"Warszawa 1935" jedną wielką "ściemą" i reklamą firmy Prudential? Blogerka: "Dałam się nabić w butelkę"
Michał Wąsowski
20 marca 2013, 15:34·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 marca 2013, 15:34
Zapowiadana od dawna animacja "Warszawa 1935", którą można oglądać w kinach od 15 marca, jest wielkim wydarzeniem, na które czekało mnóstwo ludzi. Niestety, już pojawiły się głosy oskarżające twórców o uczynienie z dokumentu 20-minutowej reklamy towarzystwa ubezpieczeniowego Prudential, które zresztą jest głównym mecenasem filmu. Czyżby widzowie zostali nabici w butelkę?
Reklama.
Na blogu "Las kultury" pojawiła się recenzja filmu "Warszawa 1935". Autorka nie szczędzi gorzkich słów krytyki pod adresem twórców, ewidentnie widać, że animowany dokument jej się nie spodobał. To jednak nie jest najważniejsze – wszak oczekiwania każdy miał wobec produkcji inne i także gust wszyscy mamy różny.
Tym, co uderza po oczach we wpisie na "Lesie kulturalnym", jest oskarżenie twórców o uczynienie z "Warszawy 1935" jednej, wielkiej reklamy Prudentiala.
Dalej blogerka stwierdza, że jej obawy dotyczące budynku Prudentiala okazały się słuszne – bo na koniec filmu okazuje się, iż firma ubezpieczeniowa jest "głównym mecenasem" produkcji. Autorka przyznaje, że "poczuła się, jak by jej ktoś zrobił brzydki kawał".
Dodatkowo, blogerka wykazuje, że taka filmowa reklama wpisuje się w ogólną strategię marketingową marki, której hasłem jest "Historia pisana na nowo" – co widać poniżej.
Autorka wpisu podkreśla, że dzisiaj już nie widać, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna reklama, a ona sama czuje się nabita w butelkę. Ale czy naprawdę twórcy głośno zapowiadanej "Warszawy 1935" uczynili ze swojego filmu 20-minutową produkcję ubezpieczyciela?
Prudential przed wojną
Trudno się dziwić, że to budynek Prudential był wyeksponowany w produkcji. Wszak – jak blogerka sama zaznaczyła – był to najnowocześniejszy i największy budynek w Warszawie w tamtym okresie i jeden z najwyższych w Europie.
Samo pytanie, dlaczego w filmie nie pokazano okolic Mokotowa czy Powiśla, jest absurdalne – bo jeśli przygotowanie animacji o Śródmieściu i okolicach zajęło firmie Newborn 4 lata, to pewnie całą Warszawę moglibyśmy zobaczyć najwcześniej za 15 lat. Twórcy zresztą w wywiadzie widocznym obok jasno zapowiadali: – Skupiamy się na okolicach Śródmieścia.
Jeden z producentów filmu, Ernest Rogalski, podkreśla: – Od 2 lat komunikowaliśmy, że skupimy się na Śródmieściu Północnym – mówi mi Rogalski. I przypomina, że budynku takiego jak Prudential po prostu nie da się pominąć, ba, wręcz przeciwnie - musi on zostać wyeksponowany ze względu na swoją wielkość i znaczenie. – Z początku mieliśmy pokazać tylko Marszałkowską, a film pierwotnie miał trwać pięć minut – zaznacza Rogalski.
Dopiero kiedy pojawiło się dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który na "Warszawę 1935" wyłożył 500 tysięcy złotych, twórcy postanowili zwiększyć skalę swojej produkcji. W styczniu 2012 te pół miliona złotych było w stanie sfinansować 36 proc. kosztów produkcji. Ale już wtedy producenci podkreślali, że "każdy miesiąc to generowanie kolejnych kosztów", które Newborn musi finansować samo.
Kto ile dał?
Dofinansowanie z PISF pozwoliło jednak zwiększyć skalę produkcji – o kolejne detale i regiony, rozszerzyć projekt o kolejne ulice, tak, by nie ograniczało się to do Marszałkowskiej. I tak powstała 20-minutowa wersja "Warszawy 1935".
