Nie twierdzę, że zabawa na Gali Mistrzów Sportu nie jest wspaniała. Z boku, z perspektywy kogoś, kto relację z niej ogląda przez pryzmat ekranu, wygląda to jednak niczym na wspomnianym weselu. Symboliczny certyfikat wujasa z wesela ma tam w oczach widzów ewidentnie spora liczba uczestników.
Albo przynajmniej organizatorzy chcą, żeby tak to wyglądało z boku...
Jestem córką wuefisty, w składziku na piłki (w towarzystwie innych wuefistów) spędziłam wiele lat dzieciństwa. Wiele się nasłuchałam i niewiele jest w stanie mnie zaskoczyć, czy zażenować. Mimo to słuchając relacji z wielkiej sportowej imprezy, poczułam cringe już na początku.
Wystarczyło, że do głosu został dopuszczony honorowy redaktor naczelny "Przeglądu Sportowego" Maciej Petruczenko. Nie minęło kilka minut, jak z jego ust zaczęły padać hasła wskazujące, że luuuuubi "piękne kobiety w sporcie" (co z tymi niekoniecznie pięknymi?) i że ogólnie "na balach to, hehe, się dzieje dużo, hehe".
Oczywiście nikt nie ukrywał, że chodzi o zwyczajne chlanie do rana. Pan Petruczenko sam rzucił zresztą hasłem, że jest nawet niepisana zasada, która mówi, że "kto padał na balu, nie nadawał się do pracy w 'Przeglądzie Sportowym'".
Na tej wypowiedzi się nie skończyło. Hasła o "legendarnej jajecznicy", do której trzeba dotrwać, pojawiały się wielokrotnie. I patrząc na to z boku mam trochę pretensje do dziennikarzy, którzy przeprowadzali wywiady z gośćmi.
Bo trudno oprzeć się wrażeniu, że sami oni kierowali rozmówców w taki sposób, żeby jakoś sprowokować ich do mówienia o tym jakże mało sportowym trybie życia. Bo to, że picie alkoholu w ilościach hurtowych się tam odbywa, nie jest żadną tajemnicą. Pewnie mniej niż sportowców dotyczy działaczy i innych ludzi z branży, no ale...
Sami zresztą spójrzcie na nagranie z Mateuszem Borkiem, który "zasłynął" podczas jednej z minionych gal. Silił się na składną wypowiedź, ale jego bełkot o tym, jak szanuje Bartosza Zmarzlika, chociaż na żużlu się nie zna, przejdzie do historii:
To, że na temat tej żenującej widza imprezy trzeba napisać felieton, mówiłam redakcyjnym kolegom już trzeciej minucie transmisji. A kiedy zobaczyłam to, co zrobił na scenie Władysław Kozakiewicz, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że miałam rację.
Czy ten pseudo-żart mnie zaskoczył? Ani trochę. I gwarantuję, że was też by nie zdziwił, gdybyście tylko słyszeli, co tam się działo. A to, czego nie emitowano, to pewnie temat na osobny tekst.
Obecnych na miejscu dziennikarzy gorąco zachęcam do tego, by taki napisać. Może ktoś pójdzie w końcu po rozum do głowy i zrozumie, że to impreza, która ma promować sport. A rywalizacja na największą żenadę szczęśliwie uznaną dyscypliną sportu nie jest.