Krzysztof Rutkowski prowadzi kolejną głośną sprawę. Zaginięciem małej Magdy ze Śląska od początku żyje cały kraj, więc nie mogło zabraknąć tam tego, kto pomaga w każdej beznadziejnej sprawie. Często bezskutecznie, ale kto wnika w szczegóły, gdy odwracają się obiektywy kamer.
Nazwisko Rutkowski to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek w Polsce, które przeciętnemu Kowalskiemu kojarzy się z wyżelowanym superbohaterem z szerokim karkiem. W latach 90-tych ten były ZOMO-wiec był pionierem działalności detektywistycznej. Do tego zdolności do łapania przestępców miał być może nie mniejsze, niż do marketingu. Szybko przekonał Polaków, że jest prawdziwym nieugiętym szeryfem znad Wisły.
ZOMO-wiec ochotnik
Marzył o tym podobno od zawsze. Sam o swojej przeszłości mówi niewiele, ale jako syn milicjanta podobno wychował się na komisariacie. To pewnie dlatego, gdy większość rówieśników fascynowała się "Solidarnością" i próbowała jak ognia uniknąć armii, on zgłosił się na ochotnika do odbycia służby wojskowej właśnie w ZOMO.
Później znalazł pracę w stołecznej milicji, którą dość szybko stracił. W jednym z wywiadów sam przyznał - a raczej pochwalił się - że nadużywał broni. Wśród policjantów opowiada się jednak historię, że zatrzymał pewnego ciemnoskórego, który chciał skorzystać z usług warszawskich prostytutek. Wraz z kolegami dla zabawy wiele godzin woził go po stolicy radiowozem, a następnie okradł. Później okazało się, że pechowcem był afrykański dyplomata.
Podnieść się po wyrzuceniu z milicji pomogły Rutkowskiemu przemiany ustrojowe. Jakiś czas spędził we Wiedniu, gdzie pierwszy raz został detektywem. W 1990 roku miał już pozwolenie na prowadzenie takiej działalności w Polsce. Mówi się, że powodzenie w interesie zyskał dzięki sprytnemu wykorzystaniu chaosu, jako panował między polskimi a zachodnimi organami ścigania. Polska policja nie potrafiła pomóc w odnalezieniu skradzionego auta, które trafiło do naszego kraju a Rutkowski tak.
"Chcę być detektywem, kocham to"
"Detektyw" TVN
Szczyt popularności Krzysztof Rutkowski osiągnął jednak dopiero w XXI wieku, gdy TVN zaproponował mu nakręcenie programu dokumentującego pracę jego biura. Miliony Polaków co tydzień patrzyły z zapartym tchem, jak pracuje "Detektyw". Słynny okrzyk "na glebę, na glebę!", z którym Rutkowski zatrzymywał złoczyńców na podwórkach krzyczały niemal wszystkie dzieciaki.
Wtedy jednak na Rutkowskiego spadła też pierwsza poważna krytyka. Gdy opowiadał różne niestworzone rzeczy w programach kryminalnych, jego koledzy po fachu puszczali to mimo uszu. Kiedy program o nim zaczął tworzyć powszechne wyobrażenie o pracy detektywa musieli zareagować. Wtedy zaczęły się zarzuty o naginanie prawa i działanie pod publiczkę.
Polscy detektywi zaczęli głośno mówić, że wszystko w swojej pracy wyolbrzymia i do tego zazwyczaj nagina, a nawet łamie prawo. Poza jego biurem, mało która agencja detektywistyczna samodzielnie, z bojowym uzbrojeniem zatrzymywała przestępców. Zazwyczaj ich praca kończy się bowiem na wskazaniu policji odpowiedniego miejsca, lub przekonaniu dowodów.
Pozer bez wiedzy i umiejętności
- To jest zwykłe pozerstwo, nic poza tym - ocenia dla NaTemat pracę Rutkowskiego Jerzy Dziewulski, były szef antyterrorystów na warszawskim Okęciu.- Próba przedstawienia siebie w roli człowieka znającego problem i potrafiącego go rozwiązać. A w gruncie rzeczy to facet nie mający żadnego wykształcenia, ani doświadczenia w tym kierunku. To też człowiek, który nie ma żadnych narzędzi, poza wystawianiem własnej twarzy. On stara się udowodnić, że posiada jakąkolwiek informację, lub wiedzę, by zachęcić media do publikowanie jego wizerunku - mówi.
- Na przykład przy poszukiwaniach Iwony Wieczorek bardzo chętnie mówił, że prawdopodobnie jest za granicą, w Szwecji. Dzisiaj otwieram internet i widzę, że w jego opinii, ta mała dziewczynka jest w Niemczech - dodaje.
