Najsłynniejsi płatni zabójcy zawsze mają coś, jakiś element ich ubioru lub wyglądu, który ich charakteryzuje. Leon zawodowiec miał ciemne lenonki, agent 47 z serii gier "Hitman" kod kreskowy na tyle łysej głowy, a co ma postać grana przez Michaela Fassbendera w "Zabójcy"? Kapelusz wędkarski. Niech was jednak nie zwiedzie jego niewinny wygląd.
Ocena redakcji:
4.5/5
Reklama.
Reklama.
Główny bohater nowego thrillera Davida Finchera nie ma imienia ani nazwiska. Mimo to znamy każdą jego myśl przedstawioną w formie monologów Zabójcy. To on jest narratorem tej historii. Słyszymy więc wyraźnie jego głos, chociaż sam prawie się nie odzywa. Przynajmniej do innych ludzi.
Jego interakcje ograniczają się raczej do podstawowych komunikatów i grzecznościowych "dzień dobry", "dziękuję", "do widzenia", których wymaga kurtuazja.
Wraz ze wglądem w jego myśli zaczynamy stopniowo poznawać to, jakim jest człowiekiem – metodycznym, precyzyjnym, oczytanym, pozbawionym empatii dla świata zewnętrznego. Tego wymaga od niego jego praca. Jest zabójcą.
Można się tylko zastanawiać, czy jego nihilizm i mizantropia były w nim już wcześniej, czy wytworzyły się później, wraz z wyborem swojej ścieżki zawodowej.
Zabójcę poznajemy w trakcie wykonywania jednego ze zleceń. Fincher z precyzją o najmniejszy detal pokazuje nam skrupulatne przygotowania tytułowego bohatera, który niebawem zabije człowieka.
Film więc się nie śpieszy. Powoli wsiąka w widza. Nie uświadczycie tu wartkich pościgów i eksplozji rodem z jakiegoś wysokobudżetowego akcyjniaka. Będzie natomiast przemoc. Miejscami bardzo dosadna i brutalna.
Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, nie ma miejsca na przypadek. Przypadek oznacza niepowodzenie, a to może czekać na każdym kroku.
Żyjemy w świecie podpiętym do monitorów, w każdej chwili ktoś nas podgląda – przez obiektywy kamer przemysłowych, przez okna, zza rogu ulicy, czy z ekranu naszych własnych telefonów, tabletów i komputerów. Bardzo trudno w dzisiejszych czasach pozostać niezauważonym.
A tego potrzeba, by z powodzeniem zabić człowieka – z powodzeniem, czyli precyzyjnie i bez świadków.
Dlatego postać grana (fantastycznie!) przez Fassbendera tak często powtarza sobie "trzymaj się planu, trzymaj się planu". "I słuchaj The Smiths" – dopowiadam w myślach jako widz, śledząc losy Zabójcy (on naprawdę bardzo lubi The Smiths).
Co ciekawe, pomysł, by nadać tej postaci tak konkretnego gustu muzycznego, miał się pojawić dopiero na etapie montażu filmu. Podsunąć go mieli Trent Reznor i Atticus Ross (znanie m.in. z Nine Inch Nails oraz How to Destroy Angels), którzy skomponowali ścieżkę dźwiękową do "Zabójcy".
Można się domyślać, że powtarzalność piosenek tylko jednej formacji na playliście Zabójcy nie jest celowym nawiązaniem do zamkniętego cyklu jego konkretnych działań – czyli jego własnej powtarzalności.
Wszakże zabijanie to dla niego wciąż jednak praca.
Wszystko jest częścią planu, który jest częścią większego planu itd. Nawet wygląd nie może być przypadkowy. Stonowane kolory ubrania, nic, co rzuca się w oczy.
"Trzeba wyglądać, jak niemiecki turysta. Z nimi nikt nigdy nie chce rozmawiać" – monologizuje w jednej ze scen Zabójca.
Jest więc plan działania, plan B, plan ucieczki – kiedy jednak to wszystko zawodzi... pojawia się precedens. I to właśnie spotyka głównego bohatera.
