Fot. 123rf.com / subinpumsom

“Confessio” to pozycja obowiązkowa dla fanów powieści kryminalnych. Rzadko zdarza się bowiem książka, w której główna bohaterka i autorka czynnie wykonują ten sam zawód, w tym przypadku zawód prokurator. Ale Natalię Kruzer - autorkę, łączy z Pauliną Wilczyńską - bohaterką, coś jeszcze. 

ARTYKUŁ REKLAMOWY

REKLAMA

Paulina, teoretycznie, to prokurator jakich wiele. I sprawa, którą pewnego dnia ląduje na jej biurku też, teoretycznie, jest jedną z setek podobnych. Policja zastaje w mieszkaniu martwego noworodka. Matka twierdzi, że kiedy wróciła do domu, dziecko już nie żyło. Czy mówi prawdę? To właśnie Paulina będzie musiała ustalić. 

A dotrzeć do prawdy nie będzie łatwo: nie dość, że wątki zaczynają się mnożyć jak na komendę, to nawał spraw, zawodowych i osobistych, wcale nie ułatwia Paulinie skupienia się na tym konkretnym śledztwem Prokurator nie może jednak odpuścić: zginęło przecież dziecko, a do tego dziecko poważnie chore. Tak samo, jak jej syn. 

Autyzm to właśnie wspólny mianownik łączący Paulinę z autorką książki. Obie wychowują dzieci znajdujące się w spektrum. W rozmowie z naTemat.pl Natalia Kruzer tłumaczy, dlaczego zdecydowała się zawrzeć tak osobisty wątek w swojej powieści. 

Mówię: “Pani Natalio”, ale to nie jest pani prawdziwe imię. 

Tak, zgadza się. Posługuję się pseudonimem literackim z uwagi na mój zawód i z uwagi na to, że jestem czynną zawodowo prokurator. Czy to się naprawdę wyklucza? Praca w prokuraturze i pisanie kryminałów?

Na pewno zauważyła Pani, że w mojej książce pojawiają się wątki krytykujące funkcjonowanie prokuratury, zwłaszcza w czasach jeszcze poprzedniej władzy. Dochodziło wtedy do różnych nieprawidłowości, także do prób wywierania nacisków w poszczególnych sprawach, co nie było jakąś wielką tajemnicą. Kiedy wzięłam się za pisanie tej książki, trudno było przewidzieć, jak potoczy się los wyborów i co będzie się dalej działo. Stąd właśnie taka decyzja. Wolałam zachować anonimowość również z uwagi na to, że pracuję w dość małym mieście. Czy musiała się Pani bardzo pilnować, żeby do treści nie przebiły się jakieś znaki rozpoznawcze, które mogłyby pozwolić Panią zidentyfikować? 

Pisząc tę książkę, bogato czerpałam ze swoich własnych wychowawczych doświadczeń. Chociaż autyzm jest to schorzeniem coraz powszechniej diagnozowanym, to myślę jednak, że kobiet prokuratorów, wychowujących autystycznych synów, nie ma w Polsce aż tak dużo. Więc jeżeli ktoś chce, bez trudu będzie w stanie mnie zidentyfikować. A czy dużo zdarza się spraw podobnych do tej, z jaką mierzy się pai bohaterka: zagadkowych zabójstw noworodków? Takie sprawy niestety się zdarzają. Częściej jednak mamy do czynienia z tak zwanym samobójstwem rozszerzonym, czyli sytuacją, kiedy matka najpierw odbiera życie dziecku, a następnie sobie.

Nie chcę powiedzieć, że to są sprawy jakoś bardzo powszechne, ale one niestety się zdarzają. Gdybym miała określić, jak często statystycznie, to w jednostce prokuratury, gdzie pracuję, myślę, że mniej więcej raz do roku, raz na dwa lata, pojawia się taka właśnie sytuacja, gdzie dochodzi przynajmniej do tej próby samobójczej.

logo

Paulina Bardzo przeżywa śmierć tego dziecka. Obrazy z miejsca zbrodni długo ją prześladują. To nam uzmysławia, że prokuratorzy też przeżywają traumy, że nie są one zarezerwowane tylko dla policjantów czy detektywów. W czasie ostatniego publicznego spotkania z Prokuratorem Krajowym został wysunięty postulat, abyśmy zostali objęci pomocą psychologiczną. To, co jest normą w służbach mundurowych, u nas do tej pory nie funkcjonuje. 

Wiadomo, że wybierając taki zawód, trzeba mieć odpowiednią konstrukcję psychiczną. Trzeba też wypracować sobie mechanizm jakiegoś zdrowego odreagowania. Niemniej są takie sprawy, które zostają z człowiekiem na zawsze i wracają nawet po całych latach. Sprawy, których nie da się zamknąć w jakiejś bezpiecznej szufladce z tyłu głowy i o nich nie myśleć. 

