Pewien internauta pokazał list, jaki dostał od swojej sąsiadki. Ta w pasywno-agresywnym stylu wytłumaczyła mu, dlaczego nie powinien parkować swojego auta na miejscu, które zwyczajowo jest zajęte przez jej rodzinę od pół wieku. Dodajmy, że nie chodzi o miejsce wykupione na własność, ale dostępne dla wszystkich mieszkańców nieruchomości.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Szanowny Panie, zauważyłam, że coraz częściej parkuje Pan swój samochód na miejscu parkingowym, na którym zwyczajowo parkuję ja (a wcześniej mój ojciec), co staje się coraz bardziej irytujące" – tak zaczyna się list, jaki miał otrzymać jeden z użytkowników serwisu X (dawny Twitter).
Chodzi o to, że jako nowy lokator pewnej nieruchomości "zajął" miejsce parkingowe, używane przez kogoś innego. Z listu wynika jednak, że chodzi po prostu o dostępne dla każdego mieszkańca miejsce na parkingu pod nieruchomością wielorodzinną, blokiem lub kamienicą. Autorka listu po prostu uważa, że to miejsce należy się jej i jej rodzinie... przez "zasiedzenie". Powołuje się przy tym na sąsiedzkie obyczaje.
List ws. miejsca parkingowego
Co jeszcze jest w liście? W następnych słowach kobieta tłumaczy dokładnie, o które miejsce parkingowe chodzi. Potem (poniekąd sama sobie) tłumaczy, dlaczego uważa to miejsce za swoje. Warto zauważyć, że odwołuje się wprost do "genezy", tego wielkiego słowa używa w odniesieniu do kilku metrów kwadratowych asfaltu lub bruku. Sprytnie zestawia to z faktem, że adresat jest "nowym lokatorem", który – jej zdaniem – nie ma takich praw jak "starzy".
"Dotąd nie mógł Pan zatem wiedzieć, ze to miejsce jest zajmowane przez moją rodzinę od ponad pół wieku, a Sąsiedzi w większości z wieloletniej życzliwości szanują ten fakt. Zwracam Pana uwagę, ponieważ jest Pan nowym lokatorem i ma prawo o tradycjach i genezie tego miejsca nie wiedzieć" – pisze sąsiadka.
Następnie przyznaje, że formalnie miejsce do niej nie należy. Ale i tak się jej należy, bo inaczej jest zmuszana do upokarzającego parkowania gdzie indziej. A nawet – uwaga – na ulicy. Autorka odwołuje się też do świętego prawa zwyczaju wspólnoty. Teraz pisze też wprost, że miejsce parkingowe jest jej. Mamy tu więc zmianę narracji.
"Oczywiście, że żadne miejsce nie jest w naszej wspólnocie niczyje na własność, lecz nie widzę powodu, abym przez Pana miała zostawać zmuszana do parkowania na ulicy, ponieważ jeśli stale zajmowane przeze mnie miejsce jest zajęte przez Pana samochód, zmusza mnie Pan do parkowania poza posesją, gdyż z przyzwoitości i szacunku nie zajmuję innym miejsc, ani też nie zamierzam odstępować swojego miejsca akurat Panu. Swoim działaniem powoduje Pan wzajemną dezorganizację" – przekonuje autorka listu.
Nowemu wolno mniej?
Następnie pani składa panu propozycję zrozumienia skomplikowanego zapewne zwyczajowego sposobu parkowania albo "wykupienia abonamentu na ulicy". Dodaje delikatnie, że tak "czynią to sąsiedzi, którzy wprowadzili się na teren naszej wspólnoty wcześniej" od adresata listu. Czyli jest nowy i parkowanie pod blokiem czy kamienicą po prostu mu się nie należy.
"Nie podejrzewam Pana o złośliwość, dlatego bardzo proszę o zwolnienie mojego dotychczasowego postoju pod domem" – konkluduje autorka listu.
Wpis z listem dotyczącym miejsca parkingowego zyskuje w sieci olbrzymią popularność. Jego autor dostaje też mnóstwo porad, jak sobie w tej sytuacji poradzić. Wiele osób pisze, by zignorować list, inni radzą po prostu porozmawiać z sąsiadką.
"Od strony prawnej ma Pan takie samo prawo do tego miejsca co każdy inny mieszkaniec tej wspólnoty. Trzeba pójść i grzecznie wyjaśnić jak działa współwłasność oraz że życzeniowe myślenie nie zawsze jest w zgodzie z prawem. Nie warto rezygnować z własnych praw" – podkreśla jeden z internautów.
Wielu przytacza też swoje historie, włącznie z listami o wiele mniej kulturalnymi a także przebijaniem opon osobom parkującym na "zwyczajowo zajętych miejscach".