
Anna H. Niemczynow to bestsellerowa autorka powieści obyczajowych. Napisała "Bluszcz", "Zostań, ile chcesz", "Jej portret"... Swoimi ostatnimi książkami autorka, która słynie z szerokiego uśmiechu i pozytywnego nastawienia do życia, jednak zaskoczyła.
"Ciche cuda" i "Słowa wdzięczności" (wydawnictwo Luna) mają charakter autobiograficzny, a Ania opowiedziała o swojej nieprawdopodobnej drodze: od trudnego domu rodzinnego i ciężkiego dzieciństwa, przez anoreksję, bulimię, uzależnienie od sportu, nieudane małżeństwo i samotne macierzyństwo po wieloletnią terapię. Trafiła na oddział psychiatryczny, harowała na kilku etatach, płakała z bezsilności.
Jednak Anna H. Niemczynow wyszła z życiowego dołka. Dzisiaj, jak sama mówi, jest szczęśliwa. Ma cudowną rodzinę, jest pisarką, a na spotkaniach literackich ustawiają się do niej tłumy czytelniczek. Stała się wzorem dla wielu kobiet, które inspiruje swoją odwagą, szczerością i autentyzmem. Ale jak to zrobiła?
Autorka "Cichych cudów" szczerze mówi w rozmowie z naTemat o swojej drodze do spełnienia i wybieraniu szczęścia każdego dnia. Nie boi się opowiadać o swojej wierze, traumach i trudnych wyborach. Jej życie to historia zwykłej dziewczyny, która mimo upadków stara się żyć najpiękniej, jak umie.
Rozmowa z Anną H. Niemczynow: "Nauczyłam się wybierać siebie"
Jako młoda dziewczyna miałaś konkretny plan. Ale nie wyszło.
Tak, miałam bardzo konkretny plan: studia, praca, mąż, dzieci. Życie długo i szczęśliwie. Byłam idealistką i myślałam, że będzie właśnie tak, jak sobie wymyślę. A później przychodzi prawdziwe życie… Zderzamy się ze światem zewnętrznym i nie zawsze jest tak, jak tego pragniemy. Ja wpadłam wtedy w stany depresyjne, trafiłam do szpitala psychiatrycznego.
Rozwiodłaś się wówczas z pierwszym mężem, pracowałaś dla siebie i syna na dwa etaty, od rana do nocy. Dlaczego aż tak się posypało?
Mam dużą potrzebę kontroli, bo wychowałam się w trudnym środowisku. W dzieciństwie musiałam być ciągle w trybie czuwania. Nawet kiedy było dobrze, bo nigdy nie wiedziałam, kiedy to się zmieni.
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie zdołam utrzymać tej kontroli. Nad sobą, owszem, próbowałam, przejawiła się ona w postaci anoreksji i bulimii. Byłam w stanie zapanować nad jedzeniem, ale nie mogłam zapanować nad światem zewnętrznym. Nie wszystko zależy od nas: mamy wpływ na siebie, ale nie zawsze mamy wpływ na innych ludzi. To odkrycie mnie przygniotło i upadłam bardzo nisko. Na samo dno emocjonalne.
Tymczasem dziś siedzi przede mną uśmiechnięta od ucha do ucha kobieta. Jak Ci się to udało?
To nie jest tak, że mi się "udało" w życiu. Nam się nie udaje. Wypracowujemy sobie pewne rzeczy, przecieramy szlaki. Ja po prostu szłam konsekwentnie jedną wybraną drogą. Trzeba robić swoje i pozwolić działać Bogu, wszechświatowi czy jakkolwiek nazywamy siłę wyższą.
Ty tak zrobiłaś?
Tak i to było niesamowicie uwalniające. Okazało się, że mogę mieć wiele rzeczy, o których marzyłam i to bez ciągłej walki, zacięcia czy potrzeby kontroli. Oczywiście nie wszystko. Życie jest życiem i bywa różnie.