Takie doświadczenia trzeba sobie przepracować, aby nie kładły się to cieniem na życiu naszym i przede wszystkim na  życiu naszej rodziny. A czy Pani, decydując się na ten zawód, wiedziała, że on tak wygląda? Bo myślę, że dla wielu czytelników to będzie spore zaskoczenie. Praca w prokuraturze kojarzy się jednak bardziej z salą sądową, papierologią, mniej z udziałem w czynnościach, z pojawieniem się na miejscu zbrodni, czy z wizytami w prosektoriach. Nie pochodzę z rodziny prawniczej, więc tak do końca nie wiedziałam czego się spodziewać. Niemniej każdy z przyszłych prokuratorów odbywa dość długi okres przygotowania do tego zawodu. Najpierw jest aplikacja, potem asesura. Wtedy jest szansa sprawdzenia, czy człowiek się do tego nadaje, czy nie.

Myślę natomiast, że nie zdawałam sobie sprawy ze skali ludzkich problemów i z tym, z czym naprawdę zetknę się w rzeczywistości. Tych spraw, powiedzmy, trudnych jest naprawdę sporo. A do tego dochodzi ogrom spraw w ogóle. Śledząc rozkład dnia Pauliny, często łapałam się na myśleniu: “Jak ona znajduje czas, żeby zająć się sprawą, po pracy odebrać dziecko z przedszkola, zaopiekować się nim i nie paść ze zmęczenia?”

Pracy jest dużo. Rzeczywiście, był taki okres w jednostce, gdzie pracuję, że 120 spraw na biegu, czyli takich, gdzie są otwarte postępowania karne, to była absolutna norma. Są okresy lepsze, kiedy tych spraw jest, powiedzmy, 50-70 i uznaje się, że to już jest taka ilość, którą przy dobrej organizacji pracy można ogarnąć. 

Natomiast nasz czas pracy, jak wynika to z ustawy, jest ograniczony wyłącznie ilością zadań. Czyli mówiąc kolokwialnie, jeżeli nie wyrabiam się z aktami w pracy, to zabieram akta do domu, czytam, próbuję coś tam napisać wieczorem i przygotować je sobie na kolejny dzień. Do tego dochodzą jeszcze właśnie dyżury zdarzeniowe albo weekendy czynnościowe. Bo, na przykład, kiedy mija konstytucyjne 48 godzin, trzeba wystąpić z wnioskiem o areszt dla zatrzymanego - w sobotę, niedzielę, to nie ma znaczenia.

Co pani zdaniem sprawia, że Paulina pozostaje w zawodzie? Jej sytuacja jest ekstremalnie trudna - opiekuje się samodzielnie chorym, wymagającym dzieckiem. Wele osób zaczęłoby szukać mniej obciążającego zajęcia. Ten zawód jest rodzajem powołania, misji. Daje adrenalinę, wciąga. Owszem, zdarzają się ludzie, którzy z naszego zawodu odchodzą. Kilkanaście lat temu był dość szeroki odpływ do palestry, do adwokatów. Natomiast na pewno nie jest tak łatwo ten zawód rzucić. 

Myślę, że dla Pauliny, a także dla mnie, ten zawód jest pasją. To jest coś, co trzyma ją na powierzchni, bo kiedy spojrzy się na jej życie, to jest tak naprawdę jedyna dziedzina, w której ma jakąś stabilizację i w której osiąga sukcesy. Czy kobiet prokuratorów jest dużo, czy jednak pani i Paulina to wyjątki? Jeżeli chodzi tutaj o ten szczebel najniższy, o pierwszą linię prokuratury rejonowej, to są jednostki dość silnie sfeminizowane. Myślę, że takich kobiet jak Paulina możemy znaleźć całkiem sporo. 

A na jakie największe odstępstwo, jeśli chodzi o rzeczywistość i sposób portretowania głównej bohaterki, pani sobie pozwoliła? Z pewnością nie jest to powieść autobiograficzna. Osobiście nigdy nie zdarzyło mi się korzystać z urządzenia nagrywającego. Jeżeli chodzi natomiast o pozostałe doświadczenia, czy to o przesłuchania, czy to oględziny, to są sytuacje dla nas typowe, z życia wzięte. Przesłuchania prowadzi się nie tylko w budynku prokuratury. Gdy sytuacja tego wymaga, to udajemy się do miejsca zamieszkania strony albo nawet do szpitala, w którym ta strona przebywa. Przesłuchanie w szpitalu psychiatrycznym opisane w książce absolutnie nie jest więc fikcją.

