Chiny i Rosja nie zgadzają się, by Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła syryjski reżim i wezwała Baszara al-Assada do dymisji. Mają ku temu własne powody i niełatwo będzie je przekonać do zmiany decyzji.
Rozmowy na temat rezolucji piętnującej rząd w Syrii trwają od dłuższego czasu. Kilka jej wersji już odrzucono. Wczoraj, do późna w nocy, dyskutowano nad propozycjami złożonymi przez Ligę Arabską. Nic jednak z tego nie wyszło – tak jak wcześniej, Chiny i Rosja nie mają zamiaru ich poprzeć.
Zaproponowany przez Ligę plan opierał się na trzech filarach: odcięciu reżimu od dostaw broni (jednak bez nakładania oficjalnego embarga), wezwaniu wszystkich stron do zaprzestania walk i zmuszeniu prezydenta al-Assada do oddania władzy swojemu zastępcy. Jeśli warunki te nie zostałyby spełnione w ciągu 15 dni, Rada sięgnęłaby po „dalsze środki”. Oznaczałoby to najprawdopodobniej sankcje ekonomiczne. Interwencja militarna, jak twierdzi większość ekspertów, jest wykluczona - Bliski Wschód widział w ostatnich latach zbyt wielu obcych żołnierzy.
Rosja i Chiny, które w najważniejszym organie ONZ mają prawo weta, nie zgadzają się właściwie z żadnym z postulatów. Wezwanie syryjskiej głowy państwa do dymisji określiły jako „próbę zmiany reżimu”. - Nie wydaje mi się, żeby polityką Rosji było namawianie
Siergiej Ławrow
Szef rosyjskiego MSZ
Nie wydaje mi się, żeby polityką Rosji było namawianie ludzi do rezygnacji ze stanowisk
ludzi do rezygnacji ze stanowisk – stwierdził Siergiej Ławrow, szef rosyjskiej dyplomacji. ”W Syrii mogłoby to zakończyć się wojną domową”, napisał na Twitterze jego zastępca, Gennady Gatilov.
W podobnym tonie wypowiadał chiński ambasador przy ONZ. - Chiny sprzeciwiają się wymuszaniu zmiany rządu w Syrii, gdyż jest to sprzeczne z Kartą Narodów Zjednoczonych i zasadami obowiązującymi w stosunkach międzynarodowych – skomentował.
Za dyplomatycznym oburzeniem kryje się jednak znacznie więcej. Moskwa i Pekin mają swoje powody, by rezolucji przeciwko syryjskiemu rządowi nie popierać.
Po pierwsze, Baszar al-Assad od dawna jest sojusznikiem Rosji – był nim zresztą również jego ojciec, który rządził krajem przez 29 lat. W czasach zimnej wojny Syryjczycy udostępnili Rosjanom miejsce na śródziemnomorską bazę marynarki wojennej, a niedawno zgodzili się na jej powiększenie. Rosja dostarcza za to Syrii nowoczesną broń przeciwczołgową, rakiety ziemia-powietrze, a nawet łodzie podwodne. W 2011 roku wartość kontraktów zbrojeniowych podpisanych przez Damaszek i Moskwę przekraczała 4 miliardy dolarów. Nic więc dziwnego, że Rosjanie nie chcą nawet słyszeć o pomyśle ograniczenia sprzedaży broni Syryjczykom. Siergiej Ławrow stwierdził niedawno, że „Rosja nie złamałaby żadnej rezolucji ONZ”. Jest na to prosty sposób – wystarczy każdą niewygodną rezolucję zablokować.
Po drugie, Moskwa i Pekin nie chcą, by potępianie brutalnych rządów stało się międzynarodowym standardem. Nie jest tajemnicą, że Rosja i Chiny nie zawsze przestrzegają prawa człowieka. Wiadomo również, że same mają sporo problemów ze zbuntowanymi mniejszościami. Całkiem możliwe, że w przyszłości znowu będą musiały tłumić powstania w Czeczeni, Tybecie lub Sinciangu. Zrobią więc wszystko, by ingerowanie w wewnętrzne konflikty, tak jak miało to miejsce w Libii, pozostało wyjątkiem. Kiedyś mogłoby to wszak obrócić się przeciwko nim.
Nieokreślony wróg
Sytuacja w Syrii jest tymczasem bardzo zła. W poniedziałek siły rządowe wyparły rebeliantów ze wschodnich dzielnic Damaszku. Miało przy tym zginąć ponad stu ludzi, wliczając wielu cywili. ONZ szacuje, że łączna liczba ofiar przekroczyła już 5400 osób.
W styczniu 2011 roku w Syrii rozpoczęły się nieśmiałe protesty społeczne. Tak jak w Tunezji i Egipcie, demonstranci domagali się reform gospodarczych oraz większej wolności. Do tej pory rządząca od lat 60. poprzedniego wieku partia Baas całkowicie kontrolowała ich kraj – i ich życie. Demokratyczne zmiany, które wykształcony w Londynie Baszar al-Assad zaczął wprowadzać po odziedziczeniu władzy po ojcu w 2000 roku, były zbyt zachowawcze i powolne. W połowie marca manifestacje przyciągały już dziesiątki tysięcy ludzi. Władza zareagowała wyprowadzając na ulice czołgi i ustawiając na dachach snajperów.
Represje skłoniły wielu zwykłych Syryjczyków do chwycenia za broń. Przyłączyli się do nich dezerterzy z wojska oraz religijni ekstremiści, których partia Baas od dekad poskramiała. W rezultacie reżim al-Assada walczy co najmniej z kilkoma grupami partyzantów. I prawdą jest, że nie wszystkie z nich biją się o demokrację.