W 2014 roku Szkoci najprawdopodobniej zagłosują w referendum ws. odłączenia się od Wielkiej Brytanii. Trudno dziś powiedzieć, jakiego wyboru dokonają. Jedno jednak jest pewne – nie są jedynymi, których kusi idea wyrwania się spod wpływów Londynu. Niepodległościowe ambicje zaczynają kiełkować też w Walii. Czy mogą zapuścić tam korzenie?
Dla większości ludzi kryzys ekonomiczny oznacza gorsze czasy. Dla niektórych staje się prawdziwym koszmarem. Ale są też i grupy, które potrafią na nim skorzystać. Jedna z nich to nacjonalistyczni politycy. I nie trzeba wcale cofać się do Niemiec lat 30., by znaleźć konkretne przykłady.
Niepodległość Szkocji była marzeniem Alexa Salmonda od dawna. W 2007 roku udało mu się doprowadzić Szkocką Partię Narodową do zdecydowanego zwycięstwa w lokalnych wyborach parlamentarnych. Rok później europejska gospodarka zaczęła pikować. Salmond od tego czasu stopniowo i bardzo umiejętnie zrzuca winę za taki stan rzeczy na rząd centralny w Londynie. Przekonuje przy tym rodaków, że najlepszym sposobem na wyjście z dołka będzie odłączenie się od niewydajnej Wielkiej Brytanii. W rękawie ma dodatkowy atut – blisko szkockiego wybrzeża odkryto pokaźne złoża ropy i gazu. Dzięki nim, zapewnia, niezależna Szkocja stanie się jednym z najbogatszych krajów świata.
Szkoci zdawali się zapomnieć o niepodległościowych snach dawno temu. Salmond udowadnia, że wcale tak nie jest. Obecnie około jednej trzeciej mieszkańców Szkocji mocno popiera pomysł secesji. A liczba ta szybko rośnie. W 2011 roku była o 9 procent wyższa niż jeszcze dwanaście miesięcy wcześniej. Wszystko więc może się zdarzyć.
Walka o znaczenie
Swojego Salmonda ma również i Walia – tyle, że w spódnicy. Leanne Wood cieszy się opinią twardej, bezkompromisowej wojowniczki. Nie przebiera w słowach: rządzącą w
Westminsterze koalicję nazywa „przeżartym rywalizacją, imperialno-militarystycznym, ignorującym zmiany klimatyczne i rozprywatyzowanym rządem”. Jak na młodą, zaledwie czterdziestoletnią polityk zaszła już wysoko – w marcu może stanąć na czele Plaid Cymru, najważniejszej partii nacjonalistycznej w Walii i trzeciej sile w walijskim Zgromadzeniu Narodowym. Jeśli jej się to uda, zacznie realizować swoje ambitne plany.
- W ciągu 12 miesięcy chcę zobaczyć mapę drogową dla naszej niepodległości. Potem dwa kolejne zwycięstwa Plaid Cymru powinny wystarczyć, byśmy przeprowadzili referendum w tej sprawie w 2020 roku – powiedziała „Guardianowi”.
Skąd w ogóle pomysł, by Walia miała stać się niezależna? Czy nie wystarczy, że ma szeroką autonomię w sprawach wewnętrznych, a nawet czterech europosłów?
Według Wood to za mało, zwłaszcza w obliczu ewentualnej secesji Szkocji. Do 1997 roku wszystkie części składowe Wielkiej Brytanii – Anglia, Irlandia Północna, Szkocja i Walia – były całkowicie kontrolowane przez rząd centralny w Londynie. Wtedy jednak ówczesny premier Tony Blair zaproponował, by każdy z obszarów, z wyjątkiem Anglii, powołał swój własny parlament, który przejmie część obowiązków administracyjnych. Dwa lata później Walijczycy sformowali swoje pierwsze Zgromadzenie Narodowe. Parlamentowi w Londynie pozostało zarządzanie Anglią i m.in. prawodawstwem oraz polityką zagraniczną i obronną całego Zjednoczonego Królestwa.
W tym właśnie leży, zdaniem Woods, problem. Autonomiczny parlament to przydatny organ, ale większość naprawdę ważnych decyzji ciągle zapada w Westminsterze. A ten jest bardzo mocno zdominowany przez Anglików. Jeśli Szkoci odłączą się od Zjednoczonego Królestwa, angielskie wpływy staną się jeszcze większe, a Walia i Irlandia Północna nie będą już miały nic do powiedzenia.
Podobną opinię ma zresztą główna rywalka Woods w wyścigu o przywództwo w Plaid Cymru, Elin Jones. - Jeśli Szkocja stanie się niepodległym państwem, Wielka Brytania przestanie istnieć – stwierdziła.
Walijski dylemat
Pomysł utworzenia odrębnego państwa nie jest wśród Walijczyków tak popularny jak w oczach Szkotów – popiera go zaledwie około 10% społeczeństwa. Ale faktem jest, że do Plaid Cymru zapisuje się coraz więcej ludzi. W ostatnich czterech miesiącach liczba jej członków zwiększyła się niemal o jedną czwartą. Oznacza to, że idea chwyta – przynajmniej niektórych.
Przeciwnicy niepodległościowych zapędów zwracają jednak uwagę, jak bardzo nierealny jest to koncept. Walia wydaje dużo pieniędzy, ponieważ ma mocno rozbudowany system socjalny i sektor publiczny. Na podatkach zarabia natomiast niewiele – Walijczyków jest po prostu mało, niecałe 3 miliony. Powstałą w wyniku tego różnicę musi pokryć Londyn. W Szkocji jest podobnie, ale Edynburg ma nadzieję, że uratują ją dochody z ropy i gazu. Na co mogłaby liczyć Walia? Czy jej mieszkańcy byliby gotowi zrezygnować z komfortu na rzecz niepodległości? To romantyczna wizja, ale raczej mało realna.
W ciągu 12 miesięcy chcę zobaczyć mapę drogową dla walijskiej niepodległości. Potem dwa kolejne zwycięstwa Plaid Cymru powinny wystarczyć, byśmy przeprowadzili referendum w tej sprawie w 2020 roku
Elin Jones
Jeśli Szkocja stanie się niepodległym państwem, Wielka Brytania przestanie istnieć