nt_logo

Poszła do fryzjera i usłyszała cenę za strzyżenie. "Za płeć mam dopłacić?"

Natalia Kamińska

08 września 2024, 17:30 · 2 minuty czytania
To, że ceny za strzyżenie damskie i męskie znacząco się różnią, nie jest nowiną dla nikogo, kto regularnie korzysta z usług fryzjerskich. Z czego wynika ta różnica? To pytanie zadała sobie krótkowłosa – to istotne – użytkowniczka Twittera, która udała się do salonu poza Warszawą, a cena "dla kobiet" zwaliła ją z nóg.


Poszła do fryzjera i usłyszała cenę za strzyżenie. "Za płeć mam dopłacić?"

Natalia Kamińska
08 września 2024, 17:30 • 1 minuta czytania
To, że ceny za strzyżenie damskie i męskie znacząco się różnią, nie jest nowiną dla nikogo, kto regularnie korzysta z usług fryzjerskich. Z czego wynika ta różnica? To pytanie zadała sobie krótkowłosa – to istotne – użytkowniczka Twittera, która udała się do salonu poza Warszawą, a cena "dla kobiet" zwaliła ją z nóg.
Nożyczki i inne akcesoria fryzjerskie w salonie. fot. Karol Makurat/REPORTER

Znana lekarka padła ofiarą tzw. pink tax

Julia Pankiewicz to lekarka psychiatra, która jest bardzo aktywna na Twitterze. W serwisie opisuje różne sytuacje z życia codziennego. Tak też było i tym razem, gdy zrelacjonowała swoją wizytę w salonie fryzjerskim.


"Wizyta w salonie fryzjerskim (niewarszawskim–ważne): "Byłam umówiona na 17.00 na strzyżenie męskie przez Booksy", Pani patrzy i "ale kobiety płacą 90 zł". Więc ja na to "no ale ja mam męską (w rozumieniu konserwatywnym) fryzurę. Za płeć mam dopłacić?" – czytamy w jej wpisie.

Ostatecznie lekarka zapłaciła 60 zł, czyli, jak można się domyślać, "męską" stawkę.

O co chodzi z wyższymi cenami usług i produktów dla kobiet?

Otóż jest coś takiego jak "pink tax", czyli "różowy podatek". Jak tłumaczył jakiś czas temu portal Euronews, "różowy podatek" nie jest podatkiem prawnym, ale raczej dopłatą do produktów tradycyjnie sprzedawanych kobietom, podczas gdy zazwyczaj męskie wersje tych samych produktów są znacznie tańsze.

I tak wyższych cen kobiety mogą się spodziewać w przypadku artykułów higieny osobistej, takich jak szampony, maszynki do golenia, dezodoranty, a także w przypadku odzieży, obuwia i zabawek oraz – jak widać – usług kosmetycznych czy fryzjerskich.

– Różowy podatek oznacza, że praktycznie te same produkty, ale w różnych cenach i w różnych opakowaniach, są sprzedawane kobietom i mężczyznom – tłumaczył jakiś czas temu ten fenomen Deutsche Welle Armin Valet, szef działu żywienia i żywności w Centrum Doradztwa Konsumenckiego w Hamburgu.

– Producenci wychodzą z założenia, że kobiety są bardziej skłonne zapłacić za pewne towary lub usługi więcej niż mężczyźni – dodał do tego ekspert ds. marketingu Martin Fassnacht ze szkoły biznesu WHU.

Euronews w swoim tekście przypomniało z kolei jeszcze, że o "różowym podatku" mówi się przynajmniej od lat 90-tych. Kilka lat temu coś nawet się ruszyło w tej kwestii. W 2015 roku Departament Spraw Konsumenckich w Nowym Jorku zauważył, że ceny uzależnione od płci były aż w około 794 produktach. Wcześniej nikt nie zajmował się tą kwestią.

Czytaj także: https://natemat.pl/564725,victoria-woodhull-pierwsza-kobieta-ktora-kandydowala-na-prezydenta-usa