: Poza tym my zazwyczaj piszemy rzeczy, które są przez nas zweryfikowane. Jeżeli czegoś nie jesteśmy pewni, to to zaznaczymy. Stawiamy na wysoką jakość treści.
Ł.O.: I na kulturę komentarzy. Jeżeli będzie jakiekolwiek chamstwo, jakaś prymitywność tych komentarzy, to będziemy to bezwzględnie tępić. Stop chamstwu w sieci. Czekamy na docinki, na złośliwości, ale w granicach kultury.
Wiem, że na blogu, który startuje w piątek, będziecie mieli także stałych komentatorów. To prawda, że pisać będzie dla was… Franciszek Smuda?
P.W.: Prawda. Ciężko było go namówić. Franz powiedział kiedyś, że „kompjuter to on ma w głowie”, a w Lechu Poznań laptop robił mu przecież za podstawkę do filiżanki z kawą. Ale jakoś się udało, klamka zapadła, i Smuda będzie opowiadał nam swoje historie. A ma ich bez liku. Jakiś czas temu robiłem z nim wywiad, w którym mówił o tym, jak w Ameryce czyścił ogromne tanki, był robotnikiem fizycznym, jak w Niemczech pił wodę z fontanny, bo nie miał żadnych pieniędzy. Plus oczywiście wiele, wiele aktualności.
Smuda sam będzie to wszystko spisywał? Ciężko mi w to uwierzyć.
P.W.: Oczywiście, że nie (śmiech). Będziemy z nim rozmawiać, będziemy się z nim spotykać i tak będą powstawać jego wpisy. Może uda się Franka namówić na szczerą opowieść o tym, co wydarzyło się podczas Euro 2012? Spróbujemy.
Jego wpisy będą wstępem do autobiografii?
P.W.: Raczej nie. Franek na pewno myślał nad książką, ale teraz raczej jej nie wyda.
Ł.O.: Słusznie powiedział Kuba Błaszczykowski, który twierdzi, że takie książki lepiej pisać po zakończeniu kariery. Można wtedy opowiedzieć więcej i bardziej szczerzej.
Nie boicie się, że piłkarze, o których piszecie w anegdotkach, obrażą się i nie będą chcieli z wami rozmawiać? Czasami opisujecie przecież sytuacje naprawdę ekstremalne. Jak np. delegację, jaką mieli wysłać piłkarze Widzewa Łódź do szatni Eintrachtu Frankfurt, aby błagać Niemców o litość w meczu Pucharu UEFA.
P.W.: Mamy odpowiedzialność za słowo i na pewno nie będziemy nikomu związków rozbijać. Ani partnerskich, ani tych klasycznych (śmiech). Wiemy, na co możemy sobie pozwolić, mamy wyczucie. Poza tym mamy też szereg pozwoleń od naszych znajomych, którzy zgodzili się, aby o nich pisać.
Ł.O.: Muszę ci powiedzieć, że fanpage bardzo się piłkarzom podoba. Polubił nas ostatnio Mateusz Klich. Pozytywnie wypowiadali się o nas Kuba Błaszczykowski, Sebastian Mila, Tomek Frankowski. To normalni ludzie, którzy lubią się pośmiać, nawet sami z siebie.
Będziecie pisać także o dziennikarzach? To środowisko lubi przecież dobrze pobalować, porobić trochę głupot. Ł.O.: Tak jak w historii o imprezie z piłkarzami Widzewa Łódź i siekierą w roli głównej: napisaliśmy, że „święci nie byliśmy i nigdy nie będziemy”. Natomiast raczej wolimy skupiać się na sobie niż na innych dziennikarzach.
Organizujecie także konkursy.
Tak i będzie ich coraz więcej.
I co będzie do wygrania?
Nieistniejąca jeszcze książka o Widzewie Łódź z lat 80., czyli prawdopodobnie najlepszej klubowej drużynie w historii naszego futbolu. Autorem będzie nasz kolega redakcyjny Marek Wawrzynowski. Książkę już czytaliśmy, przypuszczamy, że to będzie hit. Warto taką nieistniejącą książkę wygrać (śmiech)!