Bo Krzysztof Rutkowski jest zawsze tam, gdzie wokół ludzkiej tragedii pojawia się mnóstwo kamer. Przed laty uczestniczył w poszukiwaniach Krzysztofa Olewnika, a w ubiegłym roku pojawił się w Trójmieście, by szukać zaginionej bez śladu Iwony.
W sprawie Olewnika skończyło się tym, że pozwał swoich byłych klientów. Włodzimierz Olewnik zarzucił mu bowiem,wyłudzenie miliona złotych i bezskuteczność. Rutkowski złożył wówczas pozew, w którym zarzucił ojcu porwanego "obniżenie jego wiarygodności w oczach opinii publicznej". Matka Iwony Wieczorek, której słynnemu detektywowi również nie udało się odnaleźć, od dłuższego czasu też pojawia się w mediach już bez jego wsparcia.
W ocenie Dziewulskiego, jedyną pewną rzeczą jaką daje zaangażowanie Rutkowskiego jest cena. W środowisku detektyw ma podobno pseudonim "25 tysięcy plus VAT".
- To jest pierwszy fakt rozmowy z nim. Chyba, że chodzi o media - zdradza ekspert. Wówczas Rutkowski ma być skory do rezygnacji z honorarium. Zdaniem Dziewulskiego, tak może wyglądać współpraca również w przypadku rodziny zaginionej Magdy.
Dodaje, że krewni zaginionych chętnie dają się namówić na usługi Krzysztofa Rutkowskiego, gdyż daje im to, czego nie jest w stanie zaoferować policja. Przychodzi z fałszywą nadzieją, że jest w stanie pomóc, dać gwarancję sukcesu. Policja tymczasem nigdy sukcesu nie zapowiada.
Wytrawny polityk?
Rutkowski pobity
Detektywowi nie zawsze wszystko się udaje
Jak wiadomo Jerzy Dziewulski, podobnie jak Rutkowski w latach 2001-2005 był posłem. Reprezentował SLD, detektyw dostał się do parlamentu z list Samoobrony. Jak jednak mówi, wówczas niewiele o nim słyszał. - Na ile się orientuję, to nie ma takich faktów, by można powiedzieć, że coś zrobił, był gdzieś. Poza tym, była to działalność partii, która zawsze mnie śmieszyła - podsumowuje.
Rzeczywiście mógł go w Sejmie nie zauważyć. Przez całą kadencję Rutkowski zabrał głos 59 razy i złożył kilkadziesiąt interpelacji. Ale mówi się, że kariera polityczna była mu potrzebna raczej do tego, by immunitet pomógł odwlec zainteresowanie jego osobą kolegów z organów ścigania.
Bowiem wkrótce, gdy opuścił gmach na Wiejskiej, to on nagle stał się ścigany. W lipcu 2006 roku zatrzymało go ABW. Usłyszał zarzuty prania brudnych pieniędzy i poświadczenia nieprawdy. Na prawie rok trafił do aresztu. Opuścił go w maju 2007 roku, ale jego problemy się nie skończyły. Już w czerwcu usłyszał wyrok sądu w Antwerpii, przed którym odpowiadał za bezprawne zatrzymanie poszukiwanego.
Wówczas zaczął zarzucać władzom, że jest przez nie szykanowany. W rozmowie z Bankier.pl mówił tak:
"Władza mi zazdrości"
Krzysztof Rutkowski oskarża rządzących
Te się jednak nie wystraszyły i problemy z prawem trwały. Rok po tej rozmowie znalazł się na ławie oskarżonych przed sądem w Katowicach w związku z zarzutami uczestnictwa w tzw. mafii paliwowej. Jego biuro miało wystawiać faktury na wielomilionowe kwoty za fikcyjne usługi. Dwa lata później znowu stanał przed sądem, bo okazało się, iż w latach 2004-2006 prowadził swoje biuro bez wpisu do rejestru działalności detektywistycznej.
Szereg sukcesów
Rutkowski i zaginiona Madzia
Krytyki pod adresem Krzysztofa Rutkowskiego nie szczędzi wiele osób. Nieprawdą byłoby jednak stwierdzenie, że nic oprócz robienia wokół siebie szumu mu się nie udało. To on we Wiedniu odnalazł sprawców tzw. napadu stulecia, a w Budapeszcie schwytał gangstera Krzysztofa J. pseud. Jędrzej. Później na Słowacji jego ludzie pomogli złapać aż 9 przestępców, którzy brali udział w morderstwie Polaka. Także w Polsce odnosił głośne sukcesy. Tak jak wówczas, gdy w Legnicy doprowadził do rozbicia jednej z największych grup ściągających w regionie haracze, czy pod Łodzią odnalazł fałszerzy euro.
Teraz zajmuje się tajemniczym zaginięciem 6-miesięcznej Madzi. I oby to był kolejny sukces, a nie spektakularna porażka.