Drugi raz miałem przyjemność przejechać się Volkswagenem Californią Ocean i trochę w nim pomieszkać. Zdania nie zmieniłem – ten kamper jest naprawdę świetny, ale im dłużej dane mi było go użytkować, tym więcej rzeczy zaczynało mi w nim brakować.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Na temat Volkswagena California w wersji Ocean padło już wiele pochlebnych słów – ba, sam byłem (i jestem!) nim zachwycony, kiedy po raz pierwszy wybrałem się nim w podróż w ubiegłym roku. Recenzję z tego wyjazdu możecie zobaczyć poniżej.
Czytaj także:
I nie ma się co dziwić, bo VW California to po prostu wspaniały kamper, który łączy w sobie komfort i dynamikę jazdy Transportera oraz wszechstronność i wygodę zamontowanych w nim dodatków zmieniających ten samochód w (prawie) dom na kółkach.
Nie będę się rozpisywał na temat technikaliów, bo to możecie sprawdzić choćby w mojej poprzedniej recenzji. Jeśli komuś się nie chce, to poniżej piguła z najważniejszymi danymi:
2-litrowy silnik diesla, 204 konie mechaniczne, 7-biegowy automat
ok. 2600 kg wagi, prędkość maksymalna 199 km/h
aktywny tempomat, kamera cofania, line assist, monitoring martwego pola
masa schowków - spokojnie zmieściliśmy w nich rzeczy dla 4 osób
Zalety? Jest ich sporo!
Ogromnym plusem tego Volkswagena jest zwłaszcza wspomniany diesel, który na drodze daje kierowcy dużą dynamikę – wyprzedzanie nie jest wyzwaniem, a tempo autostradowe nie zamienia kabiny pasażerskiej w bęben pralki podczas wirowania.
No i ta ekonomia jazdy – na jednym baku możemy przejechać nawet 1200 km, a to bardzo solidny wynik. Żebyście mieli porównanie, to bez tankowania powinno się udać (bez szaleństw po drodze, czyli przy limitach autostradowych i na tempomacie) dojechać nim z Warszawy do Chorwacji nad Adriatyk.
W tym roku redakcyjny kolega zabrał przede mną testowaną Californię w ponad 3100-kilometrową podróż we włoskie Alpy, objechał wszystkie tamtejsze jeziora i wrócił do kraju. Spalanie podczas wyjazdu wyniosło u niego 7,4 l / 100 km, a po drodze miał sporo górek i podjazdów. Ja zrobiłem nią około 1000 kilometrów i jeszcze miałem ponad 120 km zasięgu.
Kolejną sporą zaletą tego kampera jest wygoda podróżowania – tutaj naprawdę jest miejsce dla 4 osób dorosłych, co nie jest takie oczywiste – w Grand Californii na papierze też są cztery miejsca dla kierowcy i pasażerów, ale realnie nie pojadą tym samochodem sami dorośli, bo tylna kanapa pomieści dwójkę dzieci, ewentualnie dorosłego i dziecko.
To samo tyczy się miejsc do spania – w Californii wygodnie wyśpi się czwórka dorosłych osób. W "dużej" Californii górne łóżko pomieści jednego dorosłego i dziecko.
Poza tym tłumienie nierówności, wygodne fotele, trzy strefy klimatyzacji – no nic tylko wsiadać do środka i w drogę!
Braki? No jest ich parę
Przy poprzedniej recenzji VW Californii brakowało mi tej "niezależności" Grand Californii, którą dawała obecność małej (ale jednak) łazienki z prysznicem. I chociaż tym razem tak samo – nocowałem w miejscach wyposażonych w sanitariaty – to fajnie byłoby chociaż raz spróbować takiego kempingu "na dziko". Bez toalety to raczej niezbyt fajny pomysł.
Jak już wspomniałem, im dłużej mogłem obcować z tym kamperem, tym więcej mniejszych lub większych braków w nim zauważałem. Jakich? Przede wszystkim brak dodatkowej klimatyzacji jak w Grand Californii, którą można by włączyć podczas kempingu bez konieczności uruchamiania silnika. Ale rozumiem, że coś za coś, zamiast klimatyzatora mamy na dachu dodatkowe łóżko.
Brak klimatyzatora doskwierał też późnym wieczorem, kiedy problem wysokich temperatur wewnątrz samochodu teoretycznie powinien zniknąć, bo pojawiał się kolejny – z powodu braku wysuwanych moskitier w oknach oraz w drzwiach do środka wlatywały komary i inne owady, więc nie bardzo było jak schłodzić pojazd.
Owszem, moskitiery były w otwieranych na suwak "oknach" namiotu dachowego, ale jak robiło się chłodniej, to osoby śpiące na górze miały za zimno, a te na dole nie miały dobrego dostępu to świeżego, chłodniejszego powietrza. Przydałoby się więc jednak jeszcze jakieś rozwiązanie tego problemu wewnątrz kabiny.
Poza tym ulokowanie małego, otwieranego okienka nad palnikiem gazowym też jest niefortunne, bo jeśli jest ono otwarte i coś gotujemy, to wiatr, mimo osłony, zakłóca działanie kuchenki. A niestety bez przewiewu nie da się wytrzymać w środku pojazdu podczas gotowania w upalny dzień na polu kempingowym.
Na szczęście w nowej generacji Californii budowanej na bazie Multivana niektóre z tych rzeczy już zostały poprawione. Mowa tutaj choćby o kuchence, która nie będzie już gazowa, tylko elektryczna, co z pewnością przełoży się na większy komfort gotowania.
Volkswagen California Ocean to nadal, moim zdaniem, najlepszy kamper na rynku seryjnie produkowanych aut. I nie jest to pojazd tylko na kemping, bo spokojnie poza sezonem może on pełnić też rolę samochodu na co dzień dla czteroosobowej rodziny.