Jednak ja jako idealistka zawsze marzyłam o ogromnym domu i wielopokoleniowej rodzinie. Mama, tata, dzieci, babcia, dziadek, wujek, wnuki. Ale nie mam tego. Widocznie tak miało być. Mam swoją małą, aczkolwiek cudowną rodzinę. Mama, tata, dzieci i dwa psy. Jestem za nią ogromnie wdzięczna.
Czyli, tak jak pisałaś w "Cichych cudach", odpuściłaś? Powiedziałaś: niech się dzieje i idzie swoim rytmem?
Tak, bo można się wykończyć. Jednak to łatwe do powiedzenia, ale trudne do zrobienia. Byłam już po dziesiątej opublikowanej powieści i ciągle zadawałam sobie pytanie: czy to jest właściwa droga? W swoim odczuciu nie odniosłam jakiegoś spektakularnego sukcesu. Były trudności z utrzymaniem płynności finansowej. Myślałam: może plan na mnie jest inny?
Powiedziałam wtedy Bogu: dobrze, i tak będę pisać dalej, bo to lubię, ale jeśli to nie jest dobra ścieżka, to daj mi znać. Najwyżej pójdę do innej pracy, aby mieć, z czego płacić rachunki.
I wtedy napisałaś "Ciche cuda".
Tak, ta książka uruchomiła całą machinę. Nagle moje poprzednie pozycje zaczęły zyskiwać drugie życie. Nikt się nie spodziewał takiego odzewu. Sama się tego nie spodziewałam! Na Targach Książki w Krakowie ustawiła się taka kolejka, że podpisywałam książki aż do wieczora. Jest we mnie ogromna pokora, szacunek i wdzięczność dla mojego odbiorcy.
Wszystko potoczyło się tak, jak miało się potoczyć. Każda rzecz w życiu ma swój czas, więc po co się denerwować i pośpieszać? Kiedy jesteś autentyczny, robisz coś z pasją, to dzieją się cuda. Wierzę w to.
W swojej książce szczerze mówisz o dzieciństwie, molestowaniu seksualnym, rozpadzie małżeństwa, problemach psychicznych. Nie bałaś się o tym pisać?
Myślę, że w życiu każdego człowieka jest lęk. Ostatnio przeczytałam takie mądre zdanie: "jeśli się czegoś boimy, to znaczy, że za mało w nas zaufania Boga". A ja się bałam i czasami nadal się boję. Więc mam jeszcze sporo pracy nad swoim rozwojem osobistym.
Wcześniej wielokrotnie dzieliłam się już z czytelnikami swoim życiem prywatnym, ale pod przykrywką fikcji. Przed napisaniem "Cichych cudów" zadałam sobie pytanie: jeśli napiszę szczerze o swoim życiu, a komuś się to nie spodoba... to co? To nic. Najwyżej odłoży tę książkę i obsmaruje mnie w internecie. Byłam na to przygotowana.
Odważyłaś się jednak.
Pomyślałam, że jeśli pokażę, jak moje życie wyglądało kiedyś, a jak wygląda dziś, będzie to dla kogoś motywujące. Skoro wyszłam z trudnego środowiska i nie miałam nikogo, kto popchnąłby mnie do przodu, to może ktoś, kto jest teraz w tym samym miejscu, uwierzy w siebie i pomyśli: "Mi też może przydarzyć się coś lepszego!".
Ludzie odnajdują się w książkach "Ciche cuda" i "Słowa wdzięczności". Piszą: "o rety, opisałaś moje życie, uczucia, emocje". Myślę, że moje książki są tak bliskie ludziom, bo są pisane uczciwie i bez filtrów. Są autentyczne, a autentyzm jest dla mnie bardzo ważny, ponieważ w swoim życiu długo patrzyłam na fałsz.
To prawda, jesteś jedną z najbardziej autentycznych osób w przestrzeni publicznej i to do ciebie przyciąga.
Dziękuję! (Śmiech) Nawet za bardzo tego nie obserwuję. Jestem skoncentrowana na moim życiu i na tym, co we mnie wymaga uzdrowienia, więc nie mam czasu na grzebanie po innych kątach. Kiedy uświadomisz sobie, że na swoim podwórku masz dużo do zrobienia, to nie masz potrzeby porównywania się, obgadywania czy krytykowania.
