mat. prasowy
Reklama.

Podjął decyzję, że ucieknie do lasu, gdy tylko milicja odnajdzie ciało. Nie da się złapać. Znał okolicę i wiedział, że da radę się ukrywać przez dłuższy czas. Słyszał kiedyś o pew- nym partyzancie, który przez kilka lat po wojnie chował się w lasach w pobliżu Wołowa. 

Wyszedł na podwórze, podszedł do studni i wyciągnął z niej wiadro. Nabrał trochę wody w zagłębienie dłoni i napił się. Była lodowata. Potem obmył sobie kark, usiadł na ławce przed domem i zapalił extra mocnego. Zaciągnął się głęboko. Dym podrażnił mu gardło, więc kilka razy odkaszlnął. Lubił tę markę papierosów, miały dobry stosunek ceny do mocy. Kilka razy zdarzyło mu się palić giewonty, ale nie smakowały jak te ćmiki. Spalił do końca, splunął na ziemię i zdeptał gumiakiem niedopałek. Następnie poszedł za dom, rozpiął rozporek i zaczął sikać. 

Wczoraj, gdy przyszła do nich ta Pasłękowa i zaczęła wypytywać o siostrzenicę, skóra mu ścierpła ze strachu. Był przekonany, że zaraz wszystko się wyda, a on trafi do pudła. Dosłownie nogi się pod nim ugięły, nie wiedział, co powiedzieć. Na szczęście z opresji wybawiła go Maciejaszkowa. Nie miał bladego pojęcia, dlaczego kobieta go chroni – ani dlaczego dotąd jeszcze nie doniosła na milicję. Zastanawiał się, co będzie za to chciała. 

I czy on będzie w stanie jej to dać. 

*** 

Maciejaszkowa poszła na pole, gdzie dzień wcześniej Heniek udał się ze zwłokami. Trafiła bez problemu. Świeże ślady kopania w ziemi jednoznacznie znaczyły miejsce, gdzie spoczęła dziewczyna. Kobieta uświadomiła sobie, że gdy w sprawę zostanie zaangażowana milicja, od razu odnajdą to miejsce. Kwestią czasu będzie wytropienie zabójcy, a wtedy cała wieś się dowie, że jej przyszły zięć, mąż jej córki i ojciec ich dziecka jest mordercą. 

Do tego nie mogła dopuścić. Usiadła na kamieniu i zaczęła się zastanawiać, co ma zrobić, żeby nikt nie odkrył mrocznego sekretu. Będzie musiała wtajemniczyć w sprawę swojego męża, choć obawiała się jego reakcji. Stasiek bywał porywczy, miał też ciężką rękę – nie raz poczuła to na własnej skórze. Teraz mogło być podobnie. Jednak nie to martwiło ją najbardziej. Najgorzej by było, gdyby mąż się spił i wygadał komuś prawdę. Ostatecznie postanowiła jednak o niczym mu nie mówić. Miała wystarczająco dużo problemów, dodatkowy nie był jej potrzebny. Zapaliła papierosa, obserwując wieś. 

W końcu w jej głowie pojawił się plan. Zdecydowała, że pójdzie do Klepacza i pogada z nim na temat wydzierżawienia kawałka pola. Weźmie ze sobą Heńka, aby się bardziej uwiarygodnić. Powiedzą staremu, że chcą zasadzić w tym miejscu drzewka owocowe, a kawałek wykorzystać do uprawy warzyw. Przekopanie kilkunastometrowego kawałka ziemi będzie zadaniem dla Kolasy. Świeżo skopana ziemia i młode drzewka nie będą wzbudzały żadnych podejrzeń. 

Lepiej teraz trochę się namęczyć i przekopać kilka arów, niż trafić do więzienia na długie lata. 

***

Bożena Pasłęk co chwila zerkała na ulicę. Znała zwyczaje sierżanta Karpińskiego. Wiedziała, że zawsze, gdy przyjeżdża na swojej jawie do Świniar, stawia motor przed sklepem i na piechotę obchodzi całą wieś. Spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dziesiąta. Karpiński powinien już parkować. 

Założyła chustę na głowę, wyszła z domu i podeszła do furtki. Nie czekała długo, ledwie kilka minut, gdy w oddali zobaczyła charakterystyczną sylwetkę milicjanta. Duży brzuch i szerokie ramiona ledwie mieściły się w mundurze. 

Otworzyła bramkę i wyszła Karpińskiemu naprzeciw. Gdy była w odległości kilku metrów od niego, zatrzymała się. 

– Dzień dobry, obywatelu sierżancie – powiedziała.

– A, dzień dobry. Co tam u pani słychać?

– Same nieszczęścia, panie sierżancie. Problem się przy- 

darzył, wielka tragedia... – Po policzku Bożeny spłynęła łza. 

– Co się stało? – Milicjant stanął w miejscu, wyraźnie 

zainteresowany. – Niechże pani mówi – ponaglił. 

Pasłękowa przełknęła ślinę i otarła łzę.

– Moja siostrzenica zaginęła. Miała jechać do pracy, wczoraj wyszła z domu i do dziś nie wróciła.

– Siostrzenica?

– Tak. Moja siostra poprosiła, żebym przez kilka dni po- 

zwoliła Anetce zamieszkać u nas. Dziewczyna dostała się na studia i czeka na miejsce w akademiku. Ale tam dopiero od października przyjmują. Anetka chciała zarobić parę groszy i miała podjąć pracę. Wczoraj na spotkanie do miasta pojechała... 

– Rozumiem. A czy rodzice zawiadomili już milicję? 

– Oni sami jeszcze nie wiedzą. Oboje zapracowani. Ojciec jest w partii i jest naczelnikiem gminnym. Matka jest referentem... 

– Czyli w grę wchodzi też polityka. Może ktoś ją porwał? Może ktoś z zemsty na ojcu działaczu uprowadził jego córkę? Ostatnio widziałem w telewizji taki serial, gdzie była podobna sytuacja. Porwano dziecko dyrektora dużej firmy i zażądano pieniędzy. Milion dolarów! Wyobraża pani sobie? To więcej, niż widziałem w całym swoim życiu! 

– Wątpię, żeby ktoś chciał się zemścić na mojej siostrze lub jej mężu – odparła Pasłękowa. – Musiałby wiedzieć, że Anetka tu mieszka. 

– W sumie ma pani rację. 

– Maciejaszkowa powiedziała mi, że Anetka wsiadła do jakiegoś żuka. Niby zielonego. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. To ostrożna dziewczyna, nie pojechałaby z obcym. 

– Czyli mówicie, że Maciejaszkowa mogła się pomylić i albo to nie Aneta wsiadała do żuka, albo... 

– Ja tam, panie obywatelu sierżancie, nie wiem. Jedno jest pewne: Aneta dotąd nie wróciła, a wszystkie ślady prowadzą w stronę przystanku. 

*** 

Decyzja o obsadzeniu skrawka ziemi przy lesie była strzałem w dziesiątkę. Maciejaszkowa bez problemu załatwiła z Klepaczem dzierżawę nieużytków. Zdecydowała, że do urzędu nie będą tego jeszcze zgłaszać. Nie chciała, żeby urzędnicy zadawali niepotrzebne pytania. 

Umówiła się z Klepaczem, że jedna trzecia zbiorów trafi do niego, a przy okazji ona zapłaci mu kwintalem pszenicy za dzierżawę. Cena była wysoka, ale na bezpieczeństwie się nie oszczędza. Lepiej teraz zapłacić więcej, niż ryzykować, że milicja trafi na trop Heńka. Nie mieli co prawda jeszcze drzewek, ale i tak kazała przyszłemu zięciowi przekopać cały pas ziemi. W jej ocenie tylko do tego się nadawał. Nawet gdy poszli do Klepacza, to ona mówiła, a ten imbecyl tylko tępo się patrzył. 

Nie chciała zresztą przy starym wtajemniczać Heńka 

w swój plan. Bała się, że ten coś głupiego chlapnie. Dopiero gdy we dwoje stanęli na polu, powiedziała mu, co wymyśliła. Kazała mu przekopać ziemię i zrobić doły na sadzonki. Drzewka będą musieli dopiero załatwić, ale najważniejsze, że w razie pytań będą mieli wymówkę, dlaczego ziemia jest świeżo przekopana. 

– Będziesz musiał pójść pod sklep na piwo. Pogadasz z kilkoma sąsiadami i niby przypadkiem wspomnisz, że dzierżawimy ziemię od Klepacza. 

– Po co? – spytał Heniek. 

– Po jajco. Chcę, żeby ludzie wiedzieli, że mamy zamiar posadzić tam jabłonie i warzywa. 

– Ale przecież mówiła mama, że nie chce, żeby Klepacz zgłaszał dzierżawę. 

– Oj, Heniek, głupiś ty jak but. Przecież powiedziałam tak, żeby mieć pewność, że nikt nie będzie o nic pytał. Ty pójdziesz i rozpowiesz. Jakby co, mów, że ziemię dogadaliśmy już kilka dni temu. 

– Nie rozumiem, po co to wszystko. 

– Po to, łachudro, żebyś do kryminału nie poszedł! Zabi- 

łeś dziewczynę i powinieneś trafić do pierdla. W innej sytuacji sama bym na milicję poszła, ale będziesz ojcem mojego 

wnuka. Bóg mi świadkiem, że chętnie bym się ciebie pozbyła, ale nie mogę. Kop, bo czasu nie ma! 

Patrzyła, jak Kolasa zabiera się do roboty. Kilkanaście ruchów łopatą i już się spocił. W tym czasie nie zamienili ze sobą ani słowa. 

Kiedy Maciejaszkowa spojrzała w stronę drogi, serce prawie jej stanęło. 

W ich kierunku szedł dzielnicowy. 

*** 

Karpiński po rozmowie z Bożeną Pasłęk poszedł do Maciejaszków. Porozmawiał kilka minut ze Staśkiem i dowiedział się, że jego żona i przyszły zięć poszli w stronę lasu. Po co, tego Maciejaszek nie wiedział. 

Milicjant ruszył w tamtym kierunku. Już z daleka zobaczył kopiącego na polu przy lesie Heńka. Maciejaszkowa stała nad nim i pokazywała mu coś ręką. 

Podszedł bliżej i zawołał:

– Dzień dobry!

– A dobry, dobry, panie dzielnicowy. Cóż tam do nas 

sprowadza? – spytała kobieta.

– A wy co tu kopiecie? – zainteresował się Karpiński, rozglądając się.

– Chcemy zasadzić parę drzewek owocowych. Jabłonie 

i grusze. Zrobimy też ogródek warzywny. U nas ziemia pod zboże przygotowana, nie ma miejsca na sad. Klepacz ma sporo ziemi, a ten kawałek nie jest uprawiany. Dzierżawimy od niego. 

– A do gminy zgłoszone? 

– Jutro się wybieram. Dzisiaj chcemy tu przekopać. Jutro też kupimy drzewka... Ale sierżant to chyba nie w sprawie drzewek? 

Karpiński skinął głową. 

– Zgadza się. Dostałem informację, że wczoraj widzieliście, jak siostrzenica Bożeny Pasłęk wsiada do jakiegoś żuka. 

– Ano, tak było. Zdziwiłam się, ale teraz te młode to takie 

latawice, że szkoda gadać. Przykład mojej Aśki – mruknęła Maciejaszkowa, głową wskazując na Heńka. 

Karpiński zrozumiał ten gest. Sam uważał, że Heniek Kolasa nie jest najlepszym kandydatem ani na męża, ani na zięcia. Tajemnicą poliszynela była informacja o ciąży młodej Maciejaszkowej. Podejrzewał, że gdyby nie stan Aśki, stara dawno wywaliłaby tego niedorajdę na zbity pysk. 

– A ten żuk to jaki był? Blaszak? Z plandeką?

– Z plandeką. Taki, jak jeździ w pegeerze w Pęgowie.

– A kolor?

– Chyba zielony, ale nie zwróciłam uwagi. Wcześnie było 

i nie wiedziałam, że to będzie ważne. – A Heniek? 

– Co Heniek?

– Może on coś widział? Heniek, podejdź no tu!

Kolasa odłożył szpadel i powoli ruszył w ich stronę.

– Widziałeś coś? – spytał Karpiński.

– A niby co?

– Pytam, czy widziałeś, jak ta Aneta wsiada do żuka.

– Nie, panie sierżancie. Ja wczoraj wstałem późno. Jakieś 

choróbsko mnie brało i nie poszedłem do pracy. Sekundę później przycisnął jedną dziurkę w nosie i wydmuchał smarka. Otarł rękę o spodnie i spojrzał na Karpińskiego. 

Sierżant tylko pokiwał głową. Zastanawiał się, co młoda Maciejaszkowa widzi w tym gburze.