Dyrektorka poznańskiego zoo Ewa Z. została zatrzymana i usłyszała prokuratorskie zarzuty. Chodzi m.in. o działanie na szkodę Poznania oraz nakłanianie świadka do składania fałszywych zeznań. Grozi jej nawet 10 lat więzienia.
Reklama.
Reklama.
Jak poinformowano w komunikacie na stronie Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, zatrzymania Ewy Z. dokonali poznańscy policjanci na polecenie śledczych. Decyzją prokuratora kobieta została zawieszona w pełnieniu funkcji dyrektorki zoo i otrzymała zakaz wstępu na teren ogrodu.
Dyrektorka poznańskiego ZOO zatrzymana
Postępowanie dotyczy nieprawidłowości w poznańskim zoo po otrzymaniu zawiadomienia od osoby fizycznej. Wiadomo, że przeprowadzono już czynności śledcze i zebrano materiał dowodowy, m.in. dokumenty oraz zeznania świadków.
"Ewa Z. jest podejrzana o przekroczenie uprawnień funkcjonariusza publicznego i działanie na szkodę interesu publicznego, w tym oszustwa i przywłaszczenia mienia na szkodę Miasta Poznania oraz poświadczenia nieprawdy w dokumentacji. Stawiane zarzuty obejmują również ukrywanie majątku ze szkodą dla wierzycieli. Prokurator zarzuca podejrzanej także to, że wykorzystując swoje stanowisko poleciła pracownikowi ZOO złożenie korzystnych dla niej samej fałszywych zeznań." – czytamy w komunikacie.
Prokuratura ustaliła, że kobieta pełniąc funkcję dyrektora poznańskiego zoo w latach 2016 – 2024, nadużyła swoich uprawień i doprowadziła Miasto Poznań do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w łącznej kwocie co najmniej 100 tys. zł. Było to możliwe, ponieważ kobieta potwierdziła wykonanie na rzecz zoo usług, które nigdy nie zostały w zrealizowane.
Grozi jej nawet 10 lat więzienia
Dowody wykazały również, że podejrzana w celach prywatnych korzystała z służbowego samochodu, a zakupioną przez zoo karmę, szczepionki oraz lekarstwa przeznaczała dla swoich własnych pupili. To jednak nie wszystko, bo kobieta "zlecała również zatrudnionemu w ogrodzie zoologicznym weterynarzowi przeprowadzenie zabiegów medycznych jej czterech szopów i dwóch psów". Ewa Z. miała też dwukrotnie poświadczyć nieprawdę w dokumentacji ogrodu zoologicznego.
Innym poważnym zarzutem jest składanie fałszywych zeznań, co Ewa Z. miała polecić swojemu podwładnemu. Kobieta nie przyznała się do stawianych jej zarzutów i złożyła obszerne wyjaśnienia, które – według śledczych – są sprzeczne z zebranymi dowodami.
"Prokurator zastosował wobec Ewy Z. dozór policji połączony z zakazem kontaktowania się ze świadkami, a także zawiesił w czynnościach służbowych, tj. pełnienia funkcji dyrektora ZOO i zakazał wstępu na jego teren na czas trwania postępowania." – dodano. Za zarzucane czyny grozi jej nawet 10 lat więzienia.
To zemsta? Tak twierdzi dyrektorka zoo
Jak powiedział rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, Łukasz Wawrzyniak, którego cytuje Radio Poznań, podejrzana nie przyznała się do popełnienia przestępstwa.
– Złożyła obszerne wyjaśnienia, zaprzecza zarzutom, twierdzi, że jest to zemsta byłych pracowników z nią skonfliktowanych, czyli pracowników zoo. Po przesłuchaniu prokurator zastosował wobec pani podejrzanej środki wolnościowe, to jest dozór, zawiesił ją w czynnościach służbowych – powiedział prok. Wawrzyniak.
"Jestem szykanowana"
W 2019 r. informowaliśmy w naTemat.pl, o przeszukaniu gabinetu Ewy Z., którego dokonała policja na polecenie śledczych. Odbyło się ono w ramach śledztwa w sprawie znęcania się nad zwierzętami, które prokuratura oddała pod opiekę poznańskiego zoo po zabraniu ich z nielegalnej hodowli dzikich zwierząt w Pyszącej pod Śremem, okrzykniętej "obozem koncentracyjnym dla zwierząt".
Znęcanie miało polegać na "zlecaniu i wykonywaniu zabiegów weterynaryjnych nieusprawiedliwionych ich stanem zdrowia". Chodziło o kastrację dwóch młodych tygrysów i antylopy, którego mieli dokonać weterynarze z Berlina.
Dyrektorka argumentowała wówczas, że zabiegi były konieczne. – Tygrysy zaczęły dorastać i być wobec siebie agresywne. Mogło się to skończyć pokaleczeniem, a nawet zagryzieniem. A rozdzielić ich nie mogliśmy. Agresywny był też samiec antylopy. Zagrażał młodym osobnikom – przekonywała Ewa Z. w "Gazecie Wyborczej", tłumacząc, że czuje się "szykanowana".
Ostatecznie prokuratura umorzyła postępowanie. Sprawa ciągnęła się dwa lata. – Brak jest znamion czynu zabronionego – poinformował teraz Łukasz Wawrzyniak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, cytowany przez tvn24.pl.