Aspirant Ewa Burnett to najgorętsze nazwisko polskiej policji. To ona podpisała się pod badaniem trzeźwości ministra Marcina Kierwińskiego. Setki internautów rzuciły się na poszukiwanie policjantki, podejrzewając, że nie istnieje. Jak jest w rzeczywistości? Sprawdziliśmy to.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przyznam szczerze, że trochę głupio było mi dzwonić do podkomisarz Ewy Kołdys, oficerki prasowej Komendanta Rejonowego Policji Warszawa II. To właśnie tam, przy ul. Malczewskiego 3/5/7 miał być badany alkomatem minister MarcinKierwiński. Jak sam napisał, udał się tam niezwłocznie po swoim pechowym przemówieniu na obchodach Dnia Strażaka.
Na dowód przedstawił wydruk z policyjnego alkomatu, z pieczątką i podpisem dyżurnego oraz autografem osoby przeprowadzającej badanie. Możemy na nim przeczytać, że ministrowe dmuchanie w alkomat nadzorowała pani aspirant Ewa Burnett. To obecnie najgorętsze nazwisko polskiej policji.
Już w chwilę po opublikowaniu zdjęcia z badaniem sieć się zagotowała. No bo czy Ewa Burnett istnieje? Czy to prawdziwa osoba? Internauci rzucili się do poszukiwania pani aspirant. Jedni czesali publicznie dostępne bazy danych policji, inni wrzucali memy. Zrobiła się afera na miarę słynnego niegdyś Kulsona, tym bardziej że nazwiska pani aspirant faktycznie nie da się znaleźć w centralnej książce telefonicznej polskiej policji.
Inni sugerowali, że może Kierwiński sam sobie podpisał ten świstek? Wszak charakter pisma podobny. Media społecznościowe zapłonęły. Do teraz mnożą się teorie spiskowe.
Rozwiążmy je: tak, asp. Ewa Burnett istnieje, pełni służbę w komendzie na Malczewskiego i przeprowadziła badanie ministra Kierwińskiego. Takie informacje przekazała nam pani podkomisarz Ewa Kołdys.
Każdego tak zbadają? Tak
Przy okazji chciałem wyjaśnić: każdy może iść do komendy i poprosić o sprawdzenie swojej trzeźwości. Sam robiłem tak kilka razy, by mieć pewność, że mogę prowadzić samochód. Policjanci robią to praktycznie od razu i bez zbędnych formalności.
Na ogół proszą o dmuchnięcie w tzw. alcoblow, czyli ręczne urządzenie, które pozwala wykryć stężenie alkoholu w wydychanym powietrzu. Albo świeci się na zielono, gdy alkoholu nie wykryje, albo na pomarańczowo, gdy jego ilość nie przekracza 0,2 promila. Gdy alkoholu jest więcej, lampka alcoblow świeci się na czerwono.
Duże komendy, jak ta na Malczewskiego, mają też alkomaty stacjonarne, które określają precyzyjnie stężenie alkoholu w wydychanym powietrzu. Aby zbadać się alkomatem, wystarczy pokazać dowód osobisty. Policja nie ma formalnie obowiązku przeprowadzenia badania osoby zgłaszającej się z taką prośbą, ale nie słyszałem, by komuś kiedyś odmówiono.
Co więcej: w wielu komendach znajdują się też urządzenia, które pozwalają na samodzielne sprawdzenie trzeźwości. Nie trzeba się nawet legitymować, wystarczy dmuchnąć w zamontowane na ścianie urządzenie.
Kierwiński walczy jak lew
Okazało się też, że Marcin Kierwiński nie poprzestał na jednym badaniu. W Radiu ZET przyznał, że po dmuchaniu w alkomat udał się też do szpitala na badanie krwi. Ma więc w ręku wyniki dwóch analiz. I zamierza ich użyć.
– Zaraz po badaniu alkomatem udałem się do szpitala, żeby pobrać sobie krew na obecność alkoholu. Wynik jest 0,0. Mam epikryzę wypisową, bo zgłaszam się w oczywisty sposób na SOR w takich sytuacjach – powiedział Bogdanowi Rymanowskiemu.
Kierwiński zapowiedział, że pozwie osoby twierdzące, iż podczas obchodów Dnia Strażaka przemawiał pod wpływem alkoholu. Wątpliwościom co do jego stanu nie można się jednak dziwić, to co słyszeliśmy, było wybitnie podejrzane.
Kierwiński wręcz bełkotał, ale było też widać, że coś mu zdecydowanie nie pasuje. Był zdezorientowany, usiłował poprawiać mikrofon, zaskakiwał go własny głos, docierający do niego w opóźnionej czy zniekształconej formie.
Minister zapewniał też, że ani w sobotę przed uroczystościami, ani w piątek wieczorem nie wypił ani kropli alkoholu. – Nigdy nie uczestniczyłem w żadnych uroczystościach publicznych choćby po miligramie alkoholu – podkreślał.
– Na placu, gdzie odbywały się uroczystości, był straszny pogłos od mikrofonu i nagłośnienia, które tu stoi. Pewnie był jakiś błąd sprzętowy i to wywołało taki nie najlepszy efekt. Za ten efekt przepraszam – mówił Kierwiński w rozmowie z TVN24.