Znad morza pochodzę, wychowałem się w Ustce. Jeżdżę nad morze, kiedy tylko mogę. I patrzę na wszystko na poły jako turysta, którym jestem, na poły jako autochton, którym również się czuję. Uwielbiam każdy kawałek polskiego wybrzeża. I boli mnie wiele rzeczy, które zauważam.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wiem, że gdyby ludzie nie kupowali ton różnego barachła, to sprzedawcy nie mieliby go w ofercie. Ale naprawdę wkurza mnie, kiedy spaceruję deptakiem i co chwila muszę odciągać swoje dziecko od kolejnego straganu. A to sobie wypatrzy plastikowy karabin, a to gumowego gniotka, a to jakąś wyliniałą maskotkę czy wykonaną z gównolitu latarnię morską.
Dobrze wiem, że część z tego, co leży na straganach z "pamiątkami" to niesprzedane rzeczy z zeszłego roku. I że takie same gipsowe latarnie morskie we Władysławowie będą miały napis "Władysławowo", a identyczne w Krynicy będą podpisane "Krynica". Rozumiem potrzebę kupowania pamiątek, ale żadne (prawie) z nich nie są oryginalne. To chiński szajs, nie został wykonany nad morzem, nie jest nawet polski. Jeśli jeden na sto straganów ma coś oryginalnego, to i tak jest dobrze.
Wkurza mnie to, bo w innych krajach sprzedawcy jakoś starają się mieć rzeczy lokalne, eksponują miejscowe trunki, wyroby, jedzenie, słodycze. W Polsce tego nie ma. Dokładnie takiego samego śledzia zjesz w Świnoujściu i Jantarze. Budki czy knajpki z oryginalnym jedzeniem można liczyć na palcach.
Zajmowanie przestrzeni
Nad polskim morzem trudno się spaceruje. Nie mówię o plażach, ale o promenadach, deptakach czy głównych ulicach. Idziesz chodnikiem i albo nadeptujesz na czołgającego się snajpera-zabawkę, albo dostajesz w łeb pluszową gęsią lub tandetną czapeczką. A nagle trafiasz na tłum, przez który trudno przejść. Bo na środku promenady siedzi jakiś grajek, który wydaje z siebie dźwięki obrażające muzykę. Na ogół gra oczywiście kawałki Dżemu i udaje śp. Ryśka Riedla.
Albo jakiś człowiek postanowił sobie zorganizować pokaz tego, jak jeździ na rowerze, stojąc na głowie. Potrzebuje do tego jakichś 400 metrów kwadratowych, więc przejść się nie da. Potem zbiera pieniądze od zachwyconych turystów.
Patrzą na to sprzedawcy, którzy zapłacili kilkanaście tysięcy za możliwość handlowania na promenadzie i noże im się w kieszeniach otwierają. Straży miejskiej nie ma, bo nie wiadomo, czym się zajmuje.
Prawdopodobnie zajmuje się niewlepianiem mandatów. Kilka dni temu wróciłem znad morza i szczerze przyznam, że jestem przerażony tym, gdzie ludzie potrafią zaparkować. Chodnik? To już nieszkodliwe dziwactwo. Trawnik? Proszę bardzo: widziałem Forda F-150 zaparkowanego na trawie pod kamienicą. Stał tak pół dnia, nikt się nim nie zainteresował, a możliwości wysłania zdjęć do straży miejskiej nie ma.
Parkowanie to osobny problem
Mieszkańcy nadmorskich miejscowości dokładnie wiedzą, że im bliżej plaży i wody, tym gorzej. Ceny rosną w miarę zbliżania się do morza, rośnie również stopień zatłoczenia oraz zidiocenia kierowców. W wielu miasteczkach są specjalne parkingi, na których można bezpłatnie zostawić auto i dojść do portu czy plaży.
Wiele osób z nich korzysta, ale ciągle jest olbrzymia grupa, która musi przyjechać jak najbliżej wody i nie da rady przejść dodatkowo 10 czy 15 minut. Być może poruszanie się w ten sposób jest poniżej ich godności.
Ceny grozy? No nie wiem...
Tak, są wysokie. Ja jednak bym ich nie demonizował. Jest wiele miejsc, gdzie można zjeść w miarę tanio i porządnie. Wystarczy lekko się rozejrzeć. No ale jednak 150 zł za kilogram smażonego dorsza, który nawet nie jest z Bałtyku, bo być nie może, to gruba przesada. Problem w tym, że ryby w ogóle są bardzo drogie. Dorsz atlantycki (surowy, w sklepie czy hurtowni) w promocji kosztuje minimum 40-50 zł za kilogram. Kurczaka dostaniesz już za 9-10 zł za kilo.
Koncernowe piwo to wydatek kilkunastu złotych, napoje, kawa – to wszystko kosztuje sporo. Czasem o wiele więcej niż na przykład we Włoszech czy Hiszpanii. Tego się ukryć nie da.
Nie ma też co narzekać na pogodę. Jest, jaka jest. Każdy ma dostęp do prognoz i wie, czego się spodziewać.
Pety i śmieci
Naprawdę irytuje mnie sytuacja, gdy moje dziecko kopiąc sobie fosę do zamku z piasku, co każde dwa ruchy łopatą wykopuje jednego peta. No bez przesady… Plaża to naprawdę nie jest śmietnik, wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy. I tu władz nadmorskich miejscowości nie ma się co czepiać, plaże trzeba byłoby przesiewać durszlakiem, żeby zlikwidować pozostałości takich bezmyślnych typów i typiar.
Poważnym problemem jest za to brak toalet. Znam miejsca, w których z plaży trzeba przejść dobre kilkaset metrów, by trafić do ustępu. Jednocześnie właściciele przybytków gastronomicznych życzą sobie kosmicznych pieniędzy za możliwość wypróżnienia się w ich toalecie.
Czasem taniej jest kupić piwo, wylać je i jako gość baru skorzystać z toalety, niż po prostu zapłacić za możliwość wysikania się we w miarę cywilizowanych warunkach. Dziwicie się potem, że w krzakach i laskach przy plażach śmierdzi jak z ustępu? Ja nie.
Zakaz Polaka nie dotyczy
Dziwię się za to bezmyślności wielu turystów. Wielu od morskiej kąpieli nie odstrasza na przykład czerwona flaga. Pół biedy jak wlezą do wody sięgającej kolan. Ale wielu pakuje się do wody sięgającej szyi.
Przypomnę tylko, że dziennie w Polsce topi się przynajmniej jedna osoba. W ciągu ostatnich 25 lat utonęło około 15 tysięcy Polaków. Z tego prawie 90 proc. to mężczyźni. Większość ludzi tonie w wodach śródlądowych, ale województwa nadmorskie również mają wysokie statystyki.
Wiele osób najprawdopodobniej nie posiadło umiejętności czytania. Widok ludzi buszujących po wydmach pomiędzy tabliczkami z napisem "Zakaz wchodzenia na wydmy" albo mijających z psem ogłoszenie o zakazie wprowadzania psów na plażę jest powszechny.
Marudzimy, ale kochamy?
Chciałbym też podkreślić, że może i trochę narzekam, ale polskie morze kocham miłością wielką. Zresztą co rusz widzę w sieci jakieś marudzenie, że ceny wysokie, że sporo rzeczy nie tak. Ale Polacy nad Bałtyk jeżdżą, i to chętnie. Ja się temu nie dziwię, bo oferta dla turystów jest coraz ciekawsza, jest też naprawdę zróżnicowana. A narzekanie w sumie jest formą wyrażania troski.