Ile w tych 20-minutach jest niewidzialnej ręki Prudentialu? Jak się dowiedzieliśmy od autorów – praktycznie zero. Firma bowiem zgłosiła się, jak wyjaśnił nam Ernest Rogalski, do twórców pod koniec 2012 roku. Wtedy też zaczęły się rozmowy. Ale umowę podpisano dopiero w styczniu 2013. – Wkład Prudentialu i Lotto umożliwił nam przyspieszenie tego ostatecznego renderowania – wyjaśnia Ernest Rogalski. Gdyby nie pomoc tych dwóch firm, Newborn mogłoby mieć kilka miesięcy poślizgu ze sfinalizowaniem produkcji.
Najważniejsze jest jednak, że umowa między Newborn i Prudentialem została zawarta w styczniu 2013. Oznacza to bowiem, że niezależnie od tego, ile pieniędzy firma ubezpieczeniowa przeznaczyła na "Warszawę 1935", to praktycznie nie miała możliwości wpłynięcia na samą treść filmu. Proces
produkcji animacji na to nie pozwala – można wręcz powiedzieć, że w styczniu 2013 te 20 minut filmu musiało być już "zamknięte" i na pewno nie było możliwe, by nagle wsadzić do środka jakieś dodatkowe ujęcia Prudentialu.
Blogerkę poniosły emocje
Nie należy się też dziwić, że sam Prudential chciał wziąć udział w produkcji i promocji filmu. Firma ta wraca w tym roku na polski rynek i jej marketingowcy musieliby być naprawdę ślepi, głusi i głupi, by taką okazję odpuścić. Ba, wsparcie firmy, której budynek jest tak istotny z punktu widzenia filmu, wydaje się być w tej sytuacji wręcz naturalne. Szczególnie, jeśli firma ta właśnie wznawia w naszym kraju działalność. I przedstawiciele Prudentialu przyznawali to wprost: – Jak tylko usłyszeliśmy o pomyśle przeniesienia Warszawy dwudziestolecia międzywojennego na ekrany kinowe, niezwłocznie skontaktowaliśmy się z pomysłodawcami projektu – mówił Wojciech Pronobis, szef marketingu Prudentialu, na jednej z konferencji prasowych poświęconych "Warszawie 1935".
Pod żadnym pozorem nie oznacza to jednak, że "Warszawa 1935" jest reklamą. Ewidentnie więc oskarżenia rzucane przez "Las kultury" – a niestety, już krążące po portalach społecznościowych – są po prostu wyssane z palca.
Pierwszy sygnał ostrzegawczy odebrałam w trakcie filmu. Uznałam, że to przypadek, ale gdy pojawił się po raz drugi i trzeci, zaczęłam być podejrzliwa. Ponieważ nie wiedzieć czemu – tak mi się przynajmniej wydawało – osią filmu był budynek Prudential (nomen omen mój ulubiony budynek w Warszawie), górujący nad stolicą (w tamtych czasach), nowoczesny (jak na tamte czasy), monumentalny (teraz monumentalnie zrujnowany). Nie wiedzieć czemu, kamera pokazywała jedynie Warszawę w jego okolicach. Nie było Pragi, Starówki, Powiśla, Mokotowa – czemu tylko Śródmieście? CZYTAJ WIĘCEJ
Las kultury
Uświadomiłam sobie, że cały ten film i pozytywny szum wokół niego są tylko fasadą kryjącą smutną prawdę, że oto obejrzałam właśnie 2o-minutową reklamę wchodzącej do Polski w tym roku firmy ubezpieczeniowej – i jeszcze im za to zapłaciłam! Chyba nigdy żadna reklama mnie tak nie wkurzyła.
Chcę zobaczyć film "Warszawa 1935", tylko po prostu na razie nie mogę. Nie potrafię. Tak jak od pewnego czasu świadomie omijam liczne serwisy i facebookowe profile, prezentujące zdjęcia z przepastnych archiwów NAC-u i innych źródeł, pokazujące, jak piękna była Warszawa, ta sama, którą wybrano niedawno najbrzydszym miastem Europy. Po prostu mnie to boli, kiedy widzę, co mieliśmy, a straciliśmy. CZYTAJ WIĘCEJ