– Jak nie zaczniesz rozmowy od "k**wa", nikt nie będzie cię słuchać – mówi Magdalena, która załamuje już ręce na tym, jak długo jej nowe mieszkanie NIE JEST wykończone. O terminie końca prac nawet boi się głośno mówić. Tak wygląda rzeczywistość wielu Polaków. Nawet jeśli kupią coś własnego, nie mogą się tam wprowadzić. Wykańczanie mieszkania przez pseudofachowców zamienia się w koszmar.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Kto wykańczał sobie mieszkanie, ten się w cyrku nie śmieje – mówi naTemat Paweł, który kilka lat temu ogarniał własne nowe lokum w Warszawie. Nie trzeba wyjeżdżać ze stolicy, żeby trafić na ekipę, która zamiast wykańczaniem mieszkania zajmie się szarpaniem nerwów właścicieli lokalu.
To smutna prawda o wielu fachowcach w Polsce. Nie wrzucimy wszystkich do jednego worka, ale coś jest w powiedzeniu, że przy wykańczaniu mieszkania jest jeden scenariusz – coś zawsze musi pójść nie tak. Jeśli nie krzywa ściana, to źle przycięte płytki. Albo kran, który zamontują wam tak, że woda nawet nie trafi do umywalki.
"Odkręcam wodę pod prysznicem, a leci w kiblu"
Magdalena z mężem niedawno kupili nowe, większe mieszkanie. Chcieli je wykończyć i przenieść się tam z dzieckiem jak najszybciej. Gonił ich czas, bo pozbyli się lokum, w którym mieszkali do tej pory. Ekipa fachowców w teorii powinna być solidna – z polecenia. Obiecywali, że wszystko będzie dopięte na czas.
– Mój remont miał trwać 1,5 miesiąca, trwa już czwarty. Na początku pracowali po cztery godziny dziennie. W połowie prac pojechali na inny, prawdziwy remont do Hiszpanii – opowiada. Ten "prawdziwy" remont, to po prostu bardziej opłacalne zlecenie.
Teraz zaczyna się najlepsze, bo na ich miejsce przyszli "zmiennicy", którzy mieli dokończyć robotę. – Zostawili jednego człowieka i zatrudnili dwóch dodatkowych. Jeden miał rękę w gipsie, on miał malować ściany. Zrobili to tak źle, że na suficie są plamy. Albo inna historia: odkręcam wodę pod prysznicem, a leci woda w kiblu – dodaje Magdalena.
Ten wodny "cud" już naprawili, ale po drodze wyszły inne problemy. – Stolarz przyjechał montować kuchnię i okazało się, że odpływy są źle zrobione. Dzwoniliśmy i szukaliśmy na szybko hydraulika. Nikt oczywiście nie miał czasu, więc wzięli swojego kumpla – wskazuje nasza rozmówczyni.
Ekipa, która pracowała u Magdy, wykazała się wyjątkową bezczelnością. – Ukradli część rzeczy. Była wylewka, której nie zrobili i części materiału po prostu nie było. Kiedy wiał wiatr, postawili płytę PCV, przewróciła się i połamała. Oni się tym w ogóle nie przejęli. – tłumaczy.
Inny przykład: "Nie czytali instrukcji, wszystko montowali na czuja. Bateria prysznicowa była do wyrzucenia. Przynieśli nam rachunek na 4100 zł za poprawki, które zrobili".
"Jak nie zaczniesz rozmowy od "k***wa, nikt nie będzie cię słuchać"
Mieszkanie Magdy wciąż jest w rozsypce, ale mogli się tam już wprowadzić. A w zasadzie to nie mieli wyjścia. Kiedy ekipa przekazywała im lokal, wyszła cała lista kolejnych niedoróbek.
– Mówili, że tu się domaluje, tam się przeniesie i będzie dobrze. Większość rzeczy miała być do poprawki. Mówili, że my się nie znamy i to oni są specjalistami. Tynk odpadał ze ścian, a zdążyli zawiesić lampy i lustra. W ogóle tego nie rozumieli. Jak nie zaczniesz rozmowy od "k***wa, nikt nawet nie będzie cię słuchać – stwierdza.
Przez takich "fachowców" można zepsuć sobie też opinię u nowych sąsiadów. – Oni wszędzie palili. Obrazili się na mnie wszyscy za hałas. Były skargi do spółdzielni, że po sobie nie sprzątamy – ubolewa.
Wykańczanie mieszkania... i właściciela
Wróćmy do Pawła, który nie miał takich przygód jak Magda, ale świetnie rozumie problem z "wykańczaniem". – W pewnym momencie to przestaje być wykańczanie lokalu, a zaczyna być wykańczanie samego siebie. Pozostaje pytanie, co się wykończy szybciej: dom czy właściciel – śmieje się w rozmowie z nami.
Do śmiechu na pewno nie było mu w momencie, gdy zamówił wymarzone płytki do łazienki, a robotnicy pocięli je według własnej fantazji. To nie był pierwszy lepszy towar z marketu, tylko na specjalne zamówienie.
– Koncept był prosty, długie płytki, które wyglądem przypominały panel podłogowy, trzeba było nakleić na ścianę pionowo. Raz, że było to logiczne. Dwa, że było to na zdjęciu. I Bóg miał mnie w opiece, że raz na parę dni wpadałem zobaczyć postępy – wspomina Paweł.
No i raz przyjechał i złapał się za głowę. – Cała trójka z ekipy budowlanej doszła do wniosku, że oni te płytki poprzecinają na małe kwadraciki i poprzyklejają je w poprzek. Nie byłem w stanie zrozumieć ich logiki. Popsuli w ten sposób 20 procent płytek, które udało się odkleić, a zapas na szczęście szybko zamówiliśmy – dodaje.
Tak było też u Moniki, która swoje dwupokojowe mieszkanie wykańcza już... trzy lata. Wyszłoby szybciej, ale kolejne ekipy remontowe zostawiały po sobie jakieś "prezenty". A ona w końcu straciła cierpliwość i poprawki rozłożyła w czasie na raty.
– Były krzywe ściany, do tej pory nie mam listew przy podłodze, bo dwa razy źle ją położyli – wylicza. Monika kupiła specjalne panele, które wymagały konkretnego sposobu ich układania. Wzięła ekipę, panowie zapewniali, że wiedzą, o co chodzi i zabrali się za pracę.
– W połowie okazało się, że deski zaczęły się rozjeżdżać i "wstawać". Zrobiłam awanturę, a oni zapierali się, że wszystko wyszło dobrze. Ale na oko było widać, że to wygląda źle. Te ułożone i docięte panele też już się do niczego nie nadawały – tłumaczy Monika.
Zrobiła zdjęcia i pojechała do sklepu dopytać, bo sama nie zna się na wykończeniówce. Na miejscu zero zaskoczenia – usłyszała, że z panelami wszystko jest w porządku, tylko niech jej ekipa... nauczy się układać.
Potem tygodniami trwała walka o zwrot pieniędzy, bo ekipa uparcie stała przy swoim, że oni są bez winy. Ale kiedy Monika wzięła specjalistów, żeby ocenili efekt na jej podłodze, nie było już wątpliwości.
Podłogę trzeba było zerwać i kupić nowy materiał. Tym razem nasza rozmówczyni wzięła "coś prostszego". Przyjechała inna ekipa i nawet uporała się z tym sprawnie, ale i tu pojawiły się kłopoty. – To dalej fuszerka. Chciałam tylko, żeby solidnie położyli mi panele. Teraz chodzę i sprawdzam, w których miejscach nierówno docięli mi deski.
Brak umiejętności albo praca na pół gwizdka to jedne z grzechów niektórych polskich ekip, które wykańczają mieszkania. – Choć czasami mają fach w ręku, często brakuje im zdrowego rozsądku – zauważa Paweł.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Od razu podaje przykład z serii wpadek, z którymi sam musiał się później uporać.– Zgodnie z projektem mieli montować lampę nad miejscem, w którym będzie stał stół. I zamontowali według wytycznych projektantki. Okazało się jednak, że ona popełniła błąd i coś źle wymierzyła. W efekcie lampa była przesunięta o dobre pół metra względem stołu, co było widać na pierwszy rzut oka i aż zgrzytało w mózgu, gdy ktoś na to spojrzał – przekonuje.
Paweł od razu ostrzega: "Bardzo mocno polecam, by nie zakładać, że "coś się rozumie samo przez się" i ekipa na pewno widzi to tak samo, jak my. Warto to przegadać, nawet kilka razy".
Lepiej przewidzieć to wcześniej, ale gorzej, jak problem goni kolejny problem – tak jak u Magdaleny. – Kosztuje nas to praktyczne dwa razy więcej, niż założyliśmy – wylicza.
Jej ekipa ma na to wszystko absurdalną wymówkę, a już wisienką na torcie było to, co usłyszała po serii skarg. Powiedzieli jej, że "to miało być akceptowalne, a nie jak do jakiejś galerii".
Teraz Magda z rodziną żyje na nierozpakowanych walizkach w mieszkaniu, które na wakacje miało być urządzone. I zastanawia się, ile rzeczy może jeszcze się zepsuć, zanim na serio wykończy nowe lokum.
Jestem na skraju załamania. Gdybym zaczynała to od początku, siadłabym na środku w tym mieszkaniu i patrzyłabym im na ręce. Kiedyś chciałam budować dom od zera, ale kiedy patrzę na to, jak oni pracują, w życiu bym się na to nie zdecydowała.
Magdalena
Myślę, że każdy, kto jest na etapie wykańczania mieszkania, powinien uzbroić się w cierpliwość i zaakceptować że na pewno coś będzie szło nie tak. Będą "fuck-upy" i coś się wysypie. Grunt, żeby zajmować się jednym pożarem naraz. Najgorsze tylko, że tutaj konsekwencje tych błędów bywają daleko idące lub czasochłonne.
Paweł
Sonda
Czy mieliście problemy z ekipą, która wykańczała mieszkanie?