Z Pauliną łączą panią również trudne doświadczenia związane z byciem matką. Jest taki cytat w Pani książce: “Przez pierwsze dwa lata macierzyństwa czułam się jak więzień Guantanamo”...

Pyta Pani, w jaki sposób mogę to skomentować? Tak. Tak, ja też się tak czułam. Jest to związane z tym, że mój syn w czasach, kiedy nie był jeszcze zdiagnozowany, miał olbrzymie problemy ze snem, co powodowało, że moje noce były również nieprzespane. A przecież potem wstawałam rano i szłam do pracy. Rzeczywiście po kilku takich nocach można się w ten sposób poczuć. 

W przestrzeni publicznej mówimy raczej o takim cukierkowym macierzyństwie, nie wypada powiedzieć o tym, co jest trudne. A ja uważam, że o tym mówić trzeba. Bo są osoby, które mają szczęście i ich dzieci przysypiają całe noce. Ale nie zawsze tak jest. 

I nie ma tutaj co oceniać, posuwać się do jakichś uproszczeń, że matka zmęczona jest złą matką. Nie. Po prostu jest to matka, której należy się pomoc od partnera, od rodziny. Jeżeli mamy taką koleżankę w swojej pracy, po której widać, że nie spała, to można tak zwyczajnie z odruchu dobrego serca w czymś jej pomóc.

Ale jeżeli nie będziemy mówić o tym, że to macierzyństwo bywa trudne, to skąd osoby, które nie posiadają dzieci, bądź też miały dzieci prostsze w wychowaniu, mają o tym wiedzieć? Czy właśnie ta kwestia, nazwijmy ją, edukacyjna, grała rolę, kiedy planowała Pani książkę? Tak, ogromną. Myślę, jednak że większość osób, nawet jeżeli w swoim otoczeniu mają kogoś, kto zmaga się z wychowaniem niepełnosprawnego dziecka, nie zdaje sobie do końca sprawy, na czym to polega. Widzę to, kiedy rozmawiam ze znajomymi, widzę to też w takim szerszym odbiorze społecznym. Może dlatego, że rodzic dziecka niepełnosprawnego przyjmuje postawę żołnierza: zasłania się tarczą, którą stara się też chronić swoje dziecko. To są ludzie, którzy nie narzekają, próbują za wszelką cenę zachować pozory normalności swojego życia. Od nich z reguły się nie dowiemy, z czym tak naprawdę się zmagają. Ja sama poznając takie osoby, kiedy już weszłam z nimi w jakieś bliższe relacje, byłam nierzadko zszokowana, na czym polega choroba danego dziecka, jego niepełnosprawność i z czym jego rodzice na co dzień muszą się zmagać. 

Przede wszystkim chciałam więc napisać tę książkę w hołdzie dla takich właśnie osób - dla takich cichych bohaterów dnia codziennego. Moje dziecko teraz rozwija się dość dobrze, natomiast ciągle gdzieś w moim otoczeniu pojawiają się ludzie, którzy, mimo że mają 100 razy gorzej niż ja, to na pierwszy rzut oka nie dają po sobie poznać, że zmagają się z czymś trudnym. I ta książka powstała właśnie dla nich. Czy łatwiej jest w takiej sytuacji funkcjonować, kiedy nasza praca pozwala nam, żeby widzieć jeszcze gorszą stronę medalu? Czyli ja mam źle, ale inni mają jeszcze gorzej?

Tak. Czy taką wymagającą psychicznie pracę można to traktować jako mechanizm obronny? Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno, kiedy dowiedziałam się o diagnozie mojego syna, nawet przez jedną chwilę nie rozważałam tego, że mogłaby porzucić swój zawód. Od samego początku zakładałam, że będę godzić terapię mojego dziecka z obowiązkami zawodowymi i że za wszelką cenę musi mi się to udać. Z dwóch przyczyn.

Pierwsza i najważniejsza to przyczyna finansowa. By podjąć się skutecznej terapii dziecka z zaburzeniem autystycznym, trzeba dysponować środkami finansowymi. Nie jest żadną tajemnicą, że na wizytę u lekarza psychiatry na NFZ czeka się rok albo więcej, więc żeby zdiagnozować skutecznie dziecko i potem zorganizować mu dostęp do terapii, trzeba mieć pieniądze. Przyczyna druga to względy psychiczne. Jestem święcie przekonana o tym, że gdybym wtedy pozostawiła pracę zawodową i skupiła się tylko i wyłącznie na terapii syna, to rozleciałabym się psychicznie. Praca zawodowa pozwalała mi utrzymać w życiu równowagę: oprócz tego, że zajmuję się terapią dziecka w spektrum autyzmu, to mam coś jeszcze, co stanowi moją odskocznię. Poza tym zawsze wychodziłam z założenia, że prokuratorem jest się przez całe życie. My nawet nie odchodzimy na emeryturę, tylko przechodzimy w stan spoczynku. Byłam prokuratorem, zanim zostałam matką. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym porzucić ten zawód. Moje dziecko na pewno by na tym nie skorzystało, za to ja straciłabym bardzo dużo. To jest chyba dobre przesłanie dla innych matek, które zadają sobie pytanie, czy w podobnych sytuacjach lepiej poświęcić się całkowicie dziecku, czy jednak szukać tej, wspomnianej przez panią, równowagi. 

