Dawno nie było takich postaci kobiecych. "Special Ops: Lioness" łamie stereotypy
redakcja naTemat.pl
11 grudnia 2023, 06:30·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 grudnia 2023, 06:30
“Special Ops: Lioness”, nowy serial Taylora Sheridana - twórcy takich hitowych produkcji jak “Yellowstone” czy “Tulsa King”, jest już dostępny na platformie SkyShowtime. To niezła gratka dla wszystkich tych, którym wydaje się, że w gatunku seriali szpiegowsko-sensacyjnych nakręcono już wszystko i to kilka razy. Mocno się zdziwicie.
Reklama.
Reklama.
Seriale opowiadające o nieustraszonych marines walczących z terroryzmem - jasne - nie są niczym nowym. Podobnie jak produkcje, w których przebiegli szpiedzy infiltrują szeregi wroga. Jednak już seriali z tym samym motywem przewodnim, ale z ciekawymi postaciami kobiecymi, które nie byłyby tylko kwiatkami do… mundurów - tych jest jak na lekarstwo.
"Special Ops: Lioness" na tym tle wygląda wręcz niesamowicie. Bo zamiast jednej silnej kobiety na pierwszym planie, mamy dwie. Ale na tym nie koniec, bo już w pierwszych odcinkach widać, że nawet kobiece postaci drugiego i trzeciego planu będą mocno mieszać w fabule.
Pierwszą bohaterką, którą poznajemy jest Joe grana przez Zoe Saldañę. I takiej sceny otwarcia może jej pozazdrościć wiele koleżanek oraz kolegów po fachu: wojenna baza gdzieś na bliskim wschodzie. Joe i jej oddział bacznie obserwują zmierzających w ich kierunku ludzi. O tym, że coś jest nie tak, przekonują się kilkanaście sekund później, kiedy pas szahida na ciele nieznajomego mężczyzny eksploduje, a w kierunku Joe i jej współtowarzyszy zaczynają pędzić kule.
Joe, jako dowódczyni, wykrzykuje rozkazy, starając się odeprzeć atak. W tym samym momencie odzywa się jej komórka. To agentka, infiltrująca dom wysoko postawionego terrorysty: została zdemaskowana, szuka ratunku. Joe, znajdująca się cały czas pod ostrzałem, musi podjąć niemożliwą decyzję: ratować życie agentki, narażając jednocześnie cały oddział (który nota bene w tym samym momencie krąży helikopterem nad domem, w którym ukrywa się kobieta), czy jednak postawić na okrutny pragmatyzm, który w tym przypadku oznacza uśmiercenie wszystkich, znajdujących się w budynku wraz z agentką.
To, jaką decyzję podejmie Joe, niech pozostanie na razie zagadką. Przygotujcie się jednak na to, że nie będziecie mieli tu do czynienia z typową “filmową” żołnierką – niby twardą, ale jednak w głębi duszy ciepłą i współczującą. O nie, Joe dobrze wie, że w jej fachu skuteczność wyklucza subtelność. A może należałoby powiedzieć: w jej życiu?
W domu Joe również z reguły pełni rolę “złego policjanta”. Wychowanie dwóch dorastających córek właściwie całkowicie przejął jej mąż (w tej roli świetny Dave Annable). Trzeba dodać, że świetnie się w te roli odnajduje i w zasadzie nie ma do Joe większego żalu, gdy ta wpada do domu, jak po ogień, na kilka dni, pomiędzy kolejnymi misjami. Jest pełen zrozumienia. Córki - niekoniecznie. Nie pomaga też fakt, że Joe, kiedy tylko ma okazję, stara się je tresować jak swoich podwładnych.
A skoro o nich mowa – pod skrzydła Joe trafia Cruz (Laysla De Oliveira) – dziewczyna o skomplikowanej przeszłości, która ostatnie lata życia spędziła miotając się pomiędzy przemocowym związkiem i praktycznie niepłatną pracą w burgerowni. Próba – dość dramatyczna, dodajmy - wyrwania się z tego błędnego koła prowadzi Cruz do biura werbunkowego Armii Amerykańskiej.
W trakcie szkolenia Cruz szybko przykuwa uwagę dowódców, którzy rekomendują ja do szkolenie marines. I to właśnie w jego trakcie, okazuje się, że być może to właśnie ona idealnie nadaje się na kolejną agentkę programu “Lioness”, bo właśnie pod takim szyldem działa jednostka prowadzona przez Joe.
Program Lioness nie jest tworem całkowicie fikcyjnym - podobna struktura rzeczywiście działała w amerykańskiej CIA. Jej głównym celem było rekrutowanie agentek, które miały za zadanie zaprzyjaźnić się z żonami lub córkami wpływowych radykalistów i w ten sposób zdobywać dowody ich zbrodniczej działalności.
Takie zadanie będzie miała również Cruz - o ile Joe zdecyduje się ją zwerbować. A ta ma wątpliwości – po poprzedniej wpadce jest hiperwyczulona na najmniejsze detale. Okazuje się jednak, że harda Latynoska jest w stanie zaimponować swojej nowej dowódczyni - nie tylko siłą fizyczną, ale niezłomnym, jak mogłoby się wydawać charakterem. Od tej pory kobiety mają wspólnie pracować na jednym z najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych wojennych pól – w wywiadzie.
Szkielet fabularny “Special Ops: Lioness” opiera się na barkach Joe i Cruz, a właściwie – dwóch świetnych aktorek, jakimi są Saladaña oraz De Oliveira, które wprost idealnie wpisują się w swoje role. Na plakatach reklamujących serial znajdziemy jednak jeszcze jedno nazwisko, które momentalnie przyciąga wzrok. W roli przełożonej Joe pojawia się Nicole Kidman, która pełni jednocześnie rolę producentki serialu. A skoro przy legendach jesteśmy, to warto odnotować, że na ekranie zobaczymy również sam Morgana Freemana – na niego będziecie musieli jednak kilka odcinków poczekać.
“Special Ops: Lioness” warto jednak oglądać nie tylko dla gwiazdorskiej obsady. To solidny, trzymający w napięciu serial, który ani przez moment nie pozwoli wam rozłożyć się spokojnie na kanapie.- Kolejne zwroty akcji i sytuacje, w których razem z bohaterkami i bohaterami będziecie wstrzymywać w napięciu oddech, sprawią, że cały seans przesiedzicie jak na szpilkach. A o to przecież chodzi w solidnej, sensacyjnej rozrywce. Dobrze, że producenci seriali w końcu uczą się, że do wywołania takiego efektu nie potrzeba hektolitrów testosteronu.