Gdy jego mózg zaatakowała niebezpieczna bakteria, przez kilka dni był w klinicznej śpiączce. Twierdzi, że dane mu było zobaczyć niebo i spotkać Boga. Gdy wrócił do zdrowia, opisał swoją historię w bestsellerowej książce "Dowód". Rozmawiamy z Ebenem Alexandrem.
Dr Eben Alexander jest renomowanym amerykańskim neurochirurgiem i byłym wykładowcą Harvardu. W 2008 roku doznał ataku przypominającego padaczkę i trafił do szpitala. Okazało się, że że jego mózg zaatakowała pałeczka okrężnicy, sprawiając, że odpowiedzialna za podtrzymywanie świadomości kora mózgowa przestała działać.
Alexander twierdzi jednak, że w tym czasie doświadczył obecności Boga, widział niebo, spotykał anielskie istoty i przeżywał silne, hiperrealne emocje. Jego zdaniem przeżycia te są dowodem na to, że świadomość nie jest wytworem mózgu, lecz “częścią” wiecznej duszy. Swoją historię Alexander opisał w książce “Dowód”, która, choć krytykowana przez niektórych przedstawicieli środowiska medycznego, stała się w USA bestsellerem. Niedawno w naTemat recenzował ją Janusz Omyliński.
Pod koniec marca dr Eben Alexander odwiedził Polskę. Udało nam się z nim porozmawiać.
Nie mogę zacząć inaczej. Proszę powiedzieć, jak wygląda niebo.
Dr Eben Alexander: Kiedy byłem w śpiączce, najpierw znalazłem się w bardzo mrocznej, jakby podziemnej krainie. Dopiero później wyrwało mnie z niej krystalicznie czyste światło połączone z przepiękną, idealną melodią, które przeniosły mnie w górę, do miejsca przypominającego cudowną dolinę.
To było niebo.
Było tam bardzo zielono, dolina była wypełniona życiem. Choć nie miałem żadnego poczucia własnej cielesności, czułem, że poruszam się w górę. Towarzyszyła mi przypominająca anioła kobieta o skrzydłach motyla. Oczywiście to nie był motyl w naszym ziemskim rozumieniu, nie chodzi o jakiś konkretny gatunek. To tylko metafora. Wciąż dobrze pamiętam jej twarz. Tak doskonale, jakby to stało się przed chwilą. Miała cudowne, błyszczące oczy i szeroki uśmiech, Nie mówiła ani słowa, ale w jakiś sposób słyszałem jej myśli.
Mówi pan, że nie “czuł” pan własnego ciała. Czy odczuwał pan jakieś emocje?
Uczucie było wspaniałe. Byłem skąpany w miłości, trosce, opiece. Czułem, że niczego nie muszę się bać, i że nie mogę zrobić nic złego. Otaczała mnie bezwarunkowa miłość. Zdaję sobie sprawę, że “bezwarunkowa miłość” to wyświechtany frazes, ale w swoim najczystszym sensie te słowa tłumaczą tak dużo...
W książce pisze pan także o tym, że w czasie swojej “podróży” spotkał pan Boga.
Przez pierwszy miesiąc czy dwa po wybudzeniu ze śpiączki nie używałem pojęcia “Bóg” do określenia bytu, z którym się zetknąłem. Bo każde ludzkie słowo, nawet “Bóg”, jest zbyt ograniczające i nie oddaje prawdy potędze i mocy wszechmocnego, wszechwiedzącego, wszech-miłosnego źródła wszelkiego istnienia, z którym dane mi było się zetknąć.
Czytaj też:Justyna Steczkowska otwiera sezon na powroty z zaświatów. Zbliża się do Polski książka "Dowód" Ebena Alexandra
Czy to, czego pan doświadczał, w jakiś sposób odpowiada wyobrażeniom zaświatów, jakie funkcjonują w naszej kulturze? Czy “krainy”, które pan widział przypominają wizje raju obecne w ziemskich religiach?
Jestem przekonany, że tak, choć nie jest to dokładne, dosłowne podobieństwo. Widziałem skrzydlate istoty unoszące się pośród chmur, zostawiające za sobą w powietrzu złote ślady. Słyszałem anielskie chóry, śpiewające hymny radości ku czci boskiej istoty. Poniżej aniołów i archaniołów były zaś radosne, rozśpiewane dusze. Według mnie to jest bardzo spójne z tym, co na Ziemi słyszy się na temat natury, istoty nieba. To idylliczna kraina, wypełniona poczuciem boskości, które przekracza ludzkie słowa i pojęcie.
Rozumiem, że uważa pan, iż wszystkie religie odnoszą się do tego samego Boga, tylko każda na inny sposób, starając się tę rzeczywistość “przełożyć” po swojemu na zrozumiały dla ludzi język?
Chrześcijanie mają Jezusa, muzułmanie – Mahometa, ateiści zaś czasem odnoszą się do mocy, światła, czegoś, czego nie potrafią wytłumaczyć. Moim zdaniem wszyscy oni widzą to samo światło, w tej samej krainie.
