– Jeszcze nie było Kaczyńskiego. Na ręce nie miałam opaski, ale weszłam normalnie. Nikt mnie po drodze nie zatrzymał. Grzecznie siedziałam jakoś w siódmym rzędzie. Trzymałam w ręce książkę "Centralny Przekręt Kasy", z zamiarem dania mu jej. Przemawiali jacyś różni politycy, których nazwisk nie znam i jedyne co robiłam, to nie klaskałam jak inni – powiedziała w naTemat Karina Kozłowska, którą zaatakowano podczas wiecu PiS w Przysusze.
Jak powiedziała działaczka Agrounii, po całym zajściu została wyprowadzona na zewnątrz, gdzie przez godzinę czekała na pomoc. Sprawę zamierza zgłosić służbom, ale dopiero po 15 października.
– Teraz nie chcę się wychylać. Na razie odpoczywam, bo czuję się zdruzgotana. Do 20 października mam zwolnienie lekarskie – wyjaśni i dodaje:
– Chciałam tylko dać Kaczyńskiemu tę książkę. Tylko uzmysłowić mu, że dla kaprysu wybudowania większego lotniska niż w Gdańsku pokancerował całą Ziemię Chełmońskiego. To jest dla mnie bardzo ważna sprawa i z nią przyszłam. A tak mnie potraktowano – powiedziała Karina Kozłowska.
Michał Kołodziejczak udostępnił wcześniej nagranie działaczki Agrounii. Na 15-sekundowym materiale widzimy, że kobieta była popychana przez innego mężczyznę.
– Może pan mnie nie dotykać? Jak pan ma na imię i nazwisko? Hej! Co to ma być! Może mnie pan nie dotykać! – krzyczała Kozłowska.
Dokładny opis sytuacji przedstawił lider organizacji rolniczej.
"Brutalnie szarpana i popychana działaczka Agrounii, której udało się wejść na spotkanie z Kaczyńskim w Przysusze. Zostały jej wykręcone ręce, a następnie siłą została wyrzucona z sali" – napisał.
Kołodziejczak w rozmowie z naTemat powiedział, agresja ludzi z PiS pokazała, że w partii widać strach.
– Rękami i nogami Prawo i Sprawiedliwość broni się przed trudnymi pytaniami, natomiast to zachowanie było skandaliczne i nie powinno mieć miejsca. Z pewnością nie pozostawimy sprawy samej sobie, ale będziemy dopiero w porozumieniu z Kariną Kozłowską podejmować decyzję o dalszych krokach – wyjaśnił.
Działaczka Agrounii nie wzięła się na spotkaniu Jarosława Kaczyńskiego przypadkiem. Lider PiS zapowiedział, że pojedzie do Przysuchy, zamiast dyskutować podczas ogólnopolskiej debaty z Donaldem Tuskiem, którego nazwał "kłamczuchem".
Naprzeciw postanowił wyjść Michał Kołodziejczak z Agrounii ze swoimi działaczami, który powiedział, że skoro prezes nie chce jechać na debatę do Warszawy, to on o rolnictwie chętnie podebatuje z nim w Przysusze.
Zrobił dokładnie tak, jak zapowiedział. Wybrał się do Przysuchy, a na spotkanie chciał wejść, by zadać pięć przygotowanych wcześniej pytań. To się nie udało, ale na spotkanie weszła działaczka.
Kołodziejczak o mały włos także do Przysuchy w ogóle by nie dojechał. Do rutynowej kontroli zostało przez policję zatrzymane bowiem jego auto.
Lider Agrounii i komentujący zwracają uwagę na kuriozum sytuacji i dziwny zbieg okoliczności, którym to właśnie charakterystyczne auto kandydata do Sejmu z list KO zostało zatrzymane do kontroli.
Kołodziejczak, mając wcześniejsze doświadczenie z policją, która chodziła swego czasu za działaczami Agrounii, przewidział, że taka sytuacja może mieć miejsce. Postanowił już wcześniej przesiąść się do innego wozu. Zatrzymano wyłącznie ten, w którym go nie było.