W "Cichych cudach" otwarcie piszesz o Bogu, mimo że nie jest to literatura katolicka. W dzisiejszym świecie to dość odważne.
Kiedy wychodziły "Ciche cuda", z których wydaniem miałam na początku problem – właśnie z powodu treści dotyczących wiary (nie mylić z religią) – miałam do wyboru: albo zostać sobą i walczyć o tę książkę, albo ją okroić. Zdecydowałam, że muszę być sobą. Już za długo w swoim życiu ukrywałam prawdę. Zresztą niesamowity odbiór mojej książki pokazał, ile ludzi pragnie tej duchowości.
To niekoniecznie musi być Bóg katolicki, tylko ogólnie jakaś forma duchowości, prawda?
Bóg jest jeden. To my, ludzie, nadajemy Mu wiele imion. Myślę, że w dzisiejszym świecie jest mnóstwo "niezagospodarowanych" dusz, które nie wiedzą, w którą stronę iść. Kiedy byłam dzieckiem, mieliśmy z góry narzucone, że musimy chodzić do kościoła i na religię. Nikt się nad tym nie zastanawiał, szło się z tłumem. Teraz otworzyła się świadomość na różne kierunki i niektórzy mogą czuć się zagubieni. Myślą, że jeśli nic nie wybiorą, to też jakoś dadzą sobie radę. Moim zdaniem wiara w cokolwiek bardzo pomaga w życiu. Ale nie narzucam nikomu swojej wiary i nie kategoryzuję ludzi pod względem tego, w co wierzą.
Nie można dziś głośno mówić o wierze?
Nie można i... można. Można, ale trzeba mieć odwagę i bronić swojego zdania. Duchowość, która była na początku wadą w "Cichych cudach", finalnie stała się ich zaletą. Okazało się, że ludzie myślą, szukają i rozważają podobnie jak ja.
Wyszłaś z życiowego dołka, jesteś pisarką, masz szczęśliwą rodzinę. Przed przeczytaniem "Cichych cudów" ktoś może zapytać, jak to właściwie zrobiłaś.
Najważniejsze jest stanięcie w prawdzie i konsekwentne podążanie swoją drogą. Świadome wyznaczanie granic.
W prawdzie?
Przez wiele lat wypierałam traumatyczne zdarzenia i wybielałam ludzi, którzy mnie skrzywdzili. Kolorowałam ich swoimi farbkami. Ale pod spodem było szaro, aż wreszcie kolory w końcu zaczęły blaknąć. W pewnym momencie musiałam siebie zapytać: kim jestem i co przeżyłam? Stanęłam w prawdzie. Opadła kurtyna. Dopiero wtedy mogłam zacząć szukać w sobie siły i budować się na nowo. Pomalutku szłam ku dobremu.
Twoja droga do prawdy zaczęła się po rozwodzie?
To było później, minęły już lata od rozpadu pierwszego małżeństwa. Wyszłam za mąż po raz drugi, myślałam, że wszystko jest w porządku i wszystko sobie poukładałam. Ale tak naprawdę ciągnęłam za sobą przeszłość. Ciągle patrzyłam na świat oczami tamtej poranionej osoby, nie było we mnie zaufania.
Zaczęłam myśleć o swoim życiu. Niektóre rzeczy, owszem, zawaliłam, ale nie tę jedną: nie byłam winna molestowaniu seksualnemu, którego doświadczyłam w dzieciństwie. To nie moja wina, a ciągle się o to obwiniałam. Zadałam sobie pytanie, dlaczego się tego wstydzę? Ten wstyd był toksyczny. To nie ja powinnam się wstydzić.
Wmówiono mi, że nic się nie stało, ale przecież ja wiem, że się stało. Gdyby nic się nie wydarzyło, nie dźwigałabym tego bagażu na plecach przez ponad trzydzieści lat. Dlaczego chciałam wierzyć w to, że nic się nie stało? Przecież stało się.
