Psikusy ewolucji, czyli dlaczego koty kochają siedzieć w pudełku
redakcja naTemat.pl
28 listopada 2023, 13:12·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 28 listopada 2023, 13:12
Nie ma chyba kota, który zobaczywszy puste tekturowe pudełko, nie wlazłby do niego od razu i nie próbował wypełnić go szczelnie całym sobą. Hipotez na temat kociej miłości do pudełek jest co najmniej kilka.
Reklama.
Reklama.
– Pudełka tekturowe są świetnymi izolatorami, więc kotu jest w nich po prostu ciepło, a koty ciepełko kochają – mówi Magdalena Nykiel, zoopsycholożka. – Do tego dochodzi kocia ciekawość, fascynacja nowym przedmiotem, w dodatku takim, który można skrobać, gryźć, wskakiwać do niego i z niego wyskakiwać. Koty to stworzenia niezwykle ciekawe świata, każdy nowy przedmiot w domu, zwłaszcza tak atrakcyjny, jak tekturowe pudło, natychmiast przyciąga uwagę. Jeśli postoi w tym samym miejscu kilka dni, kot zapewne w końcu straci nim zainteresowanie.
Ale koty mogą mieć też inne powody, zakodowane w ich odwiecznych instynktach. Kot to drapieżnik, który zaczaja się na ofiarę i atakuje z ukrycia. Dlatego lubi ciasne, ciemne zakątki, w których może się dobrze ukryć i bezpiecznie zdrzemnąć, a jednocześnie bez problemu wydostać, kiedy trzeba, i skoczyć na przechodzącą ofiarę. Pudełko nadaje się do zaspokojenia potrzeby kryjówki idealnie.
Działa też podobnie jak komory do deprywacji sensorycznej. Koty są zwierzętami niezwykle wrażliwymi, wyczulonymi na wszystkie bodźce, dlatego odcięcie się od nich w ciasnym pudełku przynosi im ulgę, uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa. Bardzo pomaga zaadaptować się w nowym otoczeniu kotom w dużym stresie, na przykład nowo przybyłym do schroniska bezdomnym osobnikom.
Wśród takich kotów swoje badanie przeprowadzili naukowcy z Uniwersytetu w Utrechcie. Podzielili oni 19 kotów, które właśnie przyjechały do schroniska, na dwie grupy – jedna dostała do swojego pomieszczenia pudełka z wyciętym okienkiem, w których koty mogły się ukryć, druga grupa zaś tylko odsłonięte posłania. Wszystkie koty miały mierzony poziom stresu przez pierwsze dwa tygodnie pobytu w schronisku – naukowcy mierzyli go za pomocą specjalnego kwestionariusza, w którym rejestrowali zachowania kotów mogące świadczyć o stresie, na przykład uporczywe drapanie się, lizanie, unikanie jedzenia, apatia.
Okazało się, że te objawy stresu, które na początku wykazywały wszystkie koty, szybciej minęły u zwierzaków, które mogły ukryć się w swoim pudełku. W drugiej grupie było różnie – koty bardziej odporne na stres dały sobie radę, ale te wrażliwsze wciąż okazywały ogromne napięcie. Pudełko jest więc dla kota tym, czym dla nas przytulenie przez przyjaciela albo puchaty kocyk i szklanka ciepłego mleka przed snem. Oprócz tych chwil, w których tekturowa kryjówka służy po prostu do radosnej zabawy.
Wiele zachowań naszych milusińskich wynika z głęboko ewolucyjnie zakodowanych potrzeb. Na przykład potrzeby przebywania na wysokości. Oczywiście dzisiaj często jest to przedmiotem narzekań właścicieli kotów, którzy irytują się, że kot bez przerwy wskakuje na stół, na blat w kuchni, na szafę, żeby wygodnie umościć się pod sufitem i tam drzemać i obserwować świat. I choćbyśmy nie wiem, jak się starali, wymyślali najróżniejsze sposoby, aby oduczyć koty wskakiwania wszędzie tam, gdzie wysoko, nie uda się to nam. Zestresujemy tylko siebie i kota, bo będziemy próbować zmuszać go do zaniechania czynności, która od tysięcy lat jest dla niego na wskroś naturalna.
