Skoda Fabia jest jednym z popularniejszych miejskich aut jeżdżących po polskich drogach. Jest ekonomiczna w eksploatacji, w miarę pakowna, a po ostatnim liftingu całkiem fajnie wygląda. Nic dziwnego, że upodobali ją sobie kierowcy aplikacji transportowych, co mocno wpłynęło na cały wizerunek i odbiór tego auta. Co zrobić, żeby Fabia nie kojarzyła się z "taksą", a nawet wywoływała ciary zachwytu? Skoda ma w tej sprawie sporo do zaoferowania.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ostatnio w moje ręce wpadła Skoda Fabia Monte Carlo, można powiedzieć, że następczyni jednego z lepszych hot hatchy, jakim jeździłem – Fabii RS. Nowa, czwarta generacja tego modelu zadebiutowała w 2021 roku i do tej pory nie straciła na świeżości.
Jak patrzymy na nią z przodu, to od razu rzucają się w oczy jej charakterystyczne Bi-LED-owe lampy Skody oraz duży, czarny, gładki grill. Zresztą czarnych wstawek w wersji Monte Carlo jest mnóstwo: mamy jeszcze obudowy lusterek bocznych, listwy zderzaka oraz progowe i czarny dyfuzor.
Z tyłu też się sporo zmieniło w stylistyce, oczywiście na plus. Fabia "pożyczyła" podłużne klosze reflektorów od Octavii, przez co nabrała charakteru, a na środku klapy bagażnika, jak w innych nowych lub poliftowych modelach pojawił się duży napis Skoda. Teraz to naprawdę ładnie prezentujący się kuperek – no oceńcie sami.
Z innych wyróżników, to Monte Carlo ma charakterystyczne oznaczenia umieszczone na nadkolach, w standardzie jeździ na 16-calowych felgach oraz ma przyciemniane szyby boczne i pokrywy bagażnika.
To już nie jest tylko "taksa"
Ale największe zmiany w tym modelu widać w środku, co naprawdę sprawia, że zwykła Fabia przestaje być nudziarą. Zerknijcie sami: mamy czerwoną wstawkę, która ciągnie się przez całą deskę rozdzielczą, ciekawie nachodząc na wloty powietrza oraz czerwone wstawki na drzwiach i konsoli centralnej.
Dodatkowo część tego dekoru na odcinku przed pasażerem jest podświetlana na czerwono – ciekawy bajer. Do tego fotele sportowe, dekor karbonowy, czarna podsufitka i kierownica ze znaczkiem Monte Carlo na dole.
Podobnie jak w innych Fabiach kierowca do dyspozycji ma także całkiem sprawnie działający infotainment wyświetlany na przeszło 9-calowym ekranie dotykowym oraz virtual cockpit – w testowanym przeze mnie modelu zamiast tego drugiego rozwiązania miałem fajne, analogowe zegary w biało-czerwonej kolorystyce podkreślającej sportowy charakter auta.
To, czego mi zabrakło, to na przykład podłokietnik (nie jest w standardzie, można go dokupić) – jego brak doskwierał zwłaszcza podczas dłuższych podróży. No i jak na Skodę, to w tym aucie kulało to "simply clever".
Na przykład brakowało mi dosłownie kawałka materiału w kieszeniach drzwi bocznych, bo nie można było w nie nic wsadzić, żeby nie latało i nie hałasowało cały czas podczas jazdy.
No i musicie pamiętać, że jeśli podróżujecie z przodu na przykład ze swoją drugą połówką, to na tylnej kanapie raczej nikt nie usiądzie. No może dzieci w fotelikach lub psy, bo przy optymalnym ustawieniu przednich foteli z tyłu nie ma za dużo miejsca na nogi.
Jak jeździ? To już inna bajka
Ale designerski i sportowy wygląd to jedno. Drugim czynnikiem, który sprawia, że Fabia Monte Carlo wywołuje naprawdę szczery uśmiech podczas jazdy, to jej czterocylindrowy silnik 1.5 o mocy 150 KM z niezwykle inteligentnym turbodoładowaniem i wtryskiem bezpośrednim działającym z 7-stopniowym, dwusprzęgłowym automatem DSG oraz sportowe zawieszenie (to ostatnie jest dostępne w opcji).
To sprawia, że ten lekki samochodzik segmentu B świetnie klei się do drogi, jest bardzo zwrotny i piekielnie szybki. Podróż tym autem daje naprawdę ogromną frajdę. Zrobiłem nim kilkaset kilometrów i powiem szczerze, że nie chciało mi się z niego wysiadać.
Czy to jazda przez miasto, czy autostradą – wszędzie zaskakiwały mnie możliwości tego silnika oraz współpraca ze skrzynią biegów. Pedał gazu był tak wrażliwy, że jego lekkie naciśnięcie powodowało naprawdę przyjemny pomruk jednostki napędowej i błyskawiczne przyspieszenie.
Jedno co było irytujące, to system start-stop. Potrafił się załączyć nawet przy sekundowym wyhamowaniu do zera przed pojazdem, który zatrzymał się i zaraz ruszał – przy dodaniu gazu samochód łapał zawiechę i nie wiedział, co dalej. Dlatego pierwsze, co robiłem po uruchomieniu silnika, to wyłączałem ten układ.
Cena? Kolejne zaskoczenie
Otóż w podstawie Skodę Monte Carlo z silnikiem 1.0 MPI można mieć już za 85 tysięcy złotych. Za tę mocniejszą wersję (1.5 TSI) należy zapłacić prawie 104 tysiące złotych, co nie jest tak wygórowaną kwotą jak za tak designerskie i zwinne autko.
Jeśli chcemy je dopakować różnymi systemami, wrzucić tam nawigację, adaptacyjny tempomat i inne bajery, to musimy się liczyć z dopłatą jakichś 10 tysięcy złotych, co i tak tragedią nie jest.