Walka nie o grosze. Minister finansów krytykuje, internauci drwią z NBP
Paweł Peltz
12 marca 2013, 09:02·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 12 marca 2013, 09:02
NBP za wszelką cenę chce pozbyć się z obrotu 1 i 2 -groszówek. Bank centralny twierdzi, że utrzymanie ich w obrocie jest dla niego zbyt kosztowne. W obronie jednego grosza zdecydowanie stanęło jednak Ministerstwo Finansów. Resort uznał, że zaokrąglanie rachunków może zbyt dużo kosztować budżet i przedsiębiorców. A straty, także te dla zwykłego Polaka, wyniosłyby wiele, bardzo wiele groszy.
Reklama.
Narodowy Bank Polski kilka miesięcy temu dość niespodziewanie poinformował, że powinniśmy przygotować się na to, iż nadchodzi czas rozstania się z groszem. NBP uznał bowiem, że 1 i 2-groszówki nie mają w polskich finansach już żadnego większego znaczenia. To tylko zbędny balast w portfelach obywateli i ogromne koszty zakupu nowych znikomej wartości monet. Kierowanej przez prof. Marka Belkę instytucji podobno chodzi zresztą głównie o ten drugi argument. Co roku NBP ponosi koszty rzędu 40 mln zł tylko za zakup kolejnych nowo wybitych 1 i 2-groszówek. A choć jest ich w obiegu już kilka miliardów, nowe bić trzeba, ponieważ większość zalega w naszych skarbonkach i gdzieś na dnie portfela.
NBP postanowił więc skończyć z takim trwonieniem publicznych pieniędzy. Projekt nowych przepisów przedstawiony przez bank centralny zakłada, że już w roku 2015 najniższe nominały zaczną znikać. Nie zostaną jednak wycofane bezpośrednio. Po prostu zakończy się bicie nowych, a stare przestaną być przyjmowane.
NBP zlikwiduje grosza, Polacy zapłacą za to w złotych...
Ściągnij mu z prezerwatyw
Czy tak będzie wyglądała "groszowa reforma" NBP w praktyce? Materiał autorstwa kampanii NamNieJest WszystkoJedno
W całkowitym przeciwieństwie do Ministerstwa Finansów i garstki przeciwników oszczędnościowych planów NBP. Jak można być przeciw takim pomysłom? Pytanie, czy warto rozstawać się z groszami wystarczy uzupełnić o proste rachunki i wówczas okazuje się, że rzekome oszczędności polskiego banku centralnego w ostatecznym bilansie będą znikome, a najwięcej za całą tę rewolucję zapłacą najpewniej zwykli Polacy. Rachunek spadnie też na budżet państwa, bo to budżet a nie NBP będzie musiał zapłacić za kampanię informującą o nowych przepisach i dyscyplinowanie sprzedawców.
Koszty likwidacji jednogroszówek
30 mln złotych - przeprogramowanie kas fiskalnych w sklepach;
50 mln złotych - przeprogramowanie maszyn, jeśli NBP podejmie jednocześnie decyzję o zmianie stopu w monetach
Zapłacą więc wszyscy bez wyjątku, ale ci najmniej zamożni będą musieli za reformę monetarną NBP zapłacić najwięcej. Z tego prostego powodu, że grosz nie zostanie do końca zlikwidowany. W sklepach wciąż będziemy mogli więc korzystać z promocji z groszowymi końcówkami. Z tym, że one dostępne będą tylko dla posiadaczy kart płatniczych. A nie jest żadną nowością, że w naszym kraju wciąż używają ich głównie ludzie najlepiej zarabiający. Osoby, które codzienne zakupy muszą dokładnie planować, zazwyczaj płacą gotówką. Jak będą wyglądały więc plany NBP w praktyce świetnie obrazuje poniższy filmik akcji "NamNieJest WszystkoJedno".
Wdowie groszy nie wystarczy...
Kampania NamNieJestWszystkoJedno
Przesadzone? Ubogich Polaków nie brakuje i dla nich grosz to naprawdę wciąż prawdziwe pieniądze. Koszty związane z zaokrąglaniem sum po reformie, które obciążą społeczeństwo powinny zainteresować jednak wszystkich.