Skąd się wzięła ta potrzeba i jak głęboko tkwi w psychice kota, wyczerpująco opisuje na swoim blogu Małgorzata Biegańska-Hendryk, kocia behawiorystka z Krakowa. Wyjaśnia ona, że kot przez niemal całą swoją ewolucyjną historię był nie tylko drapieżnikiem, ale i ofiarą. Polowały na niego większe drapieżniki, a kot w przeciwieństwie do roślinożerców nie jest długodystansowcem. Biega sprawnie i bardzo szybko, ale równie szybko się męczy. Dlatego najlepszą dla niego strategią na przetrwanie jest uciekać nie do przodu, ale do góry. Najlepiej jednak nie dopuszczać do tego, żeby coś chciało upolować naszego kota, by mógł spędzać jak najwięcej czasu tuż nad poziomem podłogi.
Wyjaśnieniem miłości kotów do wysokości jest też nieposkromiona kocia ciekawość – z góry roztacza się dużo lepszy i ciekawszy widok niż z dywanika. A kot nie spocznie, póki nie zaspokoi swojej ciekawości. Jeśli więc uparcie będziemy zrzucać go ze stołu, to owszem, kot może zacząć unikać stołu w naszej obecności, ale gdy wyjdziemy do pracy i tak tam wskoczy, a my będziemy się bez sensu złościć. Lepiej ustawić kotu wysoki drapak z podestem w pobliżu miejsca, na które najbardziej lubi wskakiwać, a jeśli to nie pomoże, powtarzać sobie słowa słynnej modlitwy o pogodę ducha:
Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Te słowa, napisane przez protestanckiego pastora Reinholda Niebuhra na początku XX wieku, powtarzane są od kilkudziesięciu lat na spotkaniach grup Anonimowych Alkoholików. Trzeba przyznać, że również do relacji z kotem pasują jak ulał. Bo ile pogody ducha trzeba też, żeby zaakceptować to nieznośne zrzucanie łapką różnych przedmiotów na ziemię. Niby kot tylko siedzi, niby rozgląda się po suficie, aż tu nagle szybki ruch łapą i pac! – cenny bibelot po babci leży w skorupach na podłodze. Albo jeszcze lepiej: kot patrzy na nas, gdy zabraniamy mu stanowczo zrzucenia przedmiotu, zdaje się doskonale rozumieć, o co nam chodzi, a i tak łapa powoli zbliża się do szklanki czy, co gorsza, jajka w kieliszku i robi to irytujące pac! Z czego wynika kocie upodobanie do zrzucania rzeczy z półek i stołów?
– To nic innego jak ciekawość, bo koty to urodzeni eksperymentatorzy usiłujący zbadać świat – tłumaczy Magdalena Nykiel.
Ciekawość to cecha niezwykle przydatna w życiu drapieżnika, który musi aktywnie dostosowywać się do środowiska. Dlatego koty są i zawsze były ciekawskie, podobnie zresztą jak ich wielcy i dzicy kuzyni. Ja tę kocią ciekawość widzę na co dzień w domu.
Moje koty uwielbiają obserwować, jak coś się porusza albo spada, w widoczny sposób je to intryguje.
Nie zapomnę nieżyjącej już buraski Andzi, która mogła spędzać dowolną ilość czasu na blacie koło zlewu i patrzeć na lecącą z kranu wodę. Wcale jej nie piła! Tylko podstawiała łapkę i z zainteresowaniem patrzyła, jak woda rozbryzguje się na boki, potem próbowała łapą zgarnąć strumień do siebie, zrozumiała nawet, że w zależności od tego, z której strony włoży łapkę pod kran, strumień będzie zakrzywiać się w różne strony. Nigdy nie miałam wątpliwość, że ją to po prostu okrutnie ciekawi!
Podobny poziom ekscytacji wykazywał zawsze młodszy od Andzi o kilka lat Ziutek, który z kolei jest namiętnym obserwatorem obierek po ziemniakach spadających do wiaderka podczas obierania. Co w tym takiego fascynującego, wie to chyba tylko Ziutek, a ja przynajmniej przy obieraniu ziemniaków nigdy nie czuję się samotna.