Stanęłam w prawdzie. To było najtrudniejsze. Napiszę o tym procesie w drugiej części "Cichych cudów", które, mam nadzieję, ukażą się w październiku tego roku.
Akceptujemy ciężkie wydarzenia z przeszłości. I co dalej?
Cały czas jestem w procesie terapii. Powiedzenie, że potrzebuje się pomocy, to ogromna siła. Często się wstydzimy, ale to pierwszy, ważny krok.
A później warto starać się przebaczyć. Ci, którzy nas zranili, często nie mają świadomości zła, jakie nam wyrządzili. Skoro ich to nie obchodzi, to dlaczego ja mam to współodczuwać? Czasem musisz postawić granicę, bo pokój za wszelką cenę wcale nie jest pokojem.
Kiedy powiesz ludziom, jaką krzywdę ci wyrządzili, może się zdarzyć, że popatrzą na ciebie jak na kosmitkę i kogoś niespełna rozumu. Ale masz wybór. Chcesz nadal żyć w fałszu, ale w zgodzie z toksycznymi ludźmi? Czy może wybierasz prawdę i akceptujesz fakt, że niektórzy od ciebie odejdą?
Wiemy, co wybrałaś.
Nauczyłam się wybierać siebie. Przez wiele lat dbałam o pozory. Chciałam, żeby ludzie czuli się w moim towarzystwie jak najlepiej i często rezygnowałam z siebie. Ale oni i tak czuli się źle, i tak mnie mieszali z błotem. Doszłam do wniosku, że nie chce mi się ich już zadowalać. Postanowiłam zastanowić się, co zrobić, żeby to mi było ze sobą lepiej.
Znalazłam odwagę i powiedziałam moim oprawcom, co leżało mi na sercu. Mnóstwo osób tego nie robi, bo normy społeczne, zasady, religia… Bo przecież nie powiemy prawdy swojej mamie, swojemu ojcu, swojemu bratu, siostrze, cioci, babci i tak dalej. Bo po co coś rozdrapywać?
Ale jeśli wciąż masz w sobie ten bunt, gniew, ból, to na sto procent przywalisz nim w niewinne osoby: męża, dzieci, przyjaciół. Destrukcyjne uczucia muszą się gdzieś wylać. Na dłuższą metę nie jesteśmy w stanie ich w sobie pogrzebać.
I co wtedy?
Potem to my się stajemy katami.
Czy ja chcę być katem? Czy chcę na swoje dzieci przenosić tę matrycę zła? W którymś momencie trzeba ją przerwać, jeśli pragniemy lepszego życia. Piszę o tym w "Cichych Cudach". W "Słowach wdzięczności" dzielę się swoimi sposobami na życie z uśmiechem.
I jak się czułaś po odcięciu tego, co złe?
Jak dobrze mi jest teraz ze sobą! Życzyłabym każdemu człowiekowi, żeby uznał swoją przeszłość i zapłakał nad sobą. Kiedy całe życie wmawiasz sobie, że nic się nie stało, to nawet nie możesz zapłakać. Nie dajesz sobie do tego prawa.
Twoje słowa są naprawdę niesamowicie inspirujące, podobnie jak "Ciche cuda" i "Słowa wdzięczności".
To bardzo miłe! Może ktoś się mną zainspiruje, ale warto pamiętać, że nawet jeśli wykorzysta wszystkie moje rady, to w jego życiu mogą one zwyczajnie nie zadziałać. Każdy ma swoją drogę.
Ale jak ją znaleźć?
Szukać, szukać, szukać. Zawsze marzyłam o pisaniu i śpiewaniu, chciałam iść w stronę artystyczną. Ale tak się ułożyło, że skończyłam szkołę muzyczną, studia politologiczne i na Wydziale Prawa i Administracji, potem pedagogikę. Miałam przygodę z hotelarstwem i turystyką. Potem wykonywałam tak wiele prac: byłam trenerem fitness, sprzedawcą, urzędnikiem państwowym... Tak długo szukałam! Nie bałam się zmian. Jakbym miała coś radzić na podstawie własnych doświadczeń, to nie bójmy się sięgać po chleb z różnych pieców. Żyjmy z odwagą!
W "Cichych cudach" opisujesz też, że bardzo pomogli ci ludzie.
Gdyby nie ludzie, byłoby mi trudno. Po rozwodzie byłam sama z moim synem, dostałam od otoczenia dużo pomocy. Zawsze spadałam na cztery łapy jak kot. Musiałam robić swoje i nie mogłam za bardzo się nad sobą nie rozczulać. Nie było na to czasu. Byłam odpowiedzialna za dziecko.
Wspomniałaś o rozczulaniu. Czasami chcemy się tak "ojojać".
Tak. Dajmy sobie czas, żeby się "ojojać”, popłakać, przytulić. Jest czas na wszystko w życiu kobiety: na płacz, smutek, radość, ale problem zaczyna się wtedy, kiedy za długo tkwisz w pewnym stanie. Za długo się "jojasz". Umiejętność zachowania równowagi we wszystkim jest kluczowa. A nie zachowasz równowagi, jeśli codziennie i przynajmniej na parę chwil nie wyłączysz się dla siebie i nie zadasz sobie pytania: "jak ja w ogóle chcę przeżyć to DZIŚ?".
A załóżmy, że przyszłaby do Ciebie matka piątki dzieci i zapytała: "jak ja mam to zrobić, przecież nie wiem, w co ręce włożyć?".
Powiedziałabym jej: musisz zadbać o siebie, bo masz piątkę dzieci. Jesteś za nie odpowiedzialna, więc przede wszystkim ty musisz o siebie zadbać. Znaleźć ten czas dla siebie.
Często marnujemy czas na rzeczy kompletnie zbędne. Mówimy, że nie mamy czasu, a potem scrollujemy godzinami social media. Myślimy, że przy tym odpoczywamy, ale to nieprawda. Bombardujemy się idealnymi sylwetkami, idealnymi światami i idealnymi wakacjami, które często nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
Kiedy wstajesz rano, żeby zrobić śniadanie dla dzieci, może zaangażuj je do pomocy? A ty w tym czasie znajdź 10 minut na przeczytanie kilku stron we wzmacniającej książce lub na pozytywne afirmacje. Musisz przede wszystkim podjąć decyzję: "znajdę czas dla siebie, bo chciałabym pochylić się nad sobą". Nawet jak jedziesz autobusem, przymknij oczy i chwilę pomyśl. Kiedy wracasz z zakupami, wystaw twarz ku niebu. Osadź się w sobie.
Mam wrażenie, że to rewolucyjne dla polskich kobiet, które zostały nauczone, że mają być cały czas dla innych, na każde zawołanie.
W Biblii, którą czytam i wcale się tego nie wstydzę, jest taki fragment: "Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?".
Choćbyś zdobyła wszystkie serca świata, a swoją duszę miała zagubioną, niezadbaną i zarośniętą chwastami, to nie będziesz szczęśliwa. Jeśli najpierw zadbasz o ogród swojego serca – coś wypielisz, zasadzisz, podlejesz – to zadbasz też o innych.
Nie chciałabym jednak lansować filozofii egoizmu, która dość często przeradza się w hedonizm. Lubię myśleć o sobie, że cały czas jestem w służbie miłości człowiekowi. Miłość to jest dawanie, ale trzeba mieć skąd brać. Dajesz, dajesz i dajesz, ale też pozwalasz sobie na czas i przestrzeń, żeby siebie napełnić.
Czyli?
Żeby być wartością dla drugiego człowieka, musisz siebie nakarmić, na przykład mądrą lekturą, ciszą, modlitwą. Ja często wtedy uciekam. Kiedyś się bałam, że jeśli nie wstawię postu, to padną mi zasięgi. Drapałam już po twardym, żeby coś z siebie dać, mimo że nie miałam już w sobie żadnych zasobów. Zasięgi i tak padały, bo ludzie zawsze wyczują fałsz.
