Od wielu miesięcy Ferrari zapowiadało nadejście hipersamochodu, który podtrzyma linię okrętów flagowych marki – 288 GTO, F40, F50 oraz Enzo. Obok pokazu produkcyjnego McLarena P1, również następcy legendy, miała to być najważniejsza premiera tegorocznych targów w Genewie. Włosko-brytyjską zabawę popsuło Lamborghini, które niespodziewanie przedstawiło najostrzejszy model w swojej historii. Polała się krew.
Zbiegnięcie się w czasie pojawienia się tej trójki to historyczny splot wydarzeń. Najdłużej wyczekiwaną z tych maszyn był McLaren P1. Jest on następcą króla ulicznych samochodów sportowych – modelu F1, który pojawił się na początku lat 90. Trzeba przyznać, że brytyjski producent wystawił na prawdziwą próbę swoich fanów. Przez tyle lat pozostawić bez następcy maszynę, której do tej pory niektórzy najmocniejsi gracze nie są w stanie stawić czoła to, delikatnie mówiąc, rozczarowujące zachowanie.
Moim zdaniem wciąż nie wiadomo, czy warto było czekać. Ten żółty wynalazek nawet nie jest ładny. Owszem, wygląda spektakularnie, ale legendarne F1 prezentowały się lepiej nawet po czołowym spotkaniu z betonową ścianą. W świecie takich maszyn oczywiście chodzi przede wszystkim o osiągi, a te znamy jedynie z informacji producenta. Rzecz jasna McLaren nie stroni od opisywania P1 w samych superlatywach. Nie będzie na niego mocnych w zakrętach, najbardziej egzotyczny, najszybszy, najlepszy, naj, naj, naj, do znudzenia. Zgadnijcie co o swoim nowym modelu mówi Ferrari. Niespodzianka – dokładnie to samo.
Wartości podane na papierze dla obu maszyn znamy doskonale. Koncepcyjny McLaren został co prawda przedstawiony już kilka miesięcy temu, ale osiągi poznaliśmy dopiero niedawno. Obydwa auta rozwijają około 350 km/h i przyspieszają do 100 km/h w mniej niż 3 s. Ich napędy hybrydowe osiągają ponad 900 KM. Krótko mówiąc – właściwie nie wiadomo, który z nich będzie lepszy. Szykuje się więc ostre starcie na torze. Dopiero spotkanie twarzą w twarz pokaże, ile warte są obietnice producentów.
Obydwa samochody były zapowiadane przez swoich twórców przez wiele miesięcy. Wszyscy wiedzieli, że w końcu nadejdą. Nikt jednak nie wiedział, na co będzie je stać. Kolejne zdjęcia przepowiadały tylko kształty ich nadwozi, detale wykończenia wnętrze itp. Podczas targów w Genewie miała zostać zaprezentowana produkcyjna wersja McLarena P1, a po raz pierwszy światło dzienne miał ujrzeć flagowy model Ferrari. Teraz już wiemy, że włoskie cudo zostało ochrzczone LaFerrari.
Przepychanki na uchylanie kolejnych rąbków tajemnicy nie było końca. Gdy napięcie zaczęło już sięgać zenitu, do Internetu wyciekły zdjęcia Lamborghini, o którym nikt poza jego twórcami nawet nie słyszał. Kosmiczna wariacja na temat modelu Aventador została nazwana Veneno. Odwróciła ona uwagę całego motoryzacyjnego świata od, szarpiących się niczym dwie dziewczynki kłócące się o laleczkę, McLarena i Ferrari.
Dlaczego najbardziej krzykliwy samochód jaki kiedykolwiek wyprodukowało Lamborghini, ujrzał światło dzienne akurat teraz? Tak się składa, że producent z Sant’Agata Bolognese obchodzi w tym roku okrągłe, 50. urodziny. Według mnie Lamborghini nie chciało pozwolić, żeby którykolwiek konkurent popsuł tak ważne święto. Dzięki temu jesteśmy świadkami prawdziwego spektaklu.
Veneno nie jest już co prawda tak mocarne – rozwija bowiem „zaledwie” 750 KM, ale 100 km/h pojawia się na jego prędkościomierzu również w mniej niż 3 s i, podobnie jak pozostała dwójka, osiąga około 350 km/h. Wgląda więc na to, że przed nami motoryzacyjne starcie wszechczasów.
Kto wygrał, a kto przegrał tę bitwę? Zwycięzcę trudno wyłonić. Cała trójka to maszyny z piekła rodem. Na wyróżnienie w postaci tytułu trolla roku zasłużyło z pewnością Lamborghini. Bez podgrzewania atmosfery po prostu się pojawiło i zrobiło równie ogromne wrażenie, co długo zapowiadane Ferrari i McLaren.
Można za to wyłonić największego przegranego. Jest nim... Porsche. Niemieckiego producenta zabrakło na tej imprezie, chociaż teoretycznie też ma się z czym pokazać. Mam tu na myśli model 918 Spyder. Według mnie, Niemcy popełnili błąd prezentując jego koncept już w 2010 roku wiedząc, że wkrótce nadejdzie również nowość od Ferrari i McLarena. Następca Carrery GT to, podobnie jak P1 i LaFerrari, hybryda. Osiągi tej maszyny są bardzo podobne do pozostałych konkurentów, jednak wiele osób już zdążyło o niej zapomnieć, chociaż do produkcji wchodzi dopiero w tym roku.
Nasuwa się teraz pytanie – czy Porsche będzie szarą eminencją tego spektaklu? Pokaże to prawdopodobnie dopiero Zielone Piekło. Czasy przejazdów legendarnego niemieckiego toru wyścigowego są bezlitosnym weryfikatorem suchych danych podawanych przez producentów. Moim zdaniem, dopiero kiedy cała czwórka pokaże, co potrafi na zdradliwych zakrętach Nordschleife, będzie można oceniać, kto stanął na wysokości zadania. Zapowiada się gorący rok...