Kolega mi mówił, że Aliexpress to raj dla fanów amatorskich fotek w bieliźnie. I nie chodzi o zdjęcia modelek reklamujących staniki czy majtki, ale sekcję z recenzjami użytkowników. Wiele osób dzieli się tam szczerymi opiniami, ale możemy znaleźć tam też i zdjęcia pań i panów w seksownych fatałaszkach. Niektórzy internauci traktują to (najpewniej ironicznie) jako osobny gatunek porno.
Reklama.
Reklama.
W sieci bezproblemu znajdziemy setki stron porno – z filmami i zdjęciami do wyboru do koloru. Ostatnią rzeczą, która przychodzi nam w takich chwilach do głowy, to poszukiwanie wrażeń na Aliexpress. A jednak nawet i tam znajdziemy zdjęcia półnagich (i jeszcze bardziej odważne) osób, które bardziej pasują do "Playboya" niż zwykłego sklepu internetowego.
Nie jest to żadna nowość – przynajmniej nie dla mnie. Już kilka lat temu pewien użytkownik Reddita stworzył bota, który szpera w recenzjach, by wyszukać te "najgorętsze" i zebrać je do kupy. Program już najwyraźniej nie działa, ale za to powstała strona z galerią zdjęć z "nudesami" z Aliexpress. I to dosłownie, bo na niektórych fotkach panie nie ukrywają niczego, ale takich nie będę zamieszczał.
Chcesz poczytać opinie o bieliźnie na Aliexpress, a tam rozebrane Rosjanki
Nie jest to też powszechne zjawisko. Wiele feedbacków (opinii) produktów jest w formie tekstowej lub przedstawiają zdjęcie produktu tuż po wyjęciu z opakowania. Jednak po przeklikaniu zaledwie kilku biustonoszy czy kompletów bielizny łatwo natrafimy na nieco mniej oczywiste fotki, bo ludzie je chętnie plusują, więc pojawiają się wyżej – często na pierwszym miejscu.
Po języku możemy się domyślić, że moda na nie panuje głównie w Rosji (ocenzurowałem prześwitujące staniki). Niektóre dziewczyny się naprawdę starają, by ich recenzja była najbardziej "rzetelna".
Rzecz jasna można być wdzięcznym takim użytkowniczkom, bo pokazują, jak dana rzecz leży na ciele. Problem w tym, że takie zdjęcia zwykle mają taką samą wartość praktyczną jak te, które znajdziemy w opisie produktu (zwłaszcza na Aliexpress, skąd towar potrafi przyjść zupełnie inny niż się spodziewaliśmy). Każdy z nas ma inną budowę, więc to, co wygląda dobrze na innych, do nas może nie pasować lub prezentować się zdecydowanie gorzej.
Na powyższym zdjęciu klientka Ali np. dodatkowo podała swoje wymiary – tak informacyjnie, żeby każdy na wszelki wypadek miał lepsze rozeznanie przy decyzji o zakupie. Możecie pomyśleć, że się czepiam lub jestem pruderyjny. Nie w tym rzecz – mnie to osobiście nie przeszkadza. Dla równowagi podsyłam tęż męską bieliznę. Panowie też lubią dzielić się swoimi recenzjami - co ciekawe, w tym wypadku więcej jest hiszpańskojęzycznych feedbacków.
Bardziej się zastanawiam, po co to ludzie robią – trudno mi ich nawet zapytać, bo nie da się przecież wysyłać wiadomości do ludzi wystawiających opinię w sklepie. I właśnie doszliśmy do sedna: to najbardziej bezpieczny i komfortowy sposób na eksponowanie swojego ciała przed całym światem. Nikt nas nie zhejtuje, może tylko się gapić i ewentualnie dać okejkę. Nie wierzę, że ludzie nie robią w tym celu takich fotek.