Pani redaktor, są różne sytuacje. Niepełnosprawność mojego syna pozwala na to, abym pracowała zawodowo, ale są takie rodzaje niepełnosprawności, gdzie dziecko jest pod respiratorem, trzeba mu obsługiwać cewnik. I wtedy pogodzenie tego z pracą na etacie, z pracą zawodową taką jak moja, jest już niemożliwe. Natomiast od początku tego roku ustawodawca wprowadził możliwość, aby świadczenie pielęgnacyjne było łączone z jakąś aktywnością zawodową. Dla wielu rodziców taka opcja podjęcia się dodatkowego zajęcia jest po prostu bezcenna. Skąd wziął się pomysł na napisanie książki? I skąd wzięła pani na to czas? To było pod koniec wakacji, dwa lata temu. Chciałam spisać tę historię, zwłaszcza wątki dotyczące mojego macierzyństwa, bo trochę naiwnie myślałam, że może wtedy sama poczuję się lepiej. A nawet jeżeli nie, to może ktoś, do kogo ta historia dotrze, zobaczy dzięki niej jakieś światełko w tunelu. Kiedy pisałam? Najczęściej w nocy To zawsze była dla mnie pora najbardziej twórcza, pora kiedy lubiłam sobie otworzyć akta, przeczytać, skonstruować zarys aktu oskarżenia. Zawsze wtedy mi się najlepiej pracowało. Więc tak powoli, noc do nocy, ta książka sobie powstała. Nie boi się Pani, że jak przełożeni dowiedzą się, jak “dużo” ma pani jeszcze wolnego czasu, to dołożą więcej pracy? Wszystko da się pogodzić. Oczywiście nie piszę w pracy i w czasie przeznaczonym na sprawy służbowe, to by było kompletnie i absolutnie niemożliwe. Piszę w moim czasie prywatnym. Jeden idzie pobiegać, drugi ogląda serial na Netflixie, inny pisze. To na koniec zapytam jeszcze takie wątki, w serialach, w książkach, które Panią ekstremalnie irytują z zawodowego punktu widzenia - takie kiedy gotuje się pani w środku, myśląc: “Jak można było tego nie sprawdzić?” 

Jeżeli trafiam na taki serial czy na taką książkę, to najczęściej po kilku, kilkunastu minutach albo stronach po prostu je porzucam i już do nich nie wracam, więc trudno mi się jest na ten temat wypowiedzieć. A rzeczywiście postać prokuratora w polskiej literaturze czy kinematografii jest traktowana dosyć sztampowo. Czyli jest to taki prokurator, powiedzmy, jak z “Domu złego”: obowiązkowo osoba posiadająca problem z alkoholem i nieradząca sobie kompletnie ze swoim życiem, robiąca wszystko, co się tylko da, aby utrudnić pracę policji. Mężczyzna-ignorant w wieku średnim. Natomiast jeżeli chodzi o taki dobry, pozytywny obraz prokuratora, no to oczywiście jest prokurator Szacki. To jest postać fantastycznie wykreowana, oczywiście troszkę też odbiegająca od takich realiów tej pracy w życiu codziennym, ale bardzo fajna literacko. Czy planuje Pani dalsze książki, kontynuację serii? Założyłam sobie gdzieś już na samym początku, że ta historia będzie trylogią. Obecnie pracuję, albo raczej: mam przerwę w pracy, nad częścią drugą, która będzie się nazywała “Divortium”. I gdzieś tam już powoli powstaje zarys trzeciej części, tak aby całość zamknęła się w trylogii nazwanej roboczo przeze mnie trylogią łacińską.

Czytelnicy, o ile będą mieli ochotę, będą więc mogli poznać dalsze losy Pauliny Wilczyńskiej i oczywiście jej syna. Na pewno znów będę starała się przemycić jakieś wątki społeczne. Będą też dotykane ważne i poruszane w debacie publicznej problemy, na przykład dostępu do aborcji w kontekście polskiego prawodawstwa.