Uważam, że po prostu każdy z nas inaczej je ujmuje, zależnie od osobistej historii, od kultury, w której się wychował. Ale moją książkę odebrano na całym świecie tak dobrze, ponieważ wszyscy w gruncie rzeczy czujemy to samo, bo wszyscy tam byliśmy i wszyscy tam kiedyś trafimy. Dlatego “Dowód” trafia do ludzi. Przypomina duszom coś co wiedzą, bo kiedyś same to przeżyły.
I nie jest ważne, jaką konkretnie religię wyznajemy?
Mam wrażenie, że do prawdy o życiu pozagrobowym zbliżają nas najbardziej różne formy mistycyzmu, obecne we wszystkich religiach. Relacje proroków i mistyków, także sprzed tysięcy lat, mają wspólny mianownik. We wszystkich świadectwach są pewne podobieństwa.
Czy pan też uważa się za proroka?
Nie! Uważam się za naukowca, kogoś, kto stara się zbliżyć do prawdy. Moja opowieść nie jest wyjątkowa. Zapoznawałem się z tradycją kabały, żydowskiego i chrześcijańskiego mistycyzmu, czytałem pisma sprzed tysięcy lat. One o wiele lepiej ukazują obraz nieba. Waga mojej historii polega na czymś innym: ona pokazuje to, jak bardzo upraszczająca jest współczesna, oparta na materializmie nauka.
Dlaczego?
Chodzi o to, aby w końcu zdać sobie sprawę, że świadomość nie jest wytworem mózgu. I kiedy ciało i mózg umierają, nasza świadomość znacznie się wzbogaca i trwa, bo jest wieczna. I wszystkie jednostkowe świadomości ludzi oraz innych stworzeń na głębszym poziomie są jednością.
Dlaczego pana historia miałaby być na to dowodem?
Moja śpiączka była wywołana zapaleniem opon mózgowo-rdzeniowych. Bakterie zaatakowały całą zewnętrzną część mojej kory mózgowej. To jest ta część mózgu, która odpowiada za naszą świadomość. Ona po prostu musi pracować, żeby istniał choć cień naszej świadomości. A ta właśnie część mojej kory mózgowej została doszczętnie zniszczona przez bakterię.
I nawet jeśli ktoś stwierdzi, że zawsze jest jakaś minimalna aktywność neuronów, to nie ma szans, żeby kora w takim stanie mogła wytworzyć tak złożone obrazy, jakich doświadczyłem. W tamtym czasie działały tylko najbardziej rudymentarne, “podziemne” obszary mojego mózgu.
Co to oznacza?
To dowód na to, że nasza świadomość ma związek z duchem i jest wieczna, niezależna od mózgu. I co ciekawe, gdy się ją oderwie od fizycznych ograniczeń mózgu i ciała, uwalnia się. Uważam, że aby osiągnąć ten stan, nie trzeba wcale zbliżać się do granicy śmierci. Wszyscy możemy osiągnąć to głębsze poznanie poprzez medytację, modlitwę. Jest wiele sposobów, by zbliżyć się do prawdy.
Pana krytycy twierdzą jednak, że obrazy i doświadczenia, które pan “przeżył”, nie musiały wcale powstać w momencie, gdy odpowiedzialne za świadomość obszary pana mózgu nie działały, tylko w późniejszym czasie.
Krytycy, którzy uważają, że miałem halucynacje lub sny udowadniają tylko, że albo nie czytali książki, albo jej nie zrozumieli. Świadomość nie ma “lokalnego” charakteru, nie jest wytworzona przez mózg. Mózg jest tylko filtrem, który redukuje złożoność wszechświata do postaci naszej świadomości, która ukazuje tylko bardzo ograniczony skrawek całości. Przez śmierć lub medytację możemy dotrzeć do głębszej świadomości.
Dzisiejsza nauka jest bardzo daleka od wytłumaczenia, jak mózg miałby tworzyć świadomość. Dlatego uważam, że wypadałoby, aby naukowcy poświęcili mojej książce więcej uwagi. No chyba, że chcą w pełni świadomie tkwić w swojej ignorancji. Ta książka to oparte na solidnych podstawach połączenie nauki i duchowości.
Ale neurolodzy tacy jak Sam Harris i Oliver Sacks ją odrzucają.
Oni w ogóle nie zrozumieli, co chciałem powiedzieć, albo po prostu kurczowo trzymają się swojej materialistycznej wiary, bo to jest wiara, forma religii, która nie jest w stanie adekwatnie opisać naszej egzystencji.
Czy sądzi pan, że kiedyś uda się znieść przepaść dzielącą naukę i duchowość?
Tak. Myślę, że nauka i duchowość bardzo zbliżą się do siebie. To kwestia poszerzenia horyzontów nauki. Nasza redukcjonistyczna, materialistyczna nauka, której sam byłem gorliwym wyznawcą, nie ma nic do powiedzenia na temat istoty mózgu i istnienia świadomości. Moja książka to żółta kartka dla takiego sposobu poszukiwania prawdy.
O książce "Dowód" w naTemat pisał już ateista Janusz Omyliński: