Reklama.
Reklama.
Sprawa tragedii na autostradzie A1 od ponad dwóch tygodni elektryzuje opinię publiczną. Sebastian M., który był poszukiwany listem gończym, został aresztowany w Dubaju. Do Zjednoczonych Emiratów Arabskich trafił przez Turcję. W zatrzymaniu kierowcy BMW, który mógł spowodować tragiczny wypadek na A1, w którym zginęła 3- osobowa rodzina, brali udział lokalni, jak i polscy policjanci. W programie "Rozmowa Dnia Extra" Paweł Orlikowski rozmawia z profesorem Zbigniewem Ćwiąkalskim - prawnikiem, byłym ministrem sprawiedliwości m.in. o okolicznościach zatrzymania podejrzanego o spowodowanie wypadku oraz jaki będzie dalszy los aresztowanego. – Zacznie się postępowanie ekstradycyjne, to nie jest Europejski Nakaz Aresztowania, który pozwala dość szybko przemieścić taką osobę do Polski. Tutaj ten proces będzie dłuższy, ale wszystko wskazuje na to, że przypuszczalnie zakończy się wydaniem tego podejrzanego do Polski – mówi prof. Ćwiąkalski, lecz zaraz zastrzega - cała procedura może potrwać 2-3 miesiące. Na pytanie, dlaczego podejrzany nie został zatrzymany zaraz po spowodowaniu wypadku, prawnik odpowiada: – Nie dysponujemy materiałami, które miała prokuratura czy policja i nie wiemy w którym momencie sytuacja jego, jako świadka, zaczęła się przekształcać w sytuację jego, jako podejrzanego. Na pewno była chaotyczna informacja. W tym pierwszym okresie co innego mówiła prokuratura, co innego straż pożarna, co innego policja. Dopiero internauci, którzy zaczęli zamieszczać filmiki w internecie, zwrócili uwagę na to, że to jednak był uczestnik tego wypadku. Zbigniew Ćwiąkalski ma również wątpliwości czy szum informacyjny wokół całej sprawy i wystąpienie ministra Ziobro, który podczas niego zapowiedział postawienie ewentualnych zarzutów, nie przyczynił się do tego, że Sebastian M. miał czas na przygotowanie ucieczki za granicę. – Normalnie prokuratura nie ujawnia, że ma zamiar komuś postawić zarzuty, bo wtedy właśnie ten ktoś już wie, w jakim kierunku zmierza śledztwo i do tego jest się w stanie przygotować. Taka akcja medialna przypisywania sobie potencjalnych przyszłych sukcesów nie była tutaj najkorzystniejsza – zaznaczył Ćwiąkalski.