W amerykańskim wydaniu "Newsweeka" zamieszczono artykuł przekonujący, że Benedykt XVI, podczas swojego krótkiego, ośmioletniego pontyfikatu, zrobił dla Kościoła więcej niż Jan Paweł II, który uczynił z niego "one-man show".
Autor artykułu - Tim Parks - zauważył, że Janowi Pawłowi II od początku pontyfikatu towarzyszyło niebywałe wprost szczęście. Wstępując na tron Piotrowy, był on energicznym, charyzmatycznym i stosunkowo młodym człowiekiem (miał 58 lat), co sprawiało, że już samym wyglądem i sposobem zachowania pozytywnie wyróżniał się na tle swych starszych poprzedników. Aktywny i przebojowy papież - zgodnie z oczekiwaniami większości kardynałów - poprawiał wizerunek Kościoła, nadszarpnięty niespodziewaną śmiercią Jana Pawła I, który zmarł w 1978 r. po upływie zaledwie 33 dni pontyfikatu.
Na dodatek, Jan Paweł II był pierwszym od wielu lat papieżem spoza Włoch. Pochodził z Polski - kraju, który doświadczył zarówno nazistowskich, jak i komunistycznych zbrodni i w momencie wyboru kard. Wojtyły na papieża wciąż znajdował się pod dominacją Związku Radzieckiego. Ten geopolityczny wątek automatycznie przysparzał nowej głowie Kościoła popularności.
Wybór Jana Pawła II stworzył więc wrażenie, że Kościół otworzył się na świat, że przeważyła w nim młodsza i bardziej dynamiczna część hierarchów. Problem - jak napisał "Newsweek" - polegał jednak na tym, że Jan Paweł II nie był wcale kościelnym liberałem - wręcz przeciwnie, był konserwatystą.
- Wojtyła był przeciwnikiem teologii wyzwolenia, obecnej w Ameryce Południowej, przestrzegał dewastowaną przez epidemię AIDS Afrykę przed używaniem prezerwatyw, przewodził kryciu Bóg wie, jak wielkich nieprawidłowości w Banku Watykańskim, zrobił niewiele, by chronić młodych przed księżmi pedofilami, ochłodził relacje z Kościołem anglikańskim, gdy ten zezwolił, by kobiety zostawały kapłanami, sprzeciwiał się oficjalnemu uznaniu - nie mówmy o małżeństwie - par homoseksualnych i tak dalej - napisał Parks.
Według niego pontyfikat Jana Pawła II miał też inną wadę - trwał do chwili jego śmierci, choć papież pod koniec życia miał już bardzo poważne problemy ze zdrowiem. Ta cecha - jak czytamy w tekście - była przejawem żywego wciąż w Kościele nastawienia, które znacznie ogranicza ludzką możliwość wyboru, stawiając na pierwszym miejscu nieubłagany los. W myśl tej ogólnej zasady, ludzie nie mogli stosować prezerwatyw, decydować o tym, kiedy zakończyć własne życie ani brać rozwodów.
Według Parksa decyzja Benedykta XVI o złożeniu urzędu sprawiła jednak, że owa zasada została podważona. Papież, czując, iż nie ma już sił na kontynuowanie pontyfikatu, po prostu zrezygnował.
- To akt buntu, indywidualnego wyboru, który demistyfikuje papiestwo, jednocześnie czyniąc je na nowo możliwym, otwierając drogę "postwojtyłową" dla innego, nie tak mocnego rodzaju przywództwa.