Nikt nas nie skrytykuje, bo nie da się nawet zostawić komentarza. Jesteśmy w pełni anonimowi. Z banem też może być trudniej i to pomimo tego, że to chińska firma (dostęp do porno jest tam zablokowany, więc może również dlatego ludzie to robią?), bo jednak oficjalnie recenzujemy produkt. To jakaś łagodniejsza forma ekshibicjonizmu. Stąd też znajdujemy tam zdjęcia osób w przeróżnych kształtach i wieku.
Żeby nie było – niektóre fotki może i wyglądają, jakby zostały wstawione dla autopromocji, ale jednak użytkowniczki dodały je, by przestrzec innych przed zakupem i napisać, co jest nie tak z danym produktem. Np. kobieta niżej skarży się, że kupiła stanik zupełnie różniący się od tego z reklamy i kokarda zamiast być nad biustem, zwisa i wygląda "strasznie".
"Nudesy z Aliexpress" stały się na maksa niszową kategorią erotyczną. Ludzie tworzą grupy tematyczne i wymieniają się fotkami
Tam, gdzie jest podaż, jest i popyt. Na Facebooku znajdziemy grupy w stylu np. "Aliexpress dla mężczyzn", na których oprócz linków do typowo męskich produktów (narzędzia, golarki etc.), wrzucane są też i oferty, na które można sobie popatrzeć lub kupić swojej wybrance. Jest też grupa specjalnie temu dedykowana "AliExpress Feedback +18" (jest na niej ponad 50 tys. członków). Administratorką obu jest Magda Kubiesa.
Zapytałem ją o to, dlaczego to zjawisko jest tak popularne. "Ludzie lubią podglądać. To ten sam case co fenomen OnlyFans. A dlaczego ludzie to pokazują? Bo lubią być podglądani. Dodatkowo forma 'amatorska' dodawania i podglądania powoduje, że każdy ma wrażenie, że to jest bardziej realne i prawdziwe niż wyidealizowane zdjęcia lub filmy na stronach porno" – zauważa.
"Oczywiście część feedbacku to też 'beka' i cześć użytkowników, najczęściej facetów, wrzuca mocne zdjęcia dla jaj. Generalnie w internecie każdy chce przyciągnąć uwagę innych i właściwie wszystko się do tego sprowadza" – podsumowuje nasza rozmówczyni.
Są też i takie zupełnie zwyczajne grupki poświęcone Alieexpress (pisaliśmy o nich tutaj), na które internautki przeniosły swoje recenzje i dodają zdjęcia w zakupionych u Chińczyków strojach. W tym wypadku można już skomentować czy napisać prywatną wiadomość, więc nici z pasywnego odbioru, ale chyba też o to w tym chodzi.
Na Wykopie powstały dedykowane tej tematyce tagi tj. #aliexpressporn czy #dupeczkizaliexpress, gdzie są postowane jeszcze bardziej wyuzdane fotki (niektóre serio zakrawają o porno i są dodawane w damsko-męskich parach, ale i szybko usuwane) od osób, które przeczesują sklep właśnie w tym jednym konkretnym celu. Również i takich zdjęć nie będę tu zamieszczał, bo... już bez przesady. Dodam tylko, że nie każdemu ten trend się podoba.
Zjawisko "nudesów z Aliexpress" wydaje się jednak kompletnie naturalne – wielu miłośników takich rzeczy lubi oglądać treści stworzone amatorsko w domowych warunkach, inni lubią wyzwania polegające na poszukiwaniu erotycznych rzeczy w totalnie nietypowych miejscach i ich kolekcjonowaniu (to jest akurat trochę słabe), a pozostali po prostu lubią być podziwiani. I niemal wszyscy są zadowoleni.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Czy ktoś ma z tego wymierne korzyści? Chyba raczej chodzi o satysfakcję i lajki, które karmią czasami lepiej niż prawdziwe dolary. Są dziewczyny, które same dodawały feedback, a potem wysyłały mi link, żebym wrzuciła to na grupę, bo chciały się dowartościować.