Tym razem – niespodziewanie – nie wszystko idzie mu zgodnie z planem. Jego mocodawcy są bardzo niepocieszeni. Coś takiego wymaga ich interwencji – "zatarcia śladów" w ramach zadośćuczynienia za niewykonanie powierzonego zadania.
Nie wiedzą tylko jeszcze, jak dobry w swoim fachu jest zabójca, którego chcą zabić.
Zabójca naszych czasów
Inspiracją dla nowego filmu Davida Finchera miała być francuska seria komiksów "Le Tueur", także o bezimiennym zabójcy – jej autorami są scenarzysta Alexis Nolent (tworzący pod pseudonimiem Matz) oraz rysownik Luc Jacamon. Pięć pierwszych tomów tej historii zostało wydanych w Polsce przez wydawnictwo Taurus Media.
Co ciekawe, pierwszy z oryginalnych komiksów został wydany jeszcze w 1998 roku (najnowszy w zeszłym roku).
Fincher w przekonujący sposób ukazuje w swoim filmie, jak w dzisiejszych czasach rzeczywiście mógłby funkcjonować płatny zabójca, który działa międzynarodowo. Liczne paszporty z fałszywymi danymi, skrytki z pochowaną bronią, wynajmowane składziki z niezbędnym ekwipunkiem – kultowa postać Leona zawodowca z filmu Luca Besona wydaje się przy nim drobnym amatorem.
W jednej ze scen Zabójca dzieli się swoim wyobrażeniem, że pewnego dnia jeden z jego składzików trafia do programu telewizyjnego "Wojny magazynowe". We wspomnianym show uczestnicy licytują porzucone magazyny, nie wiedząc, co znajduje się za zamkniętymi drzwiami.
Jest w tym spora doza ironii – wszakże coś takiego mogłoby się wydarzyć naprawdę.
Szczęście nie istnieje
Na pierwszy rzut oka główny motyw działania Zabójcy wydaje się banalny – to zemsta na tych, którzy zadali cierpienie jego partnerce podczas jego nieobecności (wynajęte osoby od "brudnej roboty" oczywiście miały nadzieję zastać go w domu).
Ta tajemnicza relacja z nieznaną nam kobietą wydaje się jedyną cząstką naszego bohatera, która nie jest przesiąknięta zimną kalkulacją. Bez niej postać grana przez Fassbendera już w pełni przypominałaby robota.
W chwili, kiedy ona trafia do szpitala, widzimy, że Zabójca wciąż ma w sobie ludzkie uczucia, że wciąż potrafi się o kogoś przejmować.
Cudownie jest zobaczyć na ekranie Michaela Fassbendera, który jest niesamowicie utalentowanym aktorem, a przez ostatnie lata marnował się albo w kiepskich kontynuacjach ze świata "Obcego", albo w "X-menach".
Po skończonym seansie nie mogłem jednak przestać się zastanawiać, czy w motywie Zabójcy górę wzięły ludzkie uczucia i wspomniana chęć zemsty, czy potrzeba przywrócenia status quo?
Przecież naruszenie jego prywatności przez osoby trzecie i skrzywdzenie bliskiej mu osoby zaburzyło jego misternie ułożoną układankę fragmentów, z których składa się jego życie.
Czy tajemnicza bliska relacja z inną osobą ma być symbolicznym przeniesieniem obrazka "zwykłego domu", do którego wraca odpocząć – tak jak robi to np. pracownik bezdusznej korporacji po ciężkim dniu pracy?
A może zbliżenie się do kogoś innego też było częścią planu – wykreowanym wentylem bezpieczeństwa dla mózgu, który stale kalkuluje każdy swój ruch i ruch osób, które będzie musiał zabić? Wszakże sam bohater w jednej ze scen mówi, że nie ma szczęścia, nie ma też karmy.
Pewne jest tylko to, że lepiej będzie dla innych osób, jeżeli nie spotkają go na swojej drodze.