Chaos i zarabianie pod ladą
Tylko część sprzedawców może sprytnie skorzystać na tym, że NBP uznał, że końcówki cen z cyframi 3 i 4 oraz 8 i 9 zaokrąglane będą do góry. Jednak i większości przedsiębiorców ten pomysł nie przypadł do gustu. Ponieważ to handlowcy, a nie bank centralny będą musieli wyłożyć środki na zmianę oprogramowania kas fiskalnych. Każdorazowo to kwota kilkuset złotych. Jeszcze więcej za zniknięcie groszówek będą musieli zapłacić właściciele kas samoobsługowych i automatów monetowych. W tym przypadku rozstanie z groszem będzie warte od kilku do nawet kilkunastu tysięcy złotych. - Trudno powiedzieć jakie będą koszty tej operacji, ponieważ NBP nie przedstawił nam ostatecznej wersji przepisów. Nie wiemy choćby, czy ceny mamy zaokrąglać w górę czy w dół - ubolewał kilka dni temu w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Tomasz Suchański, dyrektor generalny "Biedronki".
Wcześniej projekt autorstwa ekspertów NBP nie zyskał też przychylnej opinii Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. Handlowcy podkreślali w swoim krytycznym stanowisku, że taki sposób na "likwidację" groszówek może sprawić, że wiele osób zacznie uprawiać kreatywną księgowość. Choćby dlatego, że bank centralny założył, iż od 2015 roku będzie obowiązywał pięcioletni okres przejściowy, w którym de facto nie będzie trzeba księgować groszowej reszty. Klient przy kasie zapłaci okrągły rachunek, ale księgowana będzie cena niezaokrąglona. Jeśli uda się to tylko w przypadku co drugiego klienta małego osiedlowego sklepu, poza kontrolą można zarobić co najmniej kilkaset złotych miesięcznie.
Krytycy pomysłu NBP argumentują jednak, że poza tymi wszystkimi zagrożeniami oszczędności, o których mówi bank będą w rzeczywistości znikome. Przyznali to zresztą w samym NBP. - Na likwidacji jednogroszówek byłyby pewne oszczędności, ale nie da się wykluczyć, że straciliby klienci, gdyż doprowadziłoby to do wzrostu cen - można było usłyszeć w biurze prasowym NBP. Oszczędności będą jedynie "pewne", ponieważ mylą się ci, którzy sądzą, że rozstanie z groszem automatycznie pozwoli zaoszczędzić wspomniane 40 mln zł rocznie, które generuje zakup drobnych nominałów. Gdy one znikną z obiegu, konieczne będzie wypuszczenie nowych 5 i 10 groszówek, a to kosztować będzie również kilkadziesiąt milionów.
Dla kogo to wszystko?
Jak rzadko po tej samej stronie, co obywatel stoi w tej kwestii Ministerstwo Finansów, które w pomysłach podwładnych Marka Belki nie tylko dostrzega zagrożenie dla portfelów obywateli, ale także głośno mówi o kosztach, do poniesienia których NBP zmusi przedsiębiorców. W resorcie Jacka Rostowskiego obawiają się również o budżet państwa. Bo choćby wspomniane nieksięgowanie zaokrąglonych końcówek narazi państwo na wyraźne straty idące w skali kraju w miliony złotych.
Dla kogo więc to wszystko? Wiemy już, że na pożegnaniu z groszówkami niewiele zyska budżet państwa, a w NBP poświęcają temu cenny czas, który eksperci banku centralnego mogliby poświęcić kontroli stale zwiększającego się długu publicznego. Zwykli Polacy mogą tylko stracić, podobnie jak przedsiębiorcy. Oprócz NBP projekt ma zwolenników tylko wśród bankierów, którzy przyznają, że rozstanie z 1 i 2-groszówkami może nieco ułatwić im życie. Obracanie gotówką, sortowanie bilonu i transportowanie pieniędzy to niezwykle kosztowny interes. Im mniej gotówki w obrocie, tym mniej pracy i więcej naprawdę zaoszczędzonych pieniędzy mają bankierzy.
Trudno ukryć, że plany NBP są też bardzo na rękę operatorom kart płatniczych. Po szale fascynacji plastikowym pieniądzem sprzed lat, upowszechnianie kart nieco w Polsce się zatrzymało. I z pewnością wciąż na zakupy nad Wisłą wolimy chodzić z gotówką, niż z kartą. Szczególnie, gdy na koncie mamy niewiele. Tymczasem gdyby zaokrąglanie kwot rachunków i odstąpienie od najdrobniejszych nominałów doszło do skutków po myśli NBP, nawet najmniejsze zakupy kartą płatniczą po prostu stałyby się wyraźnie bardziej opłacalne. Gotówką musielibyśmy płacić kilka groszy więcej. A jak wiadomo, grosz do grosza...