Ewolucja nawyków: dlaczego coraz więcej osób wybiera alkohole bez procentów?
redakcja naTemat.pl
05 stycznia 2024, 12:30·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 stycznia 2024, 12:30
Po co w ogóle pijemy alkohol? To pytanie, które całkiem serio, zadaje sobie ostatnio spora część z nas. Wnioski, do jakich dochodzimy, coraz częściej wydają się stać w kontrze do ogólnie przyjętego zwyczaju. Lampka szampana to symbol. Ale czy ten sam symbol, lżejszy w procenty czy nawet całkowicie ich pozbawiony jest mniej ważny? Jak pokazują najnowsze dane, niekoniecznie.
Reklama.
Reklama.
“Nie wszyscy i nie zawsze chcemy pić alkohol” – to główny wniosek płynący z raportu sporządzonego na zlecenie CIN&CIN “Spożycie alkoholi 0 proc. w Polsce”. Choć może należałoby dodać: “I już nie wstydzimy się do tego przyznać”.
Na fali popularności trendu wellness, czyli szeroko pojętego dbania o własny dobrostan, wzrasta również nasza pewność siebie i asertywność. Odmowa “symbolicznej” lampki wina coraz rzadziej jest traktowana jako afront, a coraz częściej – przyjmowana ze zrozumieniem.
Co motywuje do sięgania po alkohole 0 proc.?
Motywacja, jaka stoi za redukcją procentów, w znacznej mierze ma podłoże zdrowotne. Dbałość o własny dobrostan jest wartością nadrzędną dla 78 proc. osób ankietowanych w badaniu.
Nic więc dziwnego, że głównym motywatorem do zmiany “procentowych” nawyków jest dbałość o zdrowie oraz bycie w zgodzie z własnym organizmem. Kolejne pozycje na liście to: solidarność z osobą, która nie może pić, ale też zachowanie poczucia kontroli. Wielu z nas zwyczajnie “szkoda czasu na efekty występujące po alkoholu”.
– Zainteresowanie zdrowym stylem życia i well-being, rosło stopniowo szczególnie po 2010 roku (...) W latach 2019 – 2020 trend wyszukiwania w Google wykazał 250 proc. wzrost liczby wyszukiwań związanych z dbaniem o siebie (ang. self-care). W przeszłości dbanie o siebie częściej kojarzyło się z eskapizmem (ucieczką od problemów), konsumpcjonizmem, pobłażaniem sobie czy podróżowaniem. Aktualnie częściej dbamy o siebie próbując żyć wolniej, uważniej i zdrowiej – komentuje Mateusz Banaszkiewicz, psycholog zdrowia z Uniwersytetu SWPS.
Banaszkiewicz tłumaczy, że dzisiaj coraz powszechniejsza jest świadomość konsekwencji, jakie niesie za sobą natychmiastowa gratyfikacja. Chwilowe zadowolenie nie jest po prostu warte negatywnych następstw dla zdrowia i samopoczucia. Zaczynamy doceniać fakt, że stabilizacja bodźców, w dłuższym rozrachunku, przyniesie nam zdecydowanie większą satysfakcję. Mówiąc wprost: wolimy spokojną stabilizację, od chwilowego uniesienia okupionego bolesnym, nierzadko, kacem.
– Coraz więcej osób zdaje sobie z tego sprawę i zamiast koncentrować się jedynie na szybkich pokusach, jest gotowa zrezygnować z niektórych nawyków, by w pełni doświadczać satysfakcji z każdego momentu. W rezultacie czas spędzany z bliskimi z lampką wina bezalkoholowego jest źródłem wysokiej jakości chwil i długofalowego dobrostanu – komentuje specjalista.
Alkohole “free” coraz mocniejsze na rynku
Powyższe rozważania nie są czysto teoretycznym myśleniem życzeniowym. Faktem jest, że aż 62 proc. Polaków ogranicza alkohol: “Co trzeci miłośnik wina stara się zmniejszyć jego ilość, a co dziesiąty sięga po bezalkoholowe wersje ulubionego trunku” - czytamy w raporcie CIN&CIN.
O tym, że konsumenci zmieniają swoje nawyki, najlepiej świadczą jednak cyferki w arkuszach kalkulacyjnych samych producentów. Branża napojów niskoalkoholowych oraz “free” od co najmniej dekady zalicza regularne wzrosty. W 2021 roku rynek ten wart był 7,5 mld euro. Eksperci przewidują, że do 2026 roku jego wartość wzrośnie o kolejne kilkadziesiąt procent.
Warto zaznaczyć, że zmiana podejścia obejmuje wiele różnych kategorii napojów. Na pierwszy plan wybija się piwo. Udział “zerówek” w rynku wynosi już około 6,4 proc., niemniej jednak bezalkoholowe wina również zaczynają sobie nieźle radzić. Bezalkoholowe wina musujące stanowią już 3 proc. rynku, na którym z roku na rok pojawia się coraz więcej różnorodnych opcji, w tym win spokojnych, takich jak Cabernet Sauvignon, Sauvignon Blanc, Pinto Pinot czy Primitivo.
Kiedy sięgamy po alkohole 0 proc.?
Niekwestionowaną zaletą piwa bezalkoholowego jest fakt, że w smaku nie musi ono wyczuwalnie różnić się od procentowego oryginału. Ta sama zależność napędza popularność win.
Wino bezalkoholowe wytwarzane są w procesie dealkoholizacji, czyli zamknięcia trunku w próżni i podniesienia jego temperatury do 32 stopni. W tych ściśle kontrolowanych warunkach z wina ulatniają się procenty, ale nie jego smak. Podstawowa znajomość tego procesu jest istotna, ponieważ pomaga uświadomić sobie wagę jakości alkoholu “wyjściowego” w całej procedurze. Z kiepskiego wina nie powstanie dobre wino bezalkoholowe.
A przecież tylko takim chcielibyśmy wznosić toasty na chrzcinach, weselach czy spotkaniach towarzyskich. 18 proc. respondentów deklaruje bowiem, że alkohol zeroprocentowy jest adekwatną opcją na każdą imprezę. Wśród najczęstszych okazji przeważają jednak te spotkania, na których obecni są kierowcy czy kobiety karmiące piersią czy w ciąży (odpowiednio 38, 36 i 31 proc.). 30 proc. badanych serwowałby alkohol na imprezach, na których obecne są dzieci, a 27 proc. bezalkoholowy toast wzniosłoby w pracy, aby świętować sukces zawodowy.