Zarobicie coś na blogu i fanpage’u?
Ł.O.: Mówisz o pieniądzach?
Tak.
P.W.: No co ty!
Ł.O.: W ogóle o tym nie myślimy. Dla nas podstawą jest praca w „Przeglądzie Sportowym”. „Ofensywni” są na razie dodatkiem – nowym, ciekawym i na pewno intrygującym, ale wciąż dodatkiem. Dzięki blogowi i stronie na Facebooku chcemy wejść w interakcję z kibicami.
Dlaczego?
Ł.O.: Dla nas to także podróż w nieznane. Kiedy piszesz do gazety, zazwyczaj twój kontakt z czytelnikiem jest bardzo ograniczony. Natomiast w internecie reakcje są natychmiastowe. Dlatego szczerze cieszy nas każdy „lajk”. W ogóle jesteśmy zaskoczeni, że, jak powiedział ostatnio Marek Wawrzynowski: „ofensywny wirus się tak szybko rozprzestrzenia”. Początkowo zakładaliśmy, że w ciągu pierwszego miesiąca polubi nas tysiąc osób. Okazało się, że po dwóch dniach mieliśmy już ponad 500 fanów!
To prawda, że będzie was wspierał „Przegląd Sportowy”?
Ł.O.: Opowiedzieliśmy o naszym projekcie szefom „Przeglądu”, którym pomysł się spodobał. Dlatego od piątku na domenie przegladsportowy.pl rusza nasz blog.
P.W.: Namawiają nas także na Twittera, ale nie będziemy wchodzić na teren Matiego Borka (śmiech).
W „PS” nikt nie będzie miał do was pretensji, że ciekawe historie publikujecie na blogu, a nie w swoich tekstach?
P.W.: Czasami niektóre opowiastki nie sprawdzają się w gazecie. Na pewno uda nam się to wypośrodkować – i na blogu, i w „Przeglądzie Sportowym”, będziemy dawali ciekawe kawałki.
W sieci istnieje wiele zabawnych piłkarskich fanpagów: „Zarzeczny na dziś” czy „Zdzisław Kręcina”. Dacie radę się przebić?
P.W.: Wielką siłą naszego bloga i fanpage’u będzie to, że my cały czas jesteśmy w reporterskiej podróży. To nie jest robienie sobie jaj z czegoś, ale poważne opisywanie tego, co faktycznie się wydarzyło. Poważne, to nie znaczy, że nudne. Myślę, że kibice chętnie zobaczą kulisy futbolu i pracy reportera. A przy tym wszystkim nieraz popłaczą się ze śmiechu. Czasami sami nie możemy uwierzyć jak nasi piłkarze, trenerzy czy menadżerowie potrafią być postrzeleni.
Adam Matuszczyk opowiedział nam o boiskowych Polaków rozmowach: Z Lukasem Podolskim w czasie meczów Kolonii rozmawialiśmy tylko po polsku (...). Nie zapomnę meczu z Bayernem. Mieliśmy rzut wolny. Ustawiliśmy się we trzech obok piłki, oprócz nas był tam też Petit, Portugalczyk. Poldi poprosił mnie po polsku: „Adaś, dotknij tylko piłkę, a jak ją pierdolnę…”. Petit, któremu wydawało się, że zna już niemiecki, spojrzał na nas dziwnie. Zrobiłem, jak Poldi kazał. On dotrzymał słowa, strzelił jednego ze swoich najładniejszych goli.
BIO "OFENSYWNYCH"
Łukasz Olkowicz (ur. 1983). Dziennikarz Przeglądu Sportowego od grudnia 2008. Wcześniej w futbol.pl i Fakcie. Publikował również w Magazynie Futbol. Obsługiwał Euro 2008 i 2012.
Piotr Wołosik (ur. 1974). W Przeglądzie Sportowym od 6 lat. Wcześniej w Fakcie. Akredytowany na mistrzostwa świata w 2002 i 2006 roku, oraz na mistrzostwa Europy w 2004, 2008 i 2012.