Wczorajsza debata o aborcji pokazała, że w Polsce kobiety są obywatelkami drugiej kategorii – upokarzane i ubezwłasnowolnione muszą wysłuchiwać, jak protekcjonalni panowie wymądrzają się na temat ich ciał, i fizjologii. O których, rzecz jasna, nie mają pojęcia, choć nawet gdyby mieli, to niewiele by zmieniło, bo nasza aborcja to po prostu nie ich sprawa.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ponieważ w aborcji, której dokonują kobiety, liczy się tylko zdanie kobiet. I nikogo innego. Ani polityków, ani księdza, ani moralistów, ani fundamentalistów religijnych, ani papieża.
Politycy i polityczki, którzy stają przeciw kobietom, powinni raz na zawsze przyswoić sobie dwie prawdy.
Pierwsza: nie lubisz aborcji, to jej sobie nie rób.
Druga: twoja religia zabrania różnych rzeczy tobie, nie mnie. Naucz się tego na pamięć.
Plusem każdej debaty o aborcji jest to, że błyskawicznie wychodzi w nim na jaw, kto jest kim. I jak traktuje innych ludzi.
Ws. aborcji nie ma argumentów innych niż religijne
Czy można zrobić referendum w sprawie dopuszczalności aborcji do 12. tygodnia ciąży, jak proponują to Szymon Hołownia i Kosiniak-Kamysz? W pierwszej chwili można pomyśleć: czemu nie? Argumenty Hołowni pozornie mają sens: Sejm faktycznie składa się w większości z mężczyzn, bardziej konserwatywnych niż polskie społeczeństwo, można więc, zamiast powierzać mu decyzję w tej sprawie, zwrócić się o opinię do ludzi. I być może w końcu tak się stanie.
Są to jednak argumenty pozorne, bo odwracające uwagę od istoty sprawy, czyli od nieuznawania przez Hołownię, Kosiniaka-Kamysza i każdego polityka, który występuje przeciw kobietom – ich człowieczeństwa.
Nie ma innych argumentów przeciw legalizacji aborcji niż religijne. A mimo to politycy je podnoszą. Pomyślcie tylko, jaki to skandal. W Polsce, która ma w Konstytucji zapisaną świeckość państwa, najważniejsi politycy ośmielają się patrzeć swoim wyborczyniom w oczy i mówić, że nie mają prawa o sobie decydować, bo tak mówi ich religia.
Ta, która jest ICH prywatną sprawą. Powtórzę raz jeszcze dla efektu:
Wyznawana religia jest prywatną sprawą każdego polityka i nie może być argumentem w publicznej dyskusji na temat stanowionego w Polsce prawa.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Bo gdy religia wpływa na prawo, a ustawy danego kraju zaczynają odzwierciedlać przepisy wiary, mamy do czynienia z prawem szariatu. Argumentem w takiej dyskusji może być nauka, nowoczesna medycyna i argumenty natury społecznej i prawnej. To wszystko.
A może kobiety zakażą mężczyznom viagry?
Istotą sprzeciwu wobec legalizacji aborcji jest niechęć do niezależności kobiet. By to sobie uświadomić, wystarczy odwrócić sytuację i wyobrazić sobie, że Sejm złożony w większości z kobiet debatuje, czy zakazać mężczyznom viagry, bo są za głupi i będą "łykać ją jak dropsy" (tak się zresztą w wielu przypadkach dzieje) i zakazać im operacji prostaty, bo ingerują w płodność.
Leczenie raka prostaty odbywa się przecież lekami blokującymi wydzielanie testosteronu, upośledza więc płodność. Nie do pomyślenia! A co, jeśli taki mężczyzna nie będzie mógł później spłodzić dzieci?
Tu nie chodzi o ten czy inny zabieg medyczny (bo aborcja jest zabiegiem medycznym) - tu chodzi o prawa człowieka dla kobiet, o traktowanie ich jak podmiotów, a nie przedmiotów, o danie im możliwości decydowania o sobie, zgodnie z ich rozumem, poglądami, wartościami, pragnieniami. Tak jak robią to dorośli wolni ludzie. I dokładnie tak, jak robią to mężczyźni.
Ciąża i antykoncepcja nie jest tylko kwestią ciała, ale i sytuacji życiowej kobiet. Wiadomo z badań społecznych, że kobiety mające dostęp do antykoncepcji i aborcji śmielej podejmują decyzji życiowe i zawodowe – decydują się na przykład częściej robić karierę, podążać za marzeniami, mniej boją się rozwodu i później decydują na dzieci (jeśli w ogóle).
Korzystają z życia tak, jak mają na to ochotę. I o zgrozo, znowu – dokładnie tak, jak od zawsze robią to mężczyźni. I tego tak naprawdę boją się przemocowi "zabraniacze" i "umoralniacze". Każdy z nich ma w nosie moralność i dzieci nienarodzone – jeśli się mylę, niech Hołownia i Kosiniak-Kamysz (albo Kaja Godek) pokażą paski z wypłaty – jaki procent swoich dochodów przeznaczają na pomoc matkom wychowującym upośledzone dzieci? A może któryś przygarnął małego człowieka z domu dziecka?
Nie, żaden z nich tego nie robi, bo tak naprawdę dzieci ich nie obchodzą – obchodzi ich tylko władza nad kobietami. To jej nie chcą puścić. Napawa ich przerażeniem myśl, że kobiety będą wolne. Ale dokładnie tak się stanie, a lista tych, którzy się dziś temu sprzeciwiają, na zawsze pozostanie listą hańby i utraty człowieczeństwa.
Dla mnie pytanie o aborcję jest tak naprawdę pytaniem o to, w jakim społeczeństwie chcemy żyć. Czy w takim, w którym każdy człowiek, niezależnie od płci, decyduje o sobie, czy w takim, w którym uznajemy, że jakaś grupa ludzi z powodu swojej religii może narzucić innym ludziom, niepodzielającym ich przekonań swoją wolę. Po prostu rozkazać: masz to zrobić, bo ja tak chcę, bo jeśli nie, pójdziesz do więzienia.
To jest kompletny, groźny i niehumanitarny absurd.