Milion osób w ciągu roku. Około pięć tysięcy dziennie. W internecie, niestety, znajduję głównie newsy o liczbie odwiedzających. Ich opinii brak. Ani dzieci, ani ich rodziców, ani szkolnych opiekunów. Czyżby Centrum było tak słabe, że nie ma o czym mówić?
Od razu zaznaczę: gorąco wspierałem ideę Kopernika. Tego właśnie nam brakowało, cieszyłem się, że wreszcie powstanie jakiś obiekt typu "zabawa i nauka" dla dzieci. Niezmiernie podoba mi się projekt samego budynku, idealnie wpasowuje się w krajobraz i image nowoczesnej Polski. Teraz, po odwiedzeniu tego światłego przybytku, zastanawiam się: czy to ja jestem zblazowany, czy Kopernik po prostu słaby?
Przed pójściem do Centrum, słyszałem różne opinie. Znajomych, dzieci znajomych, rodzeństwa znajomych. Wszyscy mówili o swoich wizytach bez specjalnego zaangażowania: było fajnie, ale szału nie ma. Dzieci, w zależności od wieku, wykazywały różny poziom entuzjazmu. Najlepiej "Kopernika" przyjmowali najmłodsi, do lat siedmiu. A im starsze osoby pytałem, tym bardziej ich reakcje sceptycznie nastawiały mnie do odwiedzin.
Nie dałem się jednak zniechęcić. Po zapłaceniu za bilet, pełen zapału, zacząłem zwiedzać ogromny z pozoru obiekt. Na początek kilka doświadczeń muzycznych, trochę obiektów multimedialnych, jakieś ruchome i interaktywne ozdoby. Te ostatnie, poza "dotknij, a coś się ruszy" i funkcją dekoracyjną, są kompletnie zbędne. Wrażenie za to robi wahadło Foucault'a. Można na nie faktycznie patrzeć godzinami. Początek jednak średni, ale nic to - zagłębiam się w Centrum.
Niestety, im dalej w las, tym gorzej. Kopernik oferuje bardzo wiele obiektów "multimedialnych". To znaczy - bądź nieinteraktywnych prezentacji/filmów, bądź dotykowych ekranów.
W nich, niestety, interakcja ogranicza się do klikania kolejnych odpowiedzi. I tak, na przykład, możemy sprawdzić jakie są nasze poglądy polityczne (poprzez wybieranie odpowiednich części przemówień), czy uda nam się poderwać dziewczynę albo czy znamy mowę ciała. Wszystko poprzez oglądanie i odpowiadanie na pytania. Ekranów i rozmaitych wariantów jest bardzo dużo, ale zazwyczaj oferują 3-4 niezbyt pasjonujące kliknięcia. Na dodatek, w wielu przypadkach odpowiedzi są sztampowe i tendencyjne. Z reakcji innych zwiedzających, jak i np. nastolatków, z którymi o tym rozmawiałem, wynika, że w swojej ocenie nie jestem odosobniony.
Z ekranami wiąże się też kolejna kwestia. Zastąpiono nimi "normalne" eksponaty. To znaczy: w miejscu, gdzie można by postawić coś innego, realny obiekt doświadczeń, stoją te feralne ekrany. Zamiast dać dzieciom i młodzieży możliwość dotykania, przesuwania i empirycznego doświadczania, postawiono na komputeryzację. Wydaje mi się, choć może się mylę, że o wiele ciekawiej byłoby obserwować prawa fizyki czy chemii w "realu", niż projektować swój wymarzony tatuaż pięcioma kliknięciami. Z dużym sentymentem wspominam szwedzkie Tom Tits Experiment, którego Kopernik jest odpowiednikiem. Tam jednak można było wsiąść w samochód w przekroju i wcisnąć każdy guzik znajdujący się na desce rozdzielczej. I nie tylko zobaczyć co powoduje, ale też jak to działa.
Nasze realne obiekty tak nie oszałamiają. Pozwalają często się pobawić, są w miarę atrakcyjne, ale rzadko przekładają teoretyczne prawa fizyki na praktykę. To znaczy: troszkę za dużo zabawy, a za mało nauki. Wyjaśnienia przy obiektach są lakoniczne i nie do końca czasem wyjaśniają jak dane prawo funkcjonuje w rzeczywistości. Albo dlaczego w niej nie funkcjonuje, czego przykładem może być tu latający dywan. Miło jest na nim polatać, ale czy pytanie dziecka "Dlaczego wszyscy nie latamy?" nie nasuwa się samo?
Ostatnią już kwestią, która mnie bardzo raziła, były nieczynne eksponaty. W internecie znalazłem wypowiedź dyrektora Centrum, który twierdzi, że psuje się ok. 5 proc. obiektów, które są stale naprawiane. Wizualnie ma się wrażenie, że nie działa co najmniej 1/3 rzeczy, jeśli nie połowa. Oczywiście, jest dla mnie zrozumiałe, że wszystko ulega awariom - ale żeby już w dwa lata po otwarciu tak dużo rzeczy było zepsutych?
Za to ostatnie, zresztą, w dużej mierze odpowiedzialność ponoszą dorośli. Oni to bowiem nie pilnują swoich dzieci. Niejednokrotnie podejrzałem, jak jakaś pociecha wali i szarpie daną rzecz, a jej rodzice beztrosko się temu przyglądają. Podobną obojętność na wybryki małoletnich wykazywali pracownicy Centrum, co zdziwiło mnie o wiele bardziej niż brak reakcji rodzicieli.
Po wyjściu z Kopernika miałem mieszane uczucia. Z jednej strony - nareszcie coś mamy, coś wyjątkowego, fajnie wpasowującego się w miasto. Z drugiej - nie mogło mnie opuścić wrażenie, że multimedialny charakter jest pójściem na łatwiznę. Internetowi i jego możliwościom ciężko jest zrobić konkurencję, to po co te wszędobylskie ekrany? Czyż nie powinno właśnie być tak, że dzieci zachęca się praktycznymi doświadczeniami i stara oderwać od świata komputerów?
Całość ratują laboratoria, które są chyba najmocniejszym punktem programu. Drugie na liście jest planetarium, ale ono działa oddzielnie od części zwiedzanej. Reszta otoczki to typowe stany średnie: na zewnątrz ładnie, ale nic poza tym. Nie zauważyłem też miejsca, w którym można by usiąść, odetchnąć, zjeść. "Na Zachodzie" takie rzeczy to standard. Z drugiej strony - Kopernika można zwiedzić w dwie, trzy godziny, więc może dodatkowe udogodnienia są zbędne.
Wtórne, nudne - takie były moje odczucia po opuszczeniu budynku. Za dużo formy, która i tak nie powala, a za mało treści. Być może moje oczekiwania były wygórowane, być może rozminęły się ze stanem faktycznym. Ale myślę, że za gigantyczne pieniądze włożone w Kopernika, można było stworzyć coś lepszego. Coś na miarę wspomnianego Tom Tits w Szwecji. Może jestem zblazowany i nie potrafię docenić uroku Centrum Kopernika. A może jest ono po prostu słabsze, niż wszyscy oczekiwaliśmy?