Teraz już umiem się już wyciszyć, wyłączyć z social mediów. I nic się nie dzieje! Zauważ, że kiedy ktoś nagle przestaje się odzywać na Facebooku czy Instagramie, dostaje wysyp pytań: "co się stało?". Potem pisze post: "przepraszam, ale mnie nie było, bo… – i tu następuje litania tłumaczeń.
Ale za co przepraszasz? Za to, że masz swoje życie, chcesz wyjść w dresach z psem na spacer i pogłaskać kota? Ja nie przepraszam, że chcę poczytać książkę. To czas dla mnie. Potem wyjdę do człowieka z miłością, z otwartymi ramionami, z otwartym sercem.
Czyli biorąc na siebie za dużo, krzywdzimy siebie i innych?
Tak. Największe cierpienie, jakie sobie fundujemy, to zapętlenie się w czasie i branie na siebie za dużo rzeczy. W takich sytuacjach, kiedy dzwoni telefon, czujemy agresję i mamy ochotę rzucić nim o ścianę. Sami sobie to robimy, bo nie umiemy wyznaczać granic.
Też się tego ciągle uczę. Wydaje się, że nie da się nauczyć tego raz na zawsze. To jak każda inna praca. Jeśli chcesz się nauczyć języka obcego, najważniejsza jest regularność. Tak samo jest zresztą z dobrym myśleniem o sobie, świecie i bliskich. Jeśli chcesz mieć dobrą rodzinę, musisz o nią dbać, a nie tylko narzekać. Pochwal męża, pochwal dzieci. Jeśli czegoś bardzo pragnę, to muszę o to zadbać. Jeżeli marzę o uśmiechu na mojej twarzy, to muszę się zastanowić, co zrobić, żeby było go więcej.
Jesteś dziś szczęśliwa?
Tak, jestem szczęśliwa. Jestem poszukiwaczką szczęścia, codziennie wyszukuję powodów do radości. Najpiękniejsze dni to dla mnie te, w których z pozoru nic się nie dzieje. Wstaję, zawożę córkę do szkoły, pracuję, gotuję obiad, wychodzę z psem na spacer, dzwonię do przyjaciółki, rozmawiam z synem. Kiedy doceniasz ciche cuda codzienności, to budujesz szczęście. Nigdy się nie zadowolisz wielkimi rzeczami, jeśli nie potrafisz cieszyć się tymi małymi.
Czasem wybieram się na wakacje na wycieczki zorganizowane i to, co mnie przeraża to ludzie, którzy zachowują się, jakby byli na nich za karę.To po co jedziesz? Żeby sobie zrobić zdjęcie na Instagram? Mało jest w nas radości. Próbuję przemycać takie "lekcje szczęścia" w moich książkach.
Dużo mówi się o wdzięczności i uważności, ale mam wrażenie, że wielu z nas nie wie, jak się do tego zabrać.
Nie będziesz szczęśliwa, jadąc – tutaj oczywiście wyolbrzymiam – limuzyną, jeśli nie masz poukładane w sercu. A jeśli czujesz spokój, będziesz szczęśliwa nawet na rowerze. Znowu: twój wybór. Czy chcesz, żeby wszyscy myśleli, że jesteś szczęśliwa, mimo że w sercu płaczesz, czy wybierasz siebie autentyczną i szczęśliwą bez względu na to, co myślą inni?
Ja wstaję rano i wybieram szczęście. Jak jest mi smutno, to popłaczę, ale wieczorem znów wybiorę szczęście.
Gdybyś cofnęła się w czasie i spotkała siebie sprzed lat: zestresowaną samotną matkę pracującą od rana do wieczora, to co byś jej powiedziała?
To, co mówię kobietom, które do mnie piszą: zobacz w ilu sytuacjach sobie poradziłaś. Teraz też sobie poradzisz, to cię nie zmiecie z powierzchni ziemi. Spokojnie, konsekwentnie, z wiarą w siebie idź do przodu. Nie oczekuj, że będzie tak, jak chcesz, zmniejsz oczekiwania. Zaufaj i pozwól się prowadzić.
Zawsze mówię: pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, ale efekty zostaw Bogu. Cały czas staram się – chociaż jest to bardzo trudne – nie przywiązywać się do wyniku. Napiszesz książkę, tobie się wydaje, że jest świetna, a ona się nie przyjmie.
Tak było w moim życiu wielokrotnie. Napisałam już kilkanaście książek, jedna się przyjęła, druga nie. Gdybym miała uzależniać swoje poczucie własnej wartości tylko od tego, to pewnie bym gdzieś zginęła po drodze i nie byłabym dziś pisarką.
Jestem perfekcjonistką, a to też nie zawsze pomaga w życiu. Ale też popycha do przodu, bo przekraczam swoje granice i chcę być lepsza, niż byłam wczoraj. Ale potrafię też już odpuszczać. Byle się za bardzo nie nakręcać. Jak się nakręcisz, to się przekręcisz (śmiech).
Nakręcamy się też na to, żeby mieć idealne ciało. W "Cichych cudach" piszesz o zaburzeniach odżywania, uzależnieniu od sportu. Akceptujesz dziś siebie?
Tak, dziś już akceptuję siebie. Kult ciała niekiedy mnie przeraża. Pracowałam prawie 20 lat jako trener fitness, zaczynałam jako 14-latka, ćwiczyłam z wieloma kobietami i widziałam to na własne oczy. Zamiast doceniać to, że ogóle mamy nogi i ręce, skupiamy się na tym, że mamy cellulit, nie takie włosy, oczy, usta.
Wszystko byśmy chciały poprawić i naprawić. Nie będę hipokrytką, ja też korzystam z medycyny estetycznej. Wszystko jest dla ludzi, ale nie zatrzymamy procesu starzenia i zmian hormonalnych. Na niektóre rzeczy nie mamy wpływu i niestety same siebie niepotrzebnie krytykujemy. Zadałam sobie kiedyś pytanie: jak ja siebie traktuję?
I jaka była odpowiedź?
Zszokowała mnie. Ile bym nie ćwiczyła, to wciąż byłam za gruba.
A ciało to jest tylko ciało. Trzeba dbać też o duszę, o całokształt. Możemy mieć kaloryfer, jędrne pośladki, zrobione włosy, rzęsy, usta, ale jak nie mamy pokoju w sercu, to co nam po tej urodzie? Wiesz, jaki jest najpiękniejszy człowiek? Taki, który ma błysk w oku.
Ty taki masz.
Dziękuję! Ty też! Wtedy ciągnie cię do takiej osoby, chociaż nie wiesz nawet dlaczego.
Ale czasami bywają sytuacje, że ktoś ze mną nie wytrzymuje. Drażnię go, bo "jak można być tak pozytywnym?". Bywa, że ktoś próbuje wbić we mnie szpilę, lecz nic nią nie wskóra, kiedy ja czuję się dobrze ze sobą. Bo jakie ma wtedy znaczenie, że ktoś mi powie, na przykład, że mam krzywe nogi? Ja wiem, jakie mam nogi! Świetne, przyniosły mnie tutaj (śmiech).
Jesteś teraz, jak to powiedziałaś, pozytywną osobą, ale ktoś powie: ale to przecież trwało latami, to takie ciężkie! Tyle pracy…
Ludzie chcą mieć wszystko od razu. Zawsze powtarzam, że pośpiech jest wskazany jedynie przy łapaniu much (śmiech). Skoncentruj się tylko na dzisiaj, bo nie wiesz, co będzie jutro. Ja biorę moje "Słowa Wdzięczności" i skupiam się na jednym dniu. Po kolei.
I do przodu.
Najlepsza ucieczka to ucieczka do przodu, a nie w przeszłość. To już było. Nie mam już na to wpływu. Mogę tylko wyciągnąć wnioski, przepłakać, pogodzić się, wybaczyć i iść dalej. Jesteś strzeżony i jesteś cudem.
"Słowa wdzięczności" Anny H. Niemczynow można kupić na Słowa wdzięczności - Niemczynow Anna H. | Książka w Empik