Johna Glatta nie trzeba przedstawiać fanom książek true crime. Autor "Zaginionych dziewczyn", "Idealnego taty" i "Rodziny z domu obok" tym razem przedstawia głośną w USA sprawę Thomasa Gilberta Jr., młodego i zamożnego mężczyzny, który zamordował swojego ojca, członka nowojorskiej elity. Podobno z powodu... kieszonkowego. Ale wyrok w tej sprawie do dziś budzi ogromne kontrowersje, bo sprawca od lat zmagał się z problemami psychicznymi. Jaka jest prawda i dlaczego człowiek, który miał wszystko, pociągnął za spust? W rozmowie z naTemat John Glatt, który niedawno odwiedził Warszawę, pasjonująco i empatycznie opowiada o szokującej sprawie Thomasa Gilberta Jr. oraz swojej najnowszej książce "Złoty chłopak".
Reklama.
Reklama.
Ola Gersz: Dlaczego zdecydowałeś się poświęcić swoją książkę sprawie Thomasa Gilberta Jr.? Co cię w niej przyciągnęło?
John Glatt: Pierwszy raz usłyszałem o tej zbrodni w noc, kiedy to się wydarzyło, w 2015 roku: po zamordowaniu swojego ojca Thomas zabarykadował się w mieszkaniu. To była bardzo głośna sprawa, szczególnie w Nowym Jorku. Śledziłem doniesienia medialne i byłem zaintrygowany tą historią. Wspomniałem o niej swojemu wydawnictwu, które zgodziło się, że powinienem się tym zająć. Tak to się zaczęło, a potem spędziłem nad sprawą Thomasa Gilberta Jr. kolejne pięć lat pracy.
Tak, ponieważ śledziłem wszystkie rozprawy. W sprawie było dużo problemów związanych ze zdrowiem psychicznym, w tym kwestia poczytalności Thomasa. Miał bardzo dobrego prawnika, Alexa Spiro, który twierdził, że jego klient nie jest zdolny do stanięcia przed sądem. Sędzia początkowo uznał, że jest inaczej i przez kilka miesięcy trwały kolejne rozprawy.
Thomas był badany przez różnych psychiatrów, aż ostatecznie uznano go za zdolnego do stawienia się przed sądem, ale Spiro złożył apelację, co doprowadziło do kolejnej rundy... Ten proces toczył się przez lata, był długi i wyczerpujący. Przez cały ten czas uczestniczyłem w każdej rozprawie i śledziłem wszystko na bieżąco.
To był również bardzo medialny proces. Dlaczego sprawa zabójstwa Thomasa Gilberta Sr. była tak głośna w USA?
Z kilku powodów. Przede wszystkim Thomas Gilbert Sr. był stałą postacią na Wall Street, miał własny fundusz hedgingowy i był bogaty, chociaż nie aż tak, jak wszyscy myśleli. Należał jednak do elity: miał bardzo prestiżowy adres na Manhattanie, drugi dom w Hamptons, a jego rodzina należała do najlepszych prywatnych klubów.
Myślę, że dlatego ludzie byli bardzo zainteresowani tą sprawą – rzadko zdarza się morderstwo w tak wysokich kręgach towarzyskich. Co więcej, chodziło o syna, który zabił własnego ojca, zaledwie trzy dni po tym, jak Thomas Gilbert Sr. skończył 70 lat. Była to idealna historia na pierwsze strony gazet.
Poza tym Thomas był, jak w tytule, "złotym chłopakiem": przystojnym, wysportowanym, bogatym, wykształconym.
Zdecydowanie, Thomas Gilber Jr. miał wszystko. Chodził do najlepszych szkół i studiował na prestiżowym Uniwersytecie Princeton. Ale jego problemy pojawiły się już we wczesnym wieku. Thomas był przekonany, że jest zanieczyszczany przez ludzi lub ubrania. Twierdził, że jego ojciec także go zanieczyszcza i kradnie mu duszę. I myślę, że naprawdę w to wierzył.
W mediach dominowała narracja, że Thomas był rozpieszczonym, bogatym dzieciakiem, który zabił swojego ojca z powodu kieszonkowego. W swojej książce skupiasz się jednak nie tylko na jego rozrzutnym trybie życia, ale również na aspekcie zdrowia psychicznego. Jaka była prawda?
Kiedy zaczynałem dopiero poznawać tę sprawę, myślałem to samo, co inni: rozpieszczony chłopak, który miał wszystko, a w wieku 30 lat wciąż żył na garnuszku rodziców. Ograniczono mu kieszonkowe, więc z tego powodu zabił swojego ojca. Ale im więcej uczestniczyłem w rozprawach, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że to wcale nie była prawda.
Thomas miał poważne problemy ze zdrowiem psychicznym, które występowały także w jego rodzinie. Jego dziadek ze strony matki popełnił samobójstwo pod koniec lat 60. Był leczony na chorobę afektywną dwubiegunową i wyskoczył z okna na piątym piętrze szpitala psychiatrycznego. Poważne problemy ze zdrowiem psychicznym były również w rodzinie jego ojca. Uważam, że Thomas naprawdę był bardzo chory.
Na jakie choroby cierpiał Thomas? W "Złotym chłopaku" piszesz m.in. o schizofrenii i depresji czy zaburzeniach urojeniowych.
To był właśnie problem: chyba nikt nie wiedział, co mu dolega. Wszyscy psychiatrzy stawiali różne diagnozy. Prokuratura twierdziła, że Thomas symuluje chorobę – to była zasadniczo ich linia obrony. Ale myślę, że nikt nie miał pojęcia, na co chorował młody Gilbert, ponieważ wcześniej nie chciał on współpracować z lekarzami. Zaczął kooperować dopiero z psychiatrami, którzy oceniali jego poczytalność, co było dziwne.
Uważam, że kluczowym problemem było to, że przestał brać leki. Od tego momentu wszystko w jego życiu zaczęło się sypać. Dodam, że podczas rozpraw Thomas nie współpracował z nikim, nawet ze swoimi prawnikami, a czasami nie chciał nawet wejść na salę. Przez cały proces wydawał się nieświadomy tego, co się dzieje. Jakby go tam w ogóle nie było i tkwił w swoim własnym świecie.
Wyrok był bardzo kontrowersyjny. Stwierdzono, że Thomas nie był niepoczytalny w chwili popełnienia przestępstwa i został umieszczony w owianym złą sławą więzieniu na Rikers Island.
Kluczowym czynnikiem decydującym o tym, czy zostanie uznany za winnego, czy niewinnego, była jego poczytalność i czy wiedział, co robi. Wiesz, co było decydujące dla ławy przysięgłych? Coca-Cola.
Przed morderstwem Thomas poprosił swoją matkę, aby przyniosła mu kanapkę i Colę – wiedział, że Shelley będzie musiała wyjść, bo nigdy nie mieli jej w mieszkaniu. To zasadniczo dlatego ława przysięgłych uznała go za winnego: kluczowym dowodem była Coca Cola, bo świadczyła o tym, że Gilbert Jr. wszystko zaplanował. Oprócz tego Thomas nie pomagał sobie podczas procesu. Nie współpracował i nigdy nie przeprosił za zabicie swojego ojca.
Matka Thomasa Jr. i żona zamordowanego Thomasa Sr., Shelley Gilbert, była zrozpaczona wyrokiem: błagała, aby jej syna umieszczono w szpitalu psychiatrycznym, a nie w więzieniu. Co Ty myślisz o tym wyroku?
Uważam, że Thomas powinien być leczony w szpitalu psychiatrycznym, zamiast przebywać w ciężkim więzieniu przy granicy z Kanadą. Jego matka nazwała system sądowniczy średniowiecznym i zgadzam się z nią.
Czyli amerykański system dotyczący chorych psychicznie przestępców jest wadliwy? Takich historii na pewno jest więcej.
Tak, niestety. System zawiódł Thomasa Gilberta Jr., który nie powinien być w więzieniu. Przykład: dziesięć lat przed morderstwem powiedział psychiatrze, że planuje kupić broń. Wspomniał o tym kilka razy, ale nikt nic nie zrobił. Specjaliści powinni zainterweniować i umieścić go w jakiejś placówce psychiatrycznej, ale tak się nie stało. Głęboko wierzę, że system go zawiódł.
Jednak to tylko moja opinia. Mam nadzieję, że czytelnicy "Złotego chłopaka" wyrobią sobie własne zdanie. W moich książkach nigdy nie staram się nikogo przekonywać; to nie moja rola. Wyrażam swoją opinię dopiero w felietonach w gazetach: w każdej mojej książce wszystko przedstawione jest obiektywnie i z perspektywy trzeciej osoby.
A co z rodzicami Thomasa? Jego matka powiedziała, że ona i jej mąż nie byli w stanie pomóc Thomasowi ani zmusić go do leczenia psychiatrycznego. Ale czy naprawdę próbowali mu pomóc, czy może wypierali prawdę, że ich "złoty chłopak" jest chory? Byli bezsilni czy po prostu nie zrobili wszystkiego, co mogli?
Całkowicie to wypierali. Nie chcieli zaakceptować faktu, że ich syn ma problemy psychiczne. Jego ojciec, który kochał syna – ale był bardzo wymagający i chciał stworzyć go na swoje własne podobieństwo – wyobrażał sobie, że po ukończeniu Princeton Thomas będzie miał własny fundusz hedgingowy. I rzeczywiście próbował go założyć, ale poniósł klęskę: nikt nie chciał w niego zainwestować.
Podczas procesu często rozmawiałem z matką Thomasa Gilberta Jr. i Shelley powiedziała mi, że zgodnie z prawem, jeśli Thomas nie popełniłby przestępstwa, mógłby być przetrzymywany wbrew swojej woli tylko przez trzy dni. Później musieliby go wypuścić. Powiedziała, że... nie chciała go zdenerwować.
Więc nawet, gdy jej mąż obciął jej synowi kieszonkowe, ona nadal dawała Thomasowi pieniądze, a on traktował ją jak bankomat. Nie było żadnej drastycznej reakcji na jego zachowanie ani na jego odmowę przyjmowania leków.
Tak, Shelley wypierała prawdę o zdrowiu swojego syna, ale pamiętajmy, że jej ojciec popełnił samobójstwo, co na zawsze ją naznaczyło. Nie wiem, czy dałaby radę po raz kolejny się z tym zmierzyć. To była druga straszliwa tragedia w jej życiu i naprawdę współczuję Shelley Gilbert: jej ukochany syn zabił jej męża.
W swojej książce opisujesz także życie bogatych elit Manhattanu, z której pochodził Thomas Gilbert Jr. Uderzyło mnie, jak bardzo uprzywilejowani są ci ludzie, ale również jak zamknięci. Wszyscy się znają, grają w tenisa w tych samych elitarnych klubach. Przed napisaniem książki rozmawiałeś z ludźmi, którzy znali Thomasa – trudno było do nich dotrzeć?
O tak, to elita i naprawdę miało się wrażenie, jakby pochodzili z innej planety niż my. To było właśnie jedno z największych wyzwań związanych z książką. Większość dawnych przyjaciół Thomasa nie chciała być z nim publicznie kojarzona, więc zdobycie zgody na wywiady było bardzo, bardzo trudne. Zajęło mi to dwa lub trzy lata, zanim niektórzy w końcu się otworzyli, a większość i tak nie chciała używać swoich prawdziwych imion.
Przejdźmy do Twojej twórczości. Jesteś płodnym autorem, napisałeś 30 książek, większość to true crime. Pisanie o prawdziwych zbrodniach jest ciężkie?
Kiedy zacząłem pisać, skupiłem się na muzyce i biografiach. W tematykę true crime wsiąkłem później. Myślę, że po prostu staram się być profesjonalny, w końcu jestem z wykształcenia dziennikarzem (śmiech). Ale tak, czasami problematyczne jest dotarcie do konkretnego rozmówcy albo złożenie wszystkego w całość. Jednak kiedy stworzysz oś czasu i wszystko zaczyna ci się układać w logiczną historię, wiesz już, że jesteś na dobrym tropie.
A co wolisz? Książki o muzyce, biografie czy true crime?
Lubię każdy z tych gatunków! Książka, nad którą obecnie pracuję, to historia prawdziwej zbrodni osadzona w latach 60. XX wieku. Opowiada o morderstwie, które miało miejsce w Londynie w 1967 roku, a akcja rozgrywa się na King’s Road w Chelsea, bardzo modnym miejscu dla muzyków i artystów, takich jak The Rolling Stones, The Beatles i Eric Clapton.
Historia dotyczy 18-letniej aspirującej modelki Claudie Delbarre, która została zamordowana przez 38-letniego amerykańskiego bogacza, Roberta Lipmana. Spotkali się w klubie w Londynie, wrócili do jej mieszkania, zażyli LSD, a dwa dni później jej sąsiedzi znaleźli dziewczynę martwą.
Lipman uciekł do Nowego Jorku i zgłosił się do szpitala psychiatrycznego, twierdząc, że był pod wpływem LSD i nie był odpowiedzialny za swoje czyny. To bardzo intrygująca sprawa, która była szeroko komentowana zarówno w Anglii, jak i w USA oraz ma dużo muzyki w tle.
A jak myślisz, dlaczego ludzi tak ciągnie do true crime? Dziś to jeden z najpopularniejszych gatunków.
Hmm, nie wiem. Może lubią zasiadywać przed ekranami i oglądać rzeczy, które przydarzają się innym ludziom? I bawić się w detektywów (śmiech)? W mediach społecznościowych są całe grupy, które próbują rozwiązywać zbrodnie, ale myślę, że popularność true crime zawdzięczamy głównie platformom streamingowym, takim jak Netflix i Max, które oferują wiele historii kryminalnych opartach na faktach.
I ostatnie pytanie: kto powinien przeczytać "Złotego chłopaka"?
Myślę, że każdy, kto lubi true crime, powinien przeczytać tę książkę. Zresztą to wyjątkowy rodzaj true crime, ponieważ dotyczy wyższych sfer Manhattanu i świata na bardzo wysokim poziomie. Sam niewiele o nim wiedziałem, dopóki nie zacząłem poznawać sprawy Thomasa Gilberta Jr., więc wierzę, że to pobudzi wyobraźnię ludzi. W "Złotym chłopaku" pokazuję nie tylko, jak wygląda życie w tym elitarnym środowisku, ale również, jakie horrory mogą się w nim wydarzyć.
Książka "Złoty chłopak" Johna Glatta ukazała się w polskich księgarniach 18 września nakładem